
Kolekcjonowanie dzieł sztuki nie jest niczym zdrożnym. Umiłowanie malarstwa prowadzi do powstawania wspaniałych galerii i umożliwia rozwój całego biznesu związanego z obrotem dziełami sztuki. Jest jednak cienka granica między kolekcjonowaniem dzieł sztuki, a ich grabieżą. Dopiero jednak XX wiek uzmysłowił nam tę różnicę.
REKLAMA
Cała historia rozpoczęła się od stwierdzenia, że istnieje sztuka prawdziwa i sztuka zdegenerowana. Sztuka prawdziwa musi być chroniona przez państwo, zaś obywateli należy chronić przed złym wpływem sztuki zdegenerowanej. Innymi słowy to państwo decydować miało, co ma się podobać obywatelom, a czego nie wolno im oglądać. Sztuka zdegenerowana winna opuścić muzea, można ją sprzedać zdegenerowanym zagranicznym wielbicielom tego gatunku, choćby po to, by pozyskać potrzebne dewizy, można też je zniszczyć. Można zabronić zdegenerowanym artystom tworzenia nowej zdegenerowanej sztuki. Wszystkiego tego dopuścili się władcy III Rzeszy.
Apetyt jednak rośnie w miarę jedzenia. Skoro można zdecydować, co należy oglądać, a czego nie wolno, to dlaczegóż nie skupić w kilku słusznych miejscach sztuki słusznej z punktu widzenia państwa. Dlaczego nie przejść do historii jako kolekcjoner sztuki. Wszak dotychczasowych posiadaczy można skłonić pod różnymi groźbami do zbycia posiadanych przez nich dzieł sztuki. Jednak dopiero wojna pozwala na pełne rozwinięcie skrzydeł. Obok wojny prowadzonej przez żołnierzy doszło wtedy do wojny, jaką muzealnicy europejscy prowadzili z najeźdźcą po to, by zachować kulturowe zasoby swoich ojczyzn. I o tej wojnie pisze w swej książce Lynn A. Nicholas.
Naziści szybko opracowali zasady gry. Podbite tereny stały się miejscem polowań na dzieła sztuki. Aryzowanie kolekcji, mniej lub bardziej przymusowy wykup, wreszcie zwykły rabunek. Tego właśnie doświadczyła Europa podbita przez III Rzeszę. Musiało więc dojść do nierównej walki. Po jednej stronie stały struktury państwa totalitarnego wyposażone w aparat terroru, nieograniczone wręcz zasoby finansowe i cynicznych pomagierów różnej narodowości, po drugiej zaś skromni muzealnicy, którzy mogli je jedynie ukryć, opóźniać ich rabunek, wreszcie zaś śledzić losy wywiezionych dzieł. Jak nierówne były te zmagania świadczy fakt, iż do tej pory odzyskiwane są zrabowane w czasie wojny dzieła. O ile bowiem zinstytucjonalizowany rabunek łatwo było udowodnić, a zrabowane dzieła zlokalizować, o tyle „łupy wojenne” wywożone w żołnierskich plecakach przepadały na wiele lat.
A zaginione lub zrabowane dzieła sztuki pozostały nadal politycznym narzędziem przetargowym konkurujących ze sobą państw Europy.
