Książki. Nowości wydawnicze, pozycje starsze, które warto znać.
Ed Vulliamy – „Wojna umarła, niech żyje wojna. Bośniackie rozrachunki”
Pierwsze zdanie:„W odróżnieniu od wielu korespondentów wojennych nienawidzę wojny.”
Brytyjski dziennikarz dowiódł już głośną „Ameksyką” (nagroda Kapuścińskiego), że jest świetnym reporterem. „Wojna umarła…” nie tylko potwierdza ten fakt, ale także poprzez swój przekaz, konstrukcję, moc pracy w nią włożoną i wreszcie przez treść i sposób w jaki została ona podana, pozwala mi twierdzić, że Vulliamy jest w tym konkretnym gatunku twórcą wręcz wybitnym. Tak się właśnie powinno pisać reportaże. I takie książki chce i powinno się czytać. Choć nadmienić trzeba od razu również, że jest to lektura, która potrafi dosłownie zmaltretować czytelnika emocjonalnie. Czytałem już kilka pozycji o wojnie w byłej Jugosławii, ale żadna nie zrobiła na mnie takiego wrażenia.
Vulliamy był tam na początku lat 90-tych. Widział jak przebiega wojna, ten bratobójczy i krwawy konflikt. Razem z jedną z dziennikarek odkrył dla zachodniego świata obóz koncentracyjny w Omarskiej. Jak się okazało jeden z wielu, w których Serbowie masowo zabijali, często w przerażający i bestialski sposób Boszniaków (bośniackich muzułmanów). Relacje autora i wspomnienia świadków tego co się tam działo, nie tylko w obozach, ale w ogóle podczas trwania konfliktu (np. na moście na Drinie, gdzie z perwersyjnym zacięciem śmierć niósł niejaki Milan Lukić w czerwonym passacie – nie miał litości nawet dla dwudniowego niemowlaka), to jest właśnie ta część reportażu, która dosłownie maltretuje.
„Pod koniec czerwca inspektor policji z Visegradu, Milan Josipovic, otrzymał makabryczną skargę od zarządu hydroelektrowni z Bajinej Basty, położonej w dole rzeki, tuż za serbską granicą. Dyrektor prosił uprzejmie, by odpowiedzialne za to osoby nie wrzucały tylu ciał do Driny. Zwłoki zatykały przepusty jego tamy w takim tempie, że pracownicy elektrowni nie nadążali z wyciąganiem ich na brzeg.”
Mimo przywoływania kilku makabrycznych opisów (gwałty, wymyślne tortury), główny nacisk położony został jednak na to co się działo po wojnie. Jak cała ta okrutna zbrodnia - którą nie bez podstawnie Vulliamy zderza tu w sposób bardzo wyważony z Holocaustem - została zwyczajnie zamieciona pod dywan. Bo cóż z tego, że działał Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze, skoro okazał się opieszałą i nieudolną biurokratyczną machiną. Cóż z tego, że sam Vulliamy jeździł doń zeznawać i wspierać jego działalność, skoro przyniosło mu to głównie kompletne niezrozumienie, a nawet potępienie ze strony środowiska dziennikarskiego. Zeznaje? Przestał być obiektywny! Co przyszło z ujawnienia okrutnych zbrodni popełnianych w Omarskiej, czy wielu innych obozach, skoro cały świat długo nie robił kompletnie nic by zatrzymać tę rzeź? Tragedie tysięcy ludzi przyćmiły spory polityczne i kompletny brak empatii.
Szokujące jest także podejście do sprawy Republiki Serbskiej i jej mieszkańców, którzy nie tylko nabierają wody w usta, ale jak tylko mogą wypierają się, że żadnych masowych mordów nie było, a obozy koncentracyjne zostały wymyślone po to żeby oczernić Serbię. I jaka wina?! Ponoszą ją przecież wszyscy, bo mordowali nie tylko Serbowie ale także Bośniacy i Chorwaci. Liczby jednak mówią same za siebie - wśród blisko 105 tys. osób zabitych w czasie wojny – przeszło 68 tys. stanowili Boszniacy, a prawie 23 tys. Serbowie.
„Prawda jest taka, że żaden naród w obrębie byłej Jugosławii nie jest gotów spojrzeć na własne odbicie: zaakceptować to, co zobaczy, i pogodzić się z własną przeszłością.”
Najsmutniejsza jest właśnie trzecia część książki, w której autor dotyka najważniejszej kwestii, tego co się wydarzyło w byłej Jugosławii – tytułowych rozrachunków. Serbowie bowiem nie zachowali się jak Niemcy po II wojnie światowej, którzy potępili to co się stało i poprosili o wybaczenie. Tam o niczym się nie pamięta, próbuje wymazać to co się stało i co najgorsze, wielu Serbów nadal ma takie same poglądy jak przed wojną. A jak słusznie twierdzi Vulliamy:
„Historia nierozliczona to jednak historia niebezpieczna (…) nie tylko może doprowadzić do powtórzenia zbrodni, ale też skazuje pokrzywdzonych na historyczny niebyt.”
Autor odwiedzając i wysłuchując Bośniaków rozsianych po całym świecie otrzymuje od nich podobny przekaz – mimo, że minęły lata nadal żyjemy w traumie i odczuwamy ból; jesteśmy rozgoryczeni faktem, iż nikt nie chce się przyznać do tego co się stało; nie dają nam w należyty sposób upamiętnić ofiar; wciąż nie wiemy gdzie są pochowane ciała naszych bliskich. Ci z kolei, którzy odważyli się wrócić i próbują zaczynać żyć od nowa, muszą liczyć się z faktem, że nie tylko będą traktowani wrogo, ale również z tym, że kobiety, na ulicy czy w sklepie, spotkają się oko w oko z tymi, którzy je gwałcili, a mężczyźni natknął się na przykład na sąsiada, który zabił im kogoś z rodziny.
Najstraszniejsze w tej całej chorej sytuacji jest to, że to jeszcze może nie być koniec. Mówią to zarówno jedni, jak i drudzy. Między wierszami bądź zupełnie otwarcie. Ta wzajemna nienawiść wciąż jest żywa, a krew nadal buzuje w żyłach. Serbowie mogliby przecież dokończyć dzieła, a Boszniacy wreszcie dokonać zemsty…
PS. I jeszcze na koniec cytat, który szczególnie zapadł mi w pamięć.
Milan Jovanovic dyrektor szkoły w Srebrenicy, gdzie zaledwie w sześć dni zmordowano ponad 8 tys. bośniackich mężczyzn i chłopców: „To, co się tutaj zdarzyło, było tak straszne, że nie mówię o tym ani nie myślę, nawet gdy jestem sam w lesie, gdzie nikt mnie nie słyszy.”