Zielonego pojęcia nie mam co się dzieje w kraju, sporcie , gdziekolwiek. Żyjemy tu sobie jak na jakiejś wyspie oddalonej wiele mil od cywilizacji. Więc proszę wybaczyć, ale znów będzie o nas, treningu, zawodach. No bo najmądrzejsze, co mi ostatnio do głowy przyszło, to to, że bardzo lubię biegać na nartkach:) Eureka! Więc mam nadzieję, że Państwo zrozumieją i wymagać zbyt wiele od tego wpisu nie będą :)
REKLAMA
Rozpoczyna się czwarty tydzień obozu. Niedotlenienie, zmęczenie itd :) Nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz byłam tak długo i nieprzerwanie w jednym miejscu. Cygańska dusza już się wierci, już ją gdzieś ciągnie. Najlepiej na lotnisko. Najlepiej do domu.
Różne rzeczy przychodzą człowiekowi do głowy na takim pustkowiu. Zazwyczaj głupie. Więc prócz wielu godzin pracy, jest i mnóstwo śmiechu. Maciek na przykład wzorem mistrza Kochanowskiego zaczął fraszki układać. Trener z własnej woli zrezygnował z kolacji, a ja namiętnie oglądam filmy. Dziwne, bardzo dziwne:)
Za nami cztery starty. Na początek 10 km stylem klasycznym. Nieźle to wygląda, naprawdę. Oczywiście daleko do magicznej lekkości, ale jak na sierpień jest ok. Następny był sprint stylem łyżwowym. Wiecie kogo w języku rosyjskim nazywa się "cziajnikiem"? To taki potrzepaniec wesoły, co to głupoty robi.
No właśnie... Dwadzieścia metrów po starcie w biegu finałowym upadłam centralnie na tyłek. Problem w tym, że między tyłkiem, a bardzo twardym śniegiem znalazł się mój prawy kciuk. Wielki trzask, głośnie przekleństwo i...chyba najszybsze 1300 metrów łyżwą w życiu. Przecież nie mogłam przegrać:) Cziajnik!
Potem dopiero ból, morze łez i dłoń przypominająca nadmuchaną przez Shreka lub Fionę żabę, która za balon miała robić. Palec coś tam się ruszał, więc oczywiście odmówiłam prześwietlenia i całej tej reszty. Zawracanie głowy. Doktor Śmigielski po powrocie naprawi. A póki co sprawdzony już na Tour de Ski schemat- tony celebrexu i tony lodu.
Na następny dzień był kolejny bieg - 5km stylem łyżwowym. Już wieczorem obiecałam sobie, że jeśli zmieszczę dłoń w rękawiczkę, to startuję. Trener protestował oczywiście. Mam na mrozy rękawiczki dwa rozmiary większe, więc pasowały jak ulał. To było najboleśniejsze dwanaście minut życia. Tyle w tym temacie:) Cziajnik!
I już na koniec tytułowy spęd baranów czyli... Merino Muster. Tak właśnie to tłumaczą. 45 km stylem łyżwowym ze startu wspólnego razem z amatorami. Bardzo lubię takie biegi. Wszystko jest takie naturalne, ludzie serdeczni, walka pierwszorzędna. Fajnie mi poszło. Bardzo długo utrzymywałam się z czwórką liderujących mężczyzn. Dopóki Maciek nie zachciał "sprawdzić" rywali. Wiadomo kto pierwszy odpadł... Tak , tak - takiego sobie Brutusa na własnych treningach wychowałam:)! Oczywiście żartuję, bardzo mnie cieszy,że Maciek tak dobrze biega. Wygrał trzy z czterech startów, a on akurat miał z kim tu przegrać.
A ja? Prawie dziesięciokilometrowym finiszem wykończyłam najlepszego biegacza Nowej Zelandii. A jeszcze rok temu byłam za nim około trzech minut. Najbardziej jednak nabiegał się tego dnia Trener:) Gdzie on nie był na trasie, jakim cudem się tam znajdował, żeby picie podawać?! Niesamowite. Mam wielkie szczęście pracować z tak zaangażowaną osobą. Po prostu chce się człowiek odwdzięczyć tym samym...
I śpieszę wyjaśnić, że z palcem całkiem dobrze. Urodziłam się leworęczna, więc szybko się przestawiłam. Dostaję ciągle coraz to nowsze maści szamańskie- ludzie chcą pomóc. Bardzo to miłe!!:) Niestety nie potrafię zmieniać przerzutek tylnej tarczy w rowerze, a triathlon się zbliża. I to jedyna rzecz, która mnie aktualnie martwi!
Coś jednak wymyśle, to pewne... ;)
