Prof. Balcerowicz od jakiegoś czasu zachowuje się tak, jakby bardzo chciał zostać dyrektorem personalnym Platformy. Mam dla „ojca polskiej transformacji” radę: proszę wysłać swoje CV albo do Przewodniczącego partii, albo do Sekretarza Generalnego. Jeśli zostanie rozpatrzone pozytywnie i zostanie Pan kadrowym PO, będzie mógł mnie Pan, Drogi Panie Profesorze, zwolnić z funkcji szefa Instytutu Obywatelskiego.
REKLAMA
Szanuję i cenię prof. Leszka Balcerowicza. Szanuję za rolę, jaką odegrał w niełatwym przecież procesie transformacji gospodarczej Polski. Cenię za konsekwencję, gdyż jest niezmordowanym wyznawcą wiary w to, że „niewidzialna ręka rynku” jest w stanie rozwiązać wszystkie społeczne i gospodarcze problemy.
Szacunek i uznanie nie oznaczają jednak, że podzielam wszystkie poglądy, które prof. Leszek Balcerowicz głosi. Główna oś niezgody między nami przebiega w sporze o Otwarte Fundusze Emerytalne. Prof. Balcerowicz wierzy w sposób niezachwiany (co dla teologa, którym jestem, a co wciąż, nie wiem czemu, przypomina prof. Balcerowicz, choć już nie to, że jestem także filozofem) jest fascynujące – fascynujące, gdyż dla „ojca polskiej transformacji” OFE zdają się być prostą i jedyna ścieżką do zbawienia polskiego emeryta, który, gdy przyjdzie pora, będzie się relaksował w „cieniu palmy”. Ja takiej niezachwianej wiary, przyznaje, nie mam, bo jest dość przesłanek, by dotychczasowe funkcjonowanie OFE poddać gruntownej analizie i ewentualnej korekcie.
A teraz kilka tylko wątpliwości, które – jeśli ma się niedogmatyczny, a otwarty umysł – warto choćby poddać pod rozwagę. Argumenty, które po wielekroć były podnoszone w debacie publicznej, więc prof. Balcerowicz powinien je znać. Ale na wszelki wypadek raz jeszcze:
Po pierwsze, otrzymując z ZUS część składki emerytalnej, OFE już na wstępie inkasują opłatę. Za co? Do końca nie wiem, bo logika rynkowa – która Profesorowi jest z pewnością nieobca – jest przecież taka, że firmy prywatne powinny otrzymywać wynagrodzenie tylko wtedy, gdy wykażą się przed swoimi klientami jakimś wynikiem, a nie tylko swoim istnieniem albo (dość pospolitą) umiejętnością brania pieniędzy. Do 2004 r. ta opłata sięgała 10 proc. środków, do 2011 roku 7 proc., a teraz 3,5 proc. Mimo obniżek, to i tak dużo jak za przyjęcie od kogoś pieniędzy – zwłaszcza, że od zgromadzonych w OFE środków i tak pobiera się jeszcze co miesiąc prowizje za zarządzanie.
Doprawdy, zwykły podatnik, który nie jest ekonomistą, może nie rozumieć, za co płaci? A już na pewno ktoś, kto wielbi liberalną myśl ekonomiczną i tropi wszędzie nieefektywność państwa, spytałby o uzasadnienie opłaty początkowej – bo przecież składki emerytalne, wbrew rozpowszechnionemu mitowi, to pieniądze publiczne i należy ze szczególną troską śledzić, na co są wydawane.
Po drugie, dziś państwo część składki emerytalnej obywateli kieruje do funduszy prywatnych, po czym samo nie ma z czego wypłacać bieżących emerytur. By pokryć braki w kasie, emituje obligacje, które kupują między innymi OFE. Reasumując, państwo ma pieniądze, ale przekazuje je funduszom, od których zaraz te pieniądze pożycza z powrotem - oczywiście na procent.
A zatem od pobranych składek OFE potrącają sobie opłaty i prowizje, a państwo musi ponosić dodatkowe koszty związane z oprocentowaniem obligacji. Wydaje się, że to dość ekstrawagancka i kosztowna forma finansowania emerytur. Chyba dla każdego, kto z myślą wolnorynkową jest za pan brat, takie rozwiązanie powinno być wręcz nie do zniesienia, bo powoduje nieefektywność państwa. Przecież obecnie usługa publiczna państwa polskiego w postaci wypłaty bieżących świadczeń emerytom kosztuje budżet drożej niż mogłaby kosztować bez pośrednictwa OFE w obrocie częścią składek emerytalnych.
Po trzecie, mówi się, że – w odróżnieniu od składek zgromadzonych na wirtualnych kontach w ZUS – składki w OFE są zainwestowane w namacalne aktywa, takie jak akcje i obligacje. Stąd też wskazuje się, że fundusze dają większą gwarancję wypłaty emerytur niż ZUS. Zauważmy jednak, że portfele OFE pełne są obligacji skarbowych. Jeśli państwo będzie miało problemy finansowe, to tych obligacji nie wykupi. Rzekoma przewaga funduszy - moim zdaniem - pryska, bo i ZUS, i OFE zależne są od przyszłej kondycji polskiego budżetu.
A jeśli bezpieczeństwo mają dawać akcje, to pamiętajmy o krachu finansowym w 2008 roku oraz o tym, że jeśli państwo zbankrutuje, to i akcje nie będą wiele warte w wyniku załamania gospodarki. Nie przekonuje mnie też argument, że przewaga OFE nad ZUS polega na tym, że w ZUS mamy dług ukryty, a w OFE jawny. Oczywiście, państwo zaciąga nieustannie zobowiązania wobec emerytów, po co jednak te zobowiązania wywlekać z przyszłości, ujawniać je i już dziś płacić od nich firmom prywatnym opłaty, prowizje i odsetki?
Jeśli do tego wszystkiego spojrzymy w średnią roczną stopę zysku różnych OFE od roku 1999 (http://wyborcza.pl/51,75248,13668879.html?i=2), to okaże się, że wcale nie odbiega ona zbytnio od średniej rocznej waloryzacji składek w ZUS w latach 2000-2012 (http://www.zus.pl/default.asp?p=1&id=3416). Wobec tych wszystkich wątpliwości mam poważne pytanie: jakie konkretnie argumenty uzasadniają dziś w ogóle istnienie OFE? Co oferują polskiemu emerytowi OFE, czego – przynajmniej w porównywalnym stopniu – samodzielnie nie zaoferowałoby państwo?
I na koniec: do tej pory, zgodnie z ewangeliczną zasadą, nadstawiałem drugi policzek, gdy prof. Balcerowicz atakował mnie ad personam (zob. https://natemat.pl/64927,prof-leszek-balcerowicz-o-wydatkach-platformy-szczegoly-sa-bulwersujace). Milczałem, gdy w kolejnych swoich wypowiedział sugerował, że powinienem zostać zwolniony ze stanowiska dyrektora Instytutu Obywatelskiego.
Prof. Leszek Balcerowicz zachowuje się tak, jakby bardzo chciał zostać dyrektorem personalnym Platformy Obywatelskiej. Mam dla „ojca polskie transformacji” jedną radę: proszę wysłać swoje CV albo do Przewodniczącego partii, albo do Sekretarza Generalnego. Jeśli zostanie rozpatrzone pozytywnie i zostanie Pan kadrowym PO, będzie mógł mnie Pan, Drogi Panie Profesorze, zwolnić.
