Tęcza na warszawskim placu Zbawiciela paliła się ostatniej nocy po raz trzeci. Prawdopodobnie nie ostatni. Ale ten trzeci raz może mieć znaczenie symboliczne. Ponieważ, jak twierdzą numerolodzy, trójka - jako suma dwójki i jedynki - jest cyfrą doskonałą. Trójca Święta składa się z trzech osób. Jezus upadał pod krzyżem trzy razy. I zapewne przez przypadek urodziło się tylko dwóch braci Kaczyńskich.
Smutny Polak widzi tęczę i tej tęczy nie kuma. Robi miny, wydaje z siebie pomruki. Ale to nie działa. Tęcza ani drgnie! No to Smutny Polak pyta, komu tęcza kibicuje. To rzecz najważniejsza pod słońcem. Określić się. Ale tęcza milczy. To Polaka irytuje. Jednak pobić tęczę jakoś głupio, nawet on to rozumie. Za to ogień. Ogień to jest tani i spektakularny argument. Więcej, był taki partyzant, który Ogień się nazywał. Smutny Polak co jak co, ale duszę to ma przede wszystkim partyzanta. Kiedy szeleszczą mu na wietrze ortaliony, wyobraża sobie, że to skrzydła husarii. Jest z natury wojownikiem.
Kolorowa tęcza nie mieści się w czarno-białej wizji świata. Tęcza spalona jest tego koronnym dowodem. Już po pierwszym podpaleniu padały argumenty, że powinna zostać taka, jaka jest. Że w połowie zniszczona, więcej mówi o nas (o nas!), niż zrekonstruowana. Też tak uważam. Jak uczy historia, za odbudowę stolicy najlepiej brać się dopiero po wojnie.