Od wczoraj mówią o tym wszyscy. Mówią oficjalnie, bo plotkowano o tym od lat. Tajemnicą poliszynela było, że Wojciech Fibak i młode, atrakcyjne dziewczyny mają się ku sobie. On bogaty, mecenas sztuki, były sportowiec uprawiający elegancki tenis, kumpel gwiazd. Idealny bohater prasy kolorowej, chętnie pozujący z atrakcyjną żoną i opowiadający o swej miłości do piękna we wszelkiej postaci….. Wzór dla innych. Do wczoraj.
Karolina Korwin-Piotrowska - dziennikarka TVN Style; wydała ksiązkę "Bomba czyli alfabet polskiego szołbiznesu", prowadzi rubrykę "Bomba tygodnia" w tygodniku "Wprost"; pisze do "Art&Business", HBO i "Party", Ambasadorka serii filmów niezależnych wydawanych na dvd pod nazwą "REBEL REBEL", od 7 lat prowadzi "Magiel Towarzyski" w TVN Style.
Nie interesuje mnie czy swatał, ‘zbliżał ludzi”, łączył, jak zwał tak zwał i czy miał coś za tym, poza uściskiem ręki. Tym, jak widzę, zajmą się sądy. Swoją drogą - zabawny to może być proces, choć nie wszystkim będzie do śmiechu. Ciekawe według mnie jest co innego. To, jak medialny stary lis, czyli Fibak, koncertowo strzelił sobie w kolano. To przykład na to, jak bez względu na koneksje i stan portfela polscy celebryci są bezradni wobec sytuacji kryzysowych. Każdy może popełnić błędy. Pytanie - na ile jest samobójcą. Czy ma przy sobie kogoś, kto profesjonalnie powie mu, co ma robić, albo lepiej, jak w tym przypadku - czego nie robić.
W tekście we „Wprost” uderza nie tyle zapis rozmowy Fibaka z „miłą dziewczyną”. Mnie to nie rusza, bo sama płaciłam za komputer, o telefonie nawet nie wspomnę. Ale ja nigdy nie marzyłam o takiej „karierze” zagranicznej. Uderzające jest co innego- zapis rozmowy Sylwestra Latkowskiego z Fibakiem. Zapis szokujący, czyta się go z rosnącym wstrętem. Nie wobec Latkowskiego, bo ten jest doświadczonym dziennikarzem śledczym, wie, co robi. To, co mówi w nim znany tenisista, poraża.
Tej rozmowy nie powinno być. To nie Fibak, zaalarmowany po informacjach od żony, powinien wisieć na telefonie i wydzwaniać do naczelnego. Nawet nie prawnik, bo dajemy sygnał, że właśnie uzbrojony został pocisk atomowy, a nasza ręka wisi nad magicznym czerwonym guzikiem niosącym armagedon. Te rozmowę powinien wykonać pr-owiec. Prawdziwy pr-owiec, a nie jakaś podfruwajka na obcasach, bo z tym kojarzą się niestety w Polsce pr-owcy gwiazd. Fachowiec w zawodzie, który na pewno nie powie tego, co Fibak, który z każdym kolejnym zdaniem stacza się w czarną dziurę.
Co tu mamy? „Ja z tego nic nie mam” - mówi od razu Fibak, chociaż Latkowski nie wspomina o jakichkolwiek korzyściach. Potem powtarza to kilkakrotnie - „nigdy nie mam żadnej korzyści”, „Nie ma żadnych pieniędzy, ani nic” - mówi, choć nie jest pytany. I idzie dalej - kiedy czuje, że sprawa jest poważna: „nawet jeśli jakiś facet z jakąś dziewczyną coś tam, to chyba nie przystoi”, a potem: „Wszyscy mamy jakieś słabości. Chcecie w takie bagno wchodzić?”. To nie jest pytanie retoryczne, to jest pytanie samobójcze. Ono mówi więcej niż tysiąc słów. Bo pomaga czy jednak jest to bagno? Ale Pan Wojciech idzie dalej, jest zdenerwowany i wali z grubej rury: „..Ja bym prosił, ze względów wszystkich, że ja ogólnie jednak dużo dla Polski zrobiłem, chociaż na pewno mam jakieś wady…”. Fibak wie, że rozmawia z dziennikarzem. Czuje, że grunt pali mu się pod nogami, więc powołuje się na Polskę. I z Polską na ustach proponuje "dożywotnią współpracę”, „współpracę na wszystkich frontach”, oraz sugeruje propozycję korupcyjną dla dziennikarek - „A czy to są dziennikarki, którym trzeba coś, nie wiem, gdyby pan na przykład zdecydował się, żeby tego nie puścić, czy to można im w jakiś sposób…”….A między zdaniami mówi, nagle coś, co jest przyznaniem się, czyli: „Faktycznie coś takiego było, jest to niesmaczne, jest to okropne, ale z drugiej strony jest to takie ludzkie, że przychodzi dziewczyna, mówi, że chce wyjechać, chcesz pomóc”. Czyli dobry wujek pomaga potrzebującym. Medialna Matka Teresa w skórze znanego tenisisty.
Kiedy się to czyta „na zimno” brzmi to jak rozmowa chłopca, którego złapano na kradzieży cukierka, a on nie dość, że się przyznał, to jeszcze opowiedział, co robi po lekcjach, choć nikt go o to nie pytał, a do tego zaproponował łapówkę, żeby o sprawie nikt nie wiedział. A jak to nie wyszło - postraszył wojną, sądami. To smutna rozmowa. Ale potem było jeszcze lepiej, bowiem Fibak wydał oświadczenie. On. Nie kancelaria prawnicza, nie agencja PR. On sam. I tu mamy klasyczne zagranie „ na bidulka”, ale za to patriotę. Czyli - wiele zrobiłem dla Polski, jestem ofiarą, nasłano na mnie kobiety, sprowokowano. Pisze to dorosły mężczyzna, ojciec trójki dzieci, biznesmen, koneser sztuki, a nie naiwne małe dziecko, które wchodzi do świata mediów…: „Pragnę oświadczyć, że nie pełnię żadnych funkcji publicznych, nie wygłaszam moralizatorskich kazań i nie ma żadnego powodu, by w wyrachowany sposób przysyłać prowokujące młode kobiety w celu skompromitowania mojej osoby”. Owszem, Fibak nie pełni funkcji publicznych, ale jest osobą publiczną. Na własne życzenie. Ma z tego realne korzyści. Dziesiątki wywiadów, sesje i wywiady z żoną, córką, pokazywanie obrazów w galerii, pokazywanie w telewizjach śniadaniowych restaurowanych dworów, opowiadanie o swych znajomościach, na przykład przy okazji ślubu księcia Monako…. To się nazywa „osoba publiczna”. A ta musi liczyć się z tym, że nie zawsze jest różowo. Że nie jest nietykalna i bezkarna, choć lata obecności w mediach, które o Fibaku zawsze pisały jedynie dobrze (nawet kiedy w l.90 była słynna w Europie, bo nie u nas, afera obyczajowa, zamieciona w Polsce koncertowo pod dywan) mogły sugerować sielskie medialne życie. I ta osoba na pewno słyszała, o czym się plotkuje na salonach, na których często bywał. I może miałaby świadomość, że odpowiadanie na sms od „miłej dziewczyny” to ryzykowna zabawa…No chyba że dla niego takie sms-y to była codzienność.
Fibak wydaje oświadczenie, którego znowu, jak rozmowy z Latkowskim, nie powinno być. Zasada brzmi - nabroiłeś, siedź cicho, wynajmij fachowców. A ci, gdyby to była normalna sytuacja, z wielu słabości tenisisty do uciech życia, bycia sybarytą, wielbicielem urody nie tylko obrazów i dworów, ale i kobiet, uczyniliby, albo przynajmniej próbowali, nie tyle atut, ale słabość. Mogliby oprzeć na tym całą linię obrony - tak, kocham kobiety, uwielbiam życie, imprezy, zabawę. Przepraszam za to, jeśli to kogoś uraziło. Mam nauczkę. Byłem głupi, a dziewczyna była ładna. Padłoby magiczne słowo „przepraszam”. Nie byłoby straszenia sądami, wojnami, blokowania materiałów w różnych mediach, prób zamiecenia wszystkiego pod kolejny dywan i robienia z siebie bidulka, ofiary niedobrych mediów, co jest tak potwornie słabe, głupie, niemęskie….
Jednak sam Fibak to zaprzepaścił. Dopomogła mu w tym dzisiaj skojarzona przez niego ‘przyjaciółka’, Kate Rozz, kobieta, którą, co wiemy po wstrząsającym wywiadzie w DDTVN, do Paryża przywiodły konie, publikując swoje oświadczenie. Tak kuriozalne i tak strasznie napisane w języku, który udaje polski, że aż zabawne. Jeśli to miała być pomoc dla Fibaka, to ja współczuję mu takich "przyjaciół”. Jeśli oni będą zabierać głos w tej sprawie w taki sposób, czeka nas wiele zabawnych newsów. I Fibakowi nic już raczej nie pomoże, jesli w ogóle cokolwiek mogło....
Sama znam ze trzy agencje PR, które wyprowadziłyby go z tej sytuacji. Nie medialnych „przyjaciół”, ale zawodowców, którzy przede wszystkim kazaliby mu zamilknąć. Nie obyłoby się bez siniaków i zadrapań, ale nie byłoby taniego wodewilu, w jaki sam to smutne wydarzenie Fibak swoim zachowaniem zamienia. Może bywalcy salonów zastanowią się, co i do kogo mówią i co robią. Może… Pewne jest jedno - salony zadrżały. To był „czarny poniedziałek” dla nadętego do granic możliwości, wykreowanego i bezkarnego szołbizu made in Poland, choć czasem z obcym obywatelstwem.