Mamed Khalidov chce spróbować swoich sił w Ameryce. Jednak czy zaproponowane warunki finansowe oraz szansa na rozwój zrekompensują mu to, do czego przyzwyczaił się w Polsce?
Mameda Khalidova można śmiało określić najlepszym zawodnikiem MMA w naszym kraju. Jego wirtuozeria, zarówno w stójce jak i w parterze, dostarcza publiczności wielkich emocji. Po piątej szybkiej wygranej z rzędu, fani usłyszeli deklarację, na którą czekali od dawna: Mamed chce spróbować swoich sił w UFC - największej i najważniejszej organizacji MMA na świecie. Czyli tam, gdzie, zdaniem wielu, jest jego miejsce od dawna.
W 2010 r. w rankingu Sherdoga - największego portalu informacyjnego branży MMA - Mamed Khalidov zajął 9 miejsce w kategorii najlepszych światowych zawodników wagi średniej. Awans był zasługą głównie jego głośnej wygranej z Jorge Santiago, ówczesnym mistrzem federacji Sengoku. To najwyższa pozycja rankingowa, jaką zajmował do tej pory. Obecnie znajduje się poza pierwszą dziesiątką i chyba nikt nie wierzy, iż mógłby do niej szybko wrócić, pozostając tylko i wyłącznie zawodnikiem KSW – gali prężnie rozwijającej się, ale pozostającej galą o znaczeniu lokalnym.
Quo Vadis?
W Polsce Mamed osiągnął w zasadzie wszystko, co mógł. Wygrał pas mistrzowski KSW w wadze półciężkiej, którego zrzekł się przechodząc do kategorii niżej. W kategorii średniej nie posiada tytułu mistrza, ale bynajmniej nie jest on poza jego zasięgiem. Powodem obecnej sytuacji jest fakt, iż dopiero na KSW 19 odbyła się pierwsza walka o tytuł Międzynarodowego Mistrza Federacji KSW. Jeżeli Mamed zdecydowałby kontynuować karierę w Polsce, zapewne - raczej prędzej niż później - czekałaby go walka o kolejny pas, który z dużym prawdopodobieństwem mógłby zdobyć.
Mamed ciężko zapracował na swój obecny status – jego pojedynki są stale walkami wieczoru, a on sam stał się bohaterem wielu reportaży, czy wywiadów. Ma to oczywiście przełożenie na kwestie finansowe. Chociaż szczegóły kontraktu z KSW nie są publicznie znane, wśród komentatorów spekuluje się, że może on otrzymywać za każdą kolejną walkę nawet 100 tys. zł (źródło: Pankration w oktagonie, Wprost). Ważną część jego dochodów zapewniają także kontrakty sponsorskie, m. in. najnowszy - podpisany z producentem napojów energetycznych Tiger
Zarobki za oceanem mogłyby być dużo większe, jednak nie od razu. Żeby zrobić krok do przodu, zwłaszcza przed masową publicznością amerykańską, kompletnie nie znającą perspektywicznych zawodników z Europy, trzeba czasem zrobić dwa duże do tyłu. Pytanie brzmi: czy Mamed podejmie to ryzyko, zwłaszcza że w przypadku porażki nie wróciłby już do KSW na tych samych – gwiazdorskich - warunkach.
UFC, z wiadomych względów, wyraziło zainteresowanie naszym zawodnikiem, oferując kontrakt na cztery walki. Zaproponowana Mamedowi stawka bazowa za walkę wynosi 20 000$ oraz drugie tyle w przypadku wygranej. Mamed odrzucił tę propozycję, uznając ją za „śmieszną”, powołując się na fakt, iż np. Michael Bisping (będący niżej w rankingach) dostaje za walkę 25 razy tyle. Czy na pewno uda się wytargować więcej?
Na czym naprawdę zarabia zawodnik?
Komisje sportowe obligują amerykańskie federacje do upubliczniania stawek, jakie płacą swoim zawodnikom. W UFC zawodnicy mogą otrzymać od kilku do kilkuset tysięcy dolarów za walkę, plus opcjonalne bonusy np. za poddanie czy knockout wieczoru. Większą część dochodów zawodników stanowią jednak kontrakty reklamowe i sponsorskie, a także nie ujawniane premie uznaniowe wypłacane przez władze federacji, dlatego nie można sugerować się zbytnio publikowanymi po każdej gali zarobkami zawodników. Nikogo nie dziwią też rozjazdy w wynagrodzeniach w ramach tej samej walki: czasem jeden zawodnik otrzymuje gażę czterokrotnie większą niż jego przeciwnik. Wielu fighterów traktuje jednak kontrakt z UFC w pierwszej kolejności jako źródło możliwości reklamowych, a nie dochodów. Im wyższy kontrakt, tym więcej obostrzeń i presji na zwycięstwo. Mniej wymagający mogą utrzymać się w mainstreamowym obiegu dłużej, zarabiając przy tym dużo więcej.
Dla organizacji cena zawodnika jest wypadkową nie tylko umiejętności, ale także (a może nawet przede wszystkim) potencjału marketingowego. Wspomniany wcześniej Michael Bisping najpierw był jednym z bohaterów reality show „The Ultimate Fighter” jako zawodnik, następnie jako trener. Jego niewyparzony język zna nawet niedzielny fan UFC, dlatego pojawienie się jego nazwiska na karcie walk skutkuje dużym szumem medialnym (mało kto buduje „hype” przed każdym starciem jak Bisping). Pozycja w rankingu nie decyduje o popularności i sympatii, czy antypatii fanów.
Podobna dyskusja o zarobkach przetoczyła się przez polskie fora dyskusyjne jakiś czas temu. Część osób nie była zadowolona z faktu, iż debiutant w dyscyplinie może otrzymywać więcej pieniędzy niż dużo bardziej doświadczeni zawodnicy z kilkuletnim stażem. Chodziło oczywiście o pierwsze walki Mariusza Pudzianowskiego, który, przechodząc do MMA, miał za sobą cały potencjał nazwiska, sponsorów wyniesionych z zawodów strongmenów i uwagę mediów. To, co mogło dziwić fanów z punktu widzenia biznesowego, było więc dość oczywiste.
Mamed – trzeba przyznać – na chwilę obecną nie jest rozpoznawalny w Stanach przez szerszą publiczność. W zasadzie dopiero musi zostać przez nią odkryty. Oferta zaproponowana przez UFC jest dużo lepsza niż dla przechodzącego do tej federacji szeregowego zawodnika, ale na dużo więcej raczej liczyć nie można.
Jeżeli nie UFC to co?
Licząc na lepszą ofertę Mamed powinien uważać, żeby nie powtórzyć casusu Fedora Emalianenki. Spekulacje dotyczące przejścia legendy federacji Pride FC, - najlepszego, swego czasu, zawodnika wagi ciężkiej na świecie - były na ustach wszystkich. Fedor w końcu otrzymał niemalże wymarzoną ofertę, wraz z walką mistrzowską na początek. Oferta została odrzucona, a sam Fedor wkrótce przestał być atrakcyjny dla UFC, przegrywając 3 walki z rzędu. Bynajmniej nie chcę sugerować, że zwycięska passa Mameda dobiega końca, ale nie można wykluczyć żadnego rozwiązania. Dodatkowo, nazywając publicznie ofertę UFC „śmieszną”, Mamed może narazić się włodarzom UFC, którzy zawsze traktowali takie uwagi bardzo personalnie.
Dobrym rozwiązaniem pata byłoby przejście Mameda do organizacji Strikeforce. Alternatywę taką zasugerowali właściciele KSW w rozmowie z dziennikarzem WP (źródło). Dzięki takiemu posunięciu Mamed miałby szansę walczyć jednocześnie w Polsce i za granicą, dzięki czemu zachowałby kontrakty i dalej budował nazwisko w celu otrzymania w przyszłości dużo lepszej oferty z UFC.
Nie jestem zwolennikiem publicznego lustrowania czyjegoś portfela – tylko do Mameda należy decyzja, czy otrzymane oferty są dla niego wystarczająco dobre. Ale, jako fan MMA, chciałbym go zobaczyć w klatce UFC lub Strikeforce. I nie jestem w tym odczuciu odosobniony.