Nowa religia wypiera starą – pisze Robert Mazurek. Starą jest chrześcijaństwo, a nową wiara w Smoleńsk – zamach lub wypadek – do wyboru, z tym że Mazurek jeszcze nie wybrał. On wie tylko, że o Smoleńsku nic nie wiadomo, więc każdy może wierzyć w co chce. Brawo! Więcej takich woluntaryzmów, a zaczniemy latać w kosmos siłą woli.
Jezuita, teolog i publicysta, specjalizujący się w etyce rynku i demokracji
Burzy się w mnie krew, ilekroć ktoś wyciera sobie twarz religią, ale gdy robi to Mazurek, katolik jak się patrzy i mój stary druh, martwię się znacznie bardziej niż gdy to robi Palikot, dusiciel „Ozonu”.
Wiara w Smoleńsk, wbrew temu co pisze Robert, ma tylko jedną sektę pseudoreligijną, tę, która przegoniła księży spod krzyża na Krakowskim, a między paciorkami różańca schowała tyle żalu, że żaden reporter z nielubianym logo nie powinien się do niej zbliżać, bo zostanie poszczuty Braunem. Po drugiej stronie nie widzę takiego zacietrzewienia, co najwyżej sztubacką, niereligijną głupotę, no ale może jestem ślepy? Tego nie wykluczam. Czekam na przykłady.
Problem Mazurka nie polega jednak na stawianiu znaku równości tam, gdzie go nie ma, lecz na ordynarnym spychaniu religii do sfery irracjonalnej. Dwa wieki temu zrobił to Schleiermacher, marny teolog, a za nim Nietzsche i Marks ze znacznie gorszymi konsekwencjami niemal we wszystkich dziedzinach.
Religia nie jest tępą, bezrozumną pałką, którą można okładać po głowie tych, co wierzą w Macierewicza, Millera lub Anodinę, rzekomo ignorując rzeczywistość, ale zjawiskiem samym w sobie, w pełni racjonalnym, które w kościele, kruchcie, izdebce, a nawet na forum publicznym nie budzi większych kontrowersji, o ile respektuje własne wartości, nie wtedy jednak, kiedy jej wyznawcy urządzają sobie na ulicy adorację 24/24 pod niepoświęconym krzyżem, spod którego przeganiają własnych kapłanów, odgrażając się własnemu biskupowi. Problemem jest nie to, co religia robi ze Smoleńskiem, ale wyłącznie to, co Smoleńsk robi z religią niektórych, bardzo nielicznych osób, no i tych, którzy próbują ich utwierdzać w błędzie.
W sprawie samego Smoleńska Mazurek nie może mówić, że nic nie jest przesądzone, śledztwa funta kłaków warte, a Polacy jak barany muszą na oślep wierzyć albo w zamach, albo w wypadek, bo dziennikarz nawet najgłupszej gazety ma zakichany obowiązek odróżnić domysły od ustaleń podjętych pod sankcją karną, a tych w sprawie Smoleńska nie brakuje.
Raportów komisji ds. wypadków lotniczych nie może traktować tak, jakby ich nie było lub znaczyły mniej od spekulacji anonimowych osób o potrójnym zajściu nad pas i lądujących debeściakach, bo odruchowy woluntaryzm w pisaniu zawsze kończy się kiczem, a w powietrzu wypadkiem. Nie musi mieć doktoratu z fizyki ani specjalistycznej wiedzy z siedmiu dyscyplin, wystarczy, że zapyta pierwszego z brzegu specjalistę, który choć raz w życiu należał do zespołu badającego katastrofy lotnicze, co myśli o Macierewiczu, Szuladzińskim, Biniendzie i Nowaczyku, którzy nigdy takich zdarzeń nie badali, i o ich publikacjach naukowych na ten właśnie, konkretny temat, których dotąd nikt nigdzie nie widział.
A jeśli ów dziennikarz tego wszystkiego nie potrafi, to niech przynajmniej nie zrzuca wszystkiego na religię. Nie żądam od niego wielkiej wiedzy ani wiary. Wystarczy, że przestanie kopać innych po kostkach i przeczyta raport zanim o nim napisze.
Redaktor Janecki zaćwierkał mi wczoraj: „Znam kilkudziesięciu obecnie profesorów i redaktorów w PL, którzy po śmierci U. Meinhof [założycielka terrorystycznej Frakcji Armii Czerwonej] płakali i mówili, jak słuszne były te bomby. I co? Nic” (@St_Janecki).
Brawo! Marksiści zgłupieli za młodu nieprzytomnie, więc my na starość zrobimy to świadomie, z otwartymi oczami, a skoro Anodina nam nie mówi tego, co chcemy, to my na złość mamie i Anodinie uwierzymy w zamach, a wprzódy odmrozimy sobie rozum i uszy.