Coś poważnie się w tej rubryce zrobiło. Bo i poważnymi sprawami wszyscy żyliśmy. Czas jednak wracać do rzeczywistości. A ta bywa bardzo banalna:)

REKLAMA
Powoli mija trzeci obóz przygotowawczy. Dwa miesiące tyrania, a do zimy jeszcze taaaaak daleko.
Te ostatnie osiem tygodni to jakby moja przygoda ze sportem w pigułce. Ciągłe przełamywanie ograniczeń ciała i barier, które tym razem głowa postanowiła poukładać. Nauczyć się pracować jak wyczynowiec jest ciężko, ale wrócić do takiego sposobu myślenia, to jakaś abstrakcja. Już chyba do końca nieosiągalna.
Ogłosić zwycięstwo jeszcze za wcześnie. Za kilka dni czeka mnie badanie rezonansem magnetycznym (mam nadzieję, że ostatnie w sprawie prawego kolana). Poopowiadałabym Państwu co można robić na kilka tygodni po świetnie zrobionej artroskopii, z oczyszczoną rzepką i z paroma szwami w łękotce, ale dr Śmigielski to jeszcze przeczyta i mnie przy najbliższej okazji, albo udusi, albo w Carolinie (CMC) zamknie:)
Napomknę tylko, że hasać w dziesięciocentymetrowych szpilkach można bez problemu, trenować po siedem godzin dziennie też, uganiać się za Maćkiem Kreczmerem, a czasem mu nawet uciekać też:)
No i biegać po górach, co najważniejsze, też. Fajnie się poukładało, że te pierwsze trzy obozy odbyły się w górach. To mój ulubiony trening (pomijając klasyk). Góry wyciszają, góry układają priorytety, góry uczą pokory, góry pozwalają marzyć, góry męczą okropnie i... mogłabym tak w nieskończoność wyliczać! Polecam na całe zło tego świata:)
Najważniejsze jednak jest to, że góry są doskonałym środkiem nasennym, co tej wiosny okazało się ich najważniejszym atutem.
Reasumując - robota idzie pełną parą! Mimo wszystkich wątpliwości, przeciwności , ograniczeń. Chyba jeszcze nigdy nie było mi aż tak ciężko godzić się na swoje sportowe życie. Wiem jednak, że w sporcie to układa się w prostą proporcję - im więcej poświęcasz, tym lepsze rezultaty osiągasz. Więc pracuję, jak umiem najlepiej i czekam na zimę , na plony...:)