Jarosław Kaczyński przejął już atrybuty boskie, bo właśnie przedstawił nam proroka. Pan Gliński, nieznany szerszej publiczności, ale widać dobrze znany prezesowi, przedstawił właśnie "program" uratowania mojego kraju. Wie, co jest złe, ma ustawione priorytety, strategię, stawia na dialog. Domaga się tylko jednego drobiazgu – wyłączenia hamulca, czyli premiera Tuska.
Premier Gliński wygląda dobrze, jest profesorem, nosi okulary, powinien być wiarygodny. Rzecz w tym, że występuje bez jakiegokolwiek mandatu i nie mówi do parlamentu. Porusza się więc w wirtualu, a nie w realu.
Kaczyński chce doprowadzić do tego, aby partie opozycyjne odpowiedziały na pytanie – czy chcecie cudu? Głupio będzie odpowiedzieć – nie chcemy. O gwarancji realizacji cudu premier Gliński nic jednak nie mówi. Aha – ma być jak przedwojenny Grabski. W sumie… też na "G"…
Radzę więc wszystkim, którzy myślą, co tu się dzieje – po prostu zignorować tego człowieka i jego "program". Wdawanie się w dyskusję jest bez sensu i bez szans na sukces – kto się ośmieli polemizować z wizją raju?
Skoro Wielki Demiurg wykreował Glińskiego, to dlaczego sam nie podejmie się tego dzieła? Może to on jest problemem?
Jedno jest pewne – jeśli sobota nie obudziła premiera i Platformy, to czas to zrobić w poniedziałek. Jaki widać, licho nie śpi.