
Projekt Manhattan kojarzy się nam wszystkim z nazwiskami Roberta Oppenheimera, Enrico Fermiego czy Klausa Fuchsa. W prace nad projektem zaangażowanych było blisko tysiąc osób. Wielu z nich nie miało zbyt wysokiego wykształcenia, część wykonywała ciężkie prace fizyczne. Jednakże bez ich pracy Projekt Manhattan nie zaowocowałby tak szybko bombą atomową. Wśród nich było wiele kobiet, które po latach mówiły o sobie „atomowe dziewczyny”.
REKLAMA
Denise Kierenan zrobiła coś niezwykłego. Oto kilkadziesiąt lat po zakończeniu II wojny światowej odnalazła i namówiła do rozmowy kilka kobiet, które skuszone przygodą, dobrymi zarobkami, a przede wszystkim odpowiadając na patriotyczne apele, zgłosiły się do pracy nad nową bronią, która miała pokonać hitlerowskie Niemcy. Pracy nad bombą atomową. Oczywiście świeżo upieczone absolwentki liceów nie słyszały nigdy o badaniach nad rozczepianiem jądra atomu, nie wiedziały nawet do czego przydatna jest ich praca. Wykonywały ją jednak bez żadnego komentarza, z zaangażowaniem ludzi, którzy pamiętając o wielkim kryzysie, wiedzą, czym jest szacunek dla dobrze płatnej pracy. Mimo tych oczywistych zasług nikt już o nich nie pamięta. Nic dziwnego. Z wojen zapamiętywani są wielcy generałowie lub żołnierze odznaczeni w bojach. O kucharzach i kwatermistrzach nikt nie pamięta, mimo, że bez ich pracy bohater w okopach nie miałby co jeść ani czym strzelać. Podobnie zapamiętywany jest wielki odkrywca, o laborancie nikt nawet nie chce słyszeć. Tak jednak już ten świat jest ułożony i chyba tylko takie osoby jak Denise Kierenan potrafią temu zaradzić. „Atomowe dziewczyny” są więc hołdem złożonym po latach tym kobietom, które przenosząc się do Oak Rigde, zaangażowały się w prace nad bronią atomową.
Książka ta jednak ma drugie dno, które może dostrzec jedynie współczesny czytelnik, wyczulony na ludzką krzywdę. Autorka opisując losy dziewczyn pracujących w Oak Rigde nakreśla nam wstydliwą stronę Ameryki lat czterdziestych. Oak Rigde było bowiem miastem, które od razu zaplanowało slumsy dla swych kolorowych mieszkańców. W Oak Rigde istniała segregacja rasowa i łamano prawa obywatelskie kolorowych mieszkańców. W dodatku miasto to powstało na terenach wywłaszczonych, za które rząd amerykański płacił ułamek ich rzeczywistej wartości.
Jedyne, co w samej książce może irytować, to jej język. Książka ta bowiem została napisana przez Amerykankę i skierowana do amerykańskiego czytelnika. Jednak ogrom informacji, jakie zamieściła Autorka, kompensuje jej niezbyt wyrafinowaną formę.
