Obejrzałem wczoraj film o Hannie Arendt.

REKLAMA
Chyba nikt tak nie wpłynął na myślenie polityczne dwudziestego wieku jak ona właśnie. Także w Polsce jej teksty tłumaczone przez środowiska Króla i Śpiewaka uchodziły za kultowe. Chyba nie ma dziś polityka liczącego się w naszym kraju, który ich nie zna.
Główną osią filmu jest jej relacja z procesu Eichmanna. Tym co wstrząsnęło współczesnymi i było przyczyną jej osobistych problemów w Ameryce, była szokująca teza o „banalności zła”.
Arendt twierdzi, że Eichmann nie był bestią, był urzędnikiem. Odczłowieczonym biurokratą, który wykonywał polecenia Hitlera. Urzędnik nie myśli, przestrzega prawa, wykonuje rozkazy. Nie-myślący urzędnik jest zaprzeczeniem człowieka - istoty myślącej właśnie.
System nazistowski na tym miedzy innymi polegał, a może wręcz to było jego istotą, że tak głęboko odczłowieczył ludzi, że zabijanie stało się bardziej sprawą techniki, a nie zła.
I kiedy dziś słyszę jak niektórzy argumentują za koniecznością tortur, bo jest wojna, oraz zasłaniają się procedurami, to myślę o Eichmannie właśnie.