Pamięć telefonu Aero-HSD+ korzystającego z sieci satelitarnej Inmarsat, tego samego przez który rozmawiali bracia Kaczyńscy niedługo przed feralnym końcem lotu PLF 101, przetrwała katastrofę. Treść automatycznych zapisów telefonu świadczy o tym, że urządzenia pokładowe tupolewa nr. 101 miały nieprzerwane zasilanie z sieci elektrycznej samolotu do samego momentu jego fragmentacji na polu rozpadu.
To kolejny dowód materialny wykluczający politycznie motywowane oszustwa "podkomisji" PiS o tym, jakoby w samolocie nastąpiła seria wybuchów i doznał on fragmentacji w powietrzu.
Wbrew pustym zapewnieniom Antoniego Macierewicza i jego pseudoekspertów nie rozumiejących lotnictwa, w locie PLF 101 dnia 10.04.10 nie doszło do żadnego strukturalnego uszkodzenia samolotu ani proponowanego wybuchu i zamachu bombowego, zanim zniżywszy się w wyniku błędów pilotażu poniżej poziomu pasa 26, na którym miał lądować, zderzył się następnie z drzewem lekarza Bodina. Jest to jasne z licznych źródeł informacji.
Między innymi, uszkodzenia mechaniczne są wykluczone przez sprawne przejście samolotu na wznoszenie, lub innymi słowy stosunkowo małe przepadanie samolotu po feralnie spóźnionym rozpoczęciu przez pilotów odejścia awaryjnego. Wśród technicznie bezsensownych teorii spiskowych królują twierdzenia o wybuchu i fragmentacji samolotu nad lub za brzozą Bodina, jeszcze w powietrzu, tj. przed wrakowiskiem tupolewa w lekko zalesionym terenie.
Wszystkie teorie wybuchowo-zamachowe są sprzeczne zarówno z badaniami pirotechników z Instytutu Chemii Centralnego Laboratorium Komendy Policji w Warszawie, podobnymi badaniami instytutów w kraju i za granicą, z zawartością dedykowanych czarnych skrzynek, jak i z danymi rejestratorów nieopancerzonych, które zarejestrowały i przechowały dane o przebiegu katastrofy (np. polski QAR ATM).
Do tych drugich chciałbym dzisiaj dołączyć jeszcze jedno urządzenie, zaprzeczające wyżej wspomnianym politycznym fantazjom o rzekomych eksplozjach i rozpadzie samolotu w powietrzu: telefon satelitarny tupolewa AERO-HSD+ duńskiej firmy Thrane & Thrane, znaleziony w sektorze 3 wrakowiska dnia 11 kwietnia 2010 r., którego oględzin i odczytu danych dokonano w 2012 r. w Moskwie, w obecności prowadzącego śledztwo polskie prokuratora wojskowego. Dziękuję członkowi Rodzin Smoleńskich za informacje, które pomogły mi odnaleźć ważne ślady w pamięci telefonu.
Zachowało się dobrze, choć jest trochę powginane i zabrudzone ziemią, blaszane stanowisko z łączówkami, nr. ECS P/N 200-86686-101 LOT# 1514934801, na którym zamontowany był w samolocie również dobrze zachowany czarny blok główny P/N: 405035A Thrane&Thrane, TT-5035A S/N 07933220, wyprodukowany w 2007 r. Oryginalnie miał połączenie z trzema słuchawkami (były trzy końcówki numeru telefonu do nich przypisane).
Pamięć znajduje się w każdym z dwóch bloków składowych telefonu na osobnych płytach. Jeden zapewnia high-speed services czyli HSD (64 kbps), których RP nie wykupiła, drugi low-speed services (2.4 kbps/kanał, pasmo do rozmów głosowych do 4.8 kHz przez 2 kanały łączności z satelitą) w ramach tzw. serwisu H+. Komunikacja przebiega przez jeden z 4 satelitów geostacjonarnych Inmarsat, a dalej kompanie telefoniczne zapewniające połączenia z regionalnymi sieciami.
Nominalne zdolności telefonu AERO-HSD+ nawet w podstawowej wersji serwisu H+ do 2.4 kbps są bardzo ciekawe, np. umożliwiają jednoczesne dwa połączenia, jedno na zewnątrz i jedno do telefonu w samolocie. Jednak wojskowi twierdzili, że z lecącym tupolewem 101 w praktyce nie było kontaktu ("nigdy nie udawało się dodzwonić"). Łatwiej było łączyć się z tupolewa z telefonem na ziemi, niż odwrotnie. W czasie lotu faktycznie próbowano się łączyć z 2 słuchawek w sumie co najmniej 12 razy.
Z tym, że ktoś na słuchawce poza salonką prezydenta wstukiwał uparcie co parę minut błędny numer telefonu (w niepełnej formie), a gdy już podał w poprawnej formie numer, to nie uzyskał połączenia.
Było kilka połączeń głosowych zakończonych sukcesem (call completed = YES), w tym o godz. 6:22:09 (UTC) trwające 47 s, oraz o 6:23:29 trwające 33 s, z tej samej słuchawki. To drugie, o ile pamiętam z doniesień prasowych - to rozmowa braci Kaczyńskich. To wszystko nie ma może zasadniczego znaczenia dla sprawy, którą omawiam, lecz tłumaczy dlaczego są osobne log-files dla dwóch osobnych płyt komunikacyjnych telefonu i jakiego typu informacje zawierają.
W dniu 10 kwietnia 2010 r. terminal satelitarny AERO HSD+ zapisał zbiór kontrolny, tzw. log file. Płyta HSD ma log systemowy składający się z mało ważnych, licznych komunikatów z godz. 3:36:47 - 3:39:29 (UTC) kiedy system był uruchamiany. Nie ma żadnych komunikatów o błędach ani ostrzeżeń po tym czasie, aż w krótką CHWILĘ PO SPADKU SAMOLOTU NA ZIEMIĘ, telefon odnotował tak oto przerwanie zasilania samolotowego, kiedy telefon satelitarny przełączył się na własną baterię rezerwową:
System H+ miał więcej zdarzeń odnotowanych w czasie lotu, ponieważ notował próby wszystkich połączeń, typu "Mif 1:0:MMI sends start voice event" oraz "ERROR: MMI_PBX:0: unexpected handset -1, event0, imp 0x412c", co może oznacza odłożenie słuchawki. Ostatni taki komunikat zapisał się o 06:24:02.759 (UTC). Potem, tak jak w pamięci HSD, przez 17 minut nic nie zostało zarejestrowane w systemie H+, nawet wtedy, gdy samolot już ciął przecinkę w lesie utraciwszy część lewego skrzydła.
Wkrótce PO UPADKU SAMOLOTU 101 (i po podobnym zapisie w pamięci HSD) znajdujemy komunikaty sprzętowe spowodowane przerwaniem zasilania w rozbijającym się o ziemię samolocie:
10.04.2010 06:41:05.808 WARNING:* Idle:0:Power fail event 1: VIN bad
10.04.2010 06:41:05.857 WARNING:* HpaOut:0:Power fail event 2: power fail.
WNIOSKI
Telefon satelitarny przez który rozmawiali bracia Kaczyńscy niedługo przed feralnym końcem lotu, bez zapisania jakichkolwiek uwag o zakłóceniach czy choćby chwilowym przerwaniu zasilania w samolocie, przetrwał świetnie cały "zamach" postulowany przez KC PiS, i dziesięć lat mozolnie dowodzony przez analfabetów lotniczych takich jak prof. W. Binienda i były adiunkt K. Nowaczyk:
• Bomba termobaryczna rzekomo rozerwała TU-154, nie wyłączając nawet prądu w samolocie. Podobnie jak "trotyl".
• Udało się urządzeniom (i ludziom) przeżyć atak latających torped podwymiarowych lub 96 rakiet RPG-7. Atak to prosty wniosek z prac znanego eksperta zespołu Macierewicza dr. G. Szuladzińskiego. Wg niego końcowa 1/3 część lewego skrzydła została odrzucona wybuchem 40 m wstecz. Pseudoekspert australijski nie wie, że do tego potrzeba przekazu pędu z wybuchu 96 rakiet, albo... lotu bumerangu.
• Nie przeszkodziły działaniu urządzeń także rozrywające samolot na kawałki eksplozje "kilometr przed brzozą", według koncepcji prof. AGH Jacka Rońdy. Rońda to znany oszust ukarany prawomocnie przez AGH za dokonane wspólne z Antonim Macierewiczem kłamstwa i fałszerstwa smoleńskich dowodów rzeczowych w programie TVP1, gdy z nim tam debatowałem.
• Bezsilne były też spektakularne wybuchy i podłużny rozpad kadłuba tupolewa koło brzozy Bodina w parówkowo-puszkowych, komiksowych fantazjach innego (emerytowanego) prof. AGH, Piotra Witakowskiego.
• Nie zadziałały wybuchy promowane przez byłego hodowcę baranów i wynalazcę maści na piegi, mgr. Glenna Jorgensena, wyrzuconego niedawno z podkomisji za "liczne bezprawne działania" przez jeszcze bardziej bezprawnego jej szefa, Antoniego Macierewicza. W Polsce nie istnieje opozycja! W przeciwnym razie obaj skandaliści zostaliby natychmiast zgłoszeni za to co mówią o sobie nawzajem(!) do organów ścigania.
• Nieodżałowany inż. Wacław Berczyński, do czasu ucieczki z Polski przed prokuratorem pełniący funkcję wice-przewodniczącego podkomisji Macierewicza przekonywał, że wybuch wewnątrz TU-154M był tak silny, że rozerwał samolot na odłamki, tzw. blaszane ptaki, ale pozostawił całe okna we framugach (zadziwiające!). Te ptaki jakoby opadły z impetem na brzozę Bodina i zwaliły paru-tonowe drzewo (w rzeczywistości upadło w poprzek toru lotu podcięte i złamane przez skrzydło, no ale czego jak czego -- znajomości fizyki, ani geometrii ze szkoły podst. nie ma co oczekiwać w tym gronie). Blaszane odłamki, wbrew dobrze znanym obyczajom ptakow, nie usiadły jednak na przewodach elektrycznych tupolewa, bo by je przerwały dużo łatwiej niż pień odległej brzozy.
Wg ekspertów Macierewicza, choć samolot był już w locie w kawałkach, te leciały jakoś razem po zakrzywionej trajektorii widocznej w wyciętej roślinności. Ich anormalne teorie podsumować można pytaniem: czy nie oglądali za dużo kreskówek Disneya? Rzekomy zamach bombowy, o którym od lat kłamie pseudoekspert Wiesław Binienda, nie przeszkodził urządzeniom pokładowym takim, jak: awionika, CVR i telefon satelitarny, działać bez zarzutu i cieszyć się nieprzerwanym zasilaniem z samolotu. Jak widzieliśmy, telefon zaczął się skarżyć na dopiero w chwili, która nastąpiła PO SPADKU samolotu na ziemię, w trakcie katastroficznej fragmentacji kadłuba.
W istocie żadne z urządzeń pokładowych nie wiedziało nic o całej serii proponowanych nam przez PiS koszmarnym żartem wybuchów. Radiowysokościomierz długie sekundy pokazywał wysokość lotu pojedyńczych metrów nad terenem, Rejestrator dźwięku (CVR) nie zapisał dźwięku wybuchu, równie złośliwie jak telefon satelitarny nie zapisał przerwania zasilania w powietrzu. Szkoda. Naprawdę chyba szkoda, gdyż taki przełom mógł bardzo pomóc ludowym podkomisarzom wskazać w końcu, po 10 latach pracy, które konkretnie "zdradzieckie mordy", jak to ładnie ujął Jarosław Kaczyński, stały według nich za "zamachem". Przywódca PiS nie zostałby zmuszony brakiem dowodów do zaniechania rytuału wchodzenia co miesiąc na stołek i wygłaszania zapewnień o 'dochodzeniu do prawdy', zaś Antoni Macierewicz nie musiałby ukrywać opinii o wypadku smoleńskim. Opinie po szczegółowej analizie złożyli eksperci angielskiej i szwedzkiej komisji badania wypadków lotniczych. Macierewicz panicznie ukrywa te opinie fachowe od ponad roku, gdyż prawda w nich zawarta odsłania jego matactwa i podważa przewodnią rolę Partii, którą wraz z J. Kaczyńskim kieruje.
____ źródła: fccid.io