Niektóre nasze media komentuja wojenną trylogię "Unsere Mütter, unsere Väter", która w "prime time", przez trzy kolejne wieczory wyświetlana była w niemieckiej publicznej telewiji ZDF. Pamiętam siedemdziesiolatków odwiedzających Polskę w latach osiemdziesiątych XX w., którzy na moje pytania, co robili w czasie wojny, zazwyczaj mieli gotowy szablon odpowiedzi. Większość została ranna pierwszego dnia wojny i do końca wojny leżeli w lazarecie, albo grali w orkiestrze wojskowej, albo byli tylko w wehrmachcie, no bo wie Pan, Herr Korek, Wehrmacht był szlachetną armią i nic przecież nie wiedział o zbrodniah essesmanów.

REKLAMA
W Polsce film ten zdołała pewnie oglądnąć garstka widzów, stąd publiczna dyskusja straci wkrótce dynamikę i ustąpi miejsca innym tematom. A szkoda, bo warto byłoby ten film pokazać szerszej publiczności. Pod jednym warunkiem - że ZDF dopłaci nam za oglądanie tego gniota.
Przywykłem już do tej stylistyki, tak samo było w "Ucieczce" o losach wypędzonych z Prus Wschodnich, czy w "Gustloffie", zatopionym okręcie z cywilami uciekającymi przed frontem wschodnim. Taka sama poetyka jak stare radzieckie filmy o tej samej wojnie. O wartościach artystycznych szkoda tu gadać, a "prawda" historyczna podawana jest w taki sam nachalny i dydaktyczny sposób, jak to kiedyś na moim pokoleniu ćwiczyli sowieccy propagandyści.
Spędziłem trzy wieczory oglądając losy pięciu przyjaciół opisane na tle wydarzeń na frocie wschodnim i w Berlinie. Mniejsza z tym, jakie prawdopodobne i nieprawdopodobne zdarzenia miały miejsce w życiu niemieckiego pokolenia "kolumbów". Ważne, że tych kilka godzin telewizyjnego widowiska dało około ośmiu milionom Niemców odpowiedź na pytanie o rolę Wehrmachtu na froncie wschodnim. Większość z widzów musiała być zszokowana , gdyż egzekucje, rozstrzeliwania, wysyłanie ukraińskich chłopów na pola minowe nie były tylko dziełem "złych" esesmanów, ale także, a odnoszę wrażenie, że film chciał powiedzieć - przede wszystkim - dziełem młodych chłopców z powszechnego zaciągu.
Rozumiem wewnętrzną drogę niektórych bohaterów filmu. Po masowych egzekucjach, podpalonych wioskach odkrywają swoją wrażliwość i dokonują przewartościowania ocen. Są jednak wątki, jak rola AK w holocaust, z którymi można się zgodzić, tylko jeśli przedstawione byłyby w odpowiednich proporcjach. Nasza polska dzisiejsza debata publiczna przygotowała nas najgorsze - wiemy, co to Jedwabne, oglądaliśmy "Pokłosie" , a książki prof Grossa rozeszły sie w wielotysięcznych nakładach. Wiemy także, że byli różni Polacy, tak jak byli różni Niemcy, których pokazuje nam się w filmie.
Niestety i tym razem niemiecka optyka pokazuje, jak naprawdę widzi nas nasz sąsiad, jeśli ma do dyspozycji tylko kilka godzin w "prime time". Z hitlerowskiego transportu do Ausschwitz ucieka Polka i niemiecki Żyd. I tylko oni. Trafiają do oddziału AK , gdzie z trudem udaje sie przekonać dowódcę oddziału w pięknym mundurze i ślicznie zaczesanym włosem, że uciekinier jest "tylko" Niemcem a nie Żydem. No i scena, w której po zdobyciu pociągu z bronią, AK-wcy pozostawiają Żydów zamkniętych w bydlęcych wagonach i szydząc z nich odchodzą do lasu. Nasz bohater - niemiecki Żyd, wraca i otwiera drzwi wagonow oferując im wolność. A to oczywiście staje się dla Polaków dowodem na "żydowskość" tego osobnika. Dodam jeszcze, że występuje jeszcze jeden wątek polski - tym razem jestesmy kolaborantami donoszącymi i na Żydów i na AK.
Moim najciekawszym przezyciem nie był jednak film, lecz wszelkie publiczne dyskusje w niemieckich mediach po jego emisji. Gwałtowność przypominała mi niedawną histerię po "Pokłosiu" W. Pasikowskiego.
"Bild", który od generacji kształtuje niemiecką opinię publiczną, na kanwie filmu, przygotował lekcję historii w formie najwazniejszych pytań i odpowiedzi. Pytanie: " Czy polscy partyzanci rzeczywiście byli antysemitami?" Odpowiedź: "Armia Krajowa, której oddziały walczyły tak jak partyzanci, składała się z polskich narodowców. (Nationalisten) Antysemityzm w ich szeregach był ekstremalnie rozprzestrzeniony. Generalnie antysemityzm w Europie Wschodniej był bardzo rozpowszechniony, co nazistom bardzo pomogło w mordowaniu europejskich Żydów"
I to chyba tyle. Wystarczy prawda? "Unsere Mütter, unsere Väter", film, który pewnie dla wielu Niemców może być nowym opisem hitlerowskich zbrodni w czasie II Wojny Światowej. Wewnętrzna spowiedź bohaterów, którzy proszą widza o wybaczenie. I w większości je otrzymują. Jak mogłoby byc inaczej, jeśli widzimy ich w kontekście dyszącej nienawiścią do Zydów całej Europy Wschodniej.
A co z nami Polakami, znów pokazanych, jako podglebie dla hitlerowskich zbrodni?
Moja odpowiedź jest prosta. Potrzebujemy jeszcze więcej Europy w naszych stosunkach z Niemcami. Zawsze byłem sceptyczny wobec wszelkich sondaży pokazujących, że Niemcy mogą sobie już wyobrazić, aby ich córka wyszła za Polaka, a sąsiedztwo przez ścianę z Polakiem, jest " lepsze" niż sąsiedztwo z radosną turecką lub romską rodziną. Wystarczy usiąść w knajpie, gdzieś Lipsku albo Monachium i rzucić jakiś wredny kawał o Polakach. Pozytywny rezonans będzie natychmiastowy. U nas też nie lepiej. W jakimkolwiek kabarecie, gdy atmosfera na sali siada, wystarczy rzucić coś o Hitlerze i już sukces murowany.
Prawdą jest, że elity polityczne i gospodarcze Niemiec nie kojarzą nas już z "polnische Wirtschaft". To jednak za mało. Podróż do serc i umysłów naszych milionów sąsiadów zza zachodniej granicy będzie trwała jeszcze przez generacje i warto w niej aktywnie uczestniczyć, aby gdzieś kiedyś w przyszłości znaleźć równowagę w proporcji między polskimi antysemitami w Warszawie i niemieckimi partyzantami w Berlinie i zrozumieniem, kto był agresorem a kto ofiarą.