
Dzień dziecka? Nie obchodziliśmy go prywatnie. Były jakieś przedstawienia przedszkolne albo szkolne akademie. Piszę książkę na temat życia młodej rodziny z dzieckiem w PRL-u. Będzie oparta na dziennikach jakie prowadzę od prehistorycznych czasów. Tamte czasy dla nas nie były łatwe, były groźne, biedne i śmieszne też. Niektórzy, jak ubecja oraz cały komunistyczny establishment byli zamożni, ustawieni. Mieli swoje domy wypoczynkowe, sklepy „za żółtymi firankami”. Ich dzieci jadły, mandarynki i banany! Stąd mówiło się o wybrańcach bogów i komuny: bananowa młodzież. To było państwo w państwie. Reszta narodu była „drugim sortem” musiała wszystko „zdobywać” i jakoś sobie radzić.
A oto list z kolejnych kolonii, niezłe gryzmoły: „Kochani rodzice, paczka jeszcze nie doszła, dziękuję za bardzo duży list a szczególnie gumę do żucia. W naszej grupie jest chytrus, który z nikim się nie dzieli paczkami. Oczywiście jak do mnie przyjdzie paczka, to też nie dostanie. Inni dostaną. Proszę was, żeby w paczce były nie jakieś kosztowne czekoladki tylko pół kg jak najtańszych np. po 28 zł kg do tego jakieś lizaki i może upieczesz trochę ciasta. Nie kupujcie mi mapy wybrzeża, mam dokładną, jest na niej nawet Łukęcin! Proszę, żebyście mi przysłali 20 zł. Mimo że jest tu kolorowy telewizor a to już jest coś, to mimo to tęsknię do was już bardzo i dlatego proszę, żeby Tomek Szapiro zrobił wam jakieś zdjęcie i przysłał mi. Dziękuję za pocztówkę, mogę patrzeć na prawdziwą Warszawę. Przesyłam wam bajkę, którą napisałem na jednym leżakowaniu. Znudził mi się głupi Łukęcin, nie chcę głupich kolonii, chcę zobaczyć ciebie i tatę! Chcę do domu!
