Każda wesz rozwija się z gnidy. Gnida nie jest jednak wszą tak jak wesz nie jest gnidą. Wesz jest sympatyczniejsza, żyje we włosach, odżywia się naskórkiem, ma w sobie coś parszywego, głównie w nazwie. Jak by powiedział Roch Kowalski - gnida to gnida. Jest obrzydliwa, jakaś lepka, wstrętna, podstępna, uogólniając gnidowata. I dlatego obserwując niektórych ludzi warto przypomnieć sobie genialny tekst Piotra Wierzbickiego - traktat o gnidach. Traktat ten pisany w czasach późnego PRL-u nie tylko nie zatracił swojej aktualności, ale dziś mógłby zostać twórczo rozwinięty. Istota gnidy polega na tym (w czasach PRL-u), że gnida nie donosiła SB, nie miała związku z aparatem represji, na ogół nie należała do partii, nie pracowała na froncie ideologicznym. Gnida popierała i to zawsze zaznaczając, że nie należy do partii. Mniej więcej tak jak Andrzej Urbański, który zawsze mówi, że nie należy do PiS-u. Czas gnid nadchodzi w pewnych momentach szczególnych, np. w Marcu '68 na pierwszej linii walki byli tacy dziennikarze jak: Gontarz, Kur, Kąkol, Hrabyk, tak jak obecnie: Mazurek, Król, Zaremba, Semka, Kania, Sakiewicz itp. To byli funkcjonariusze propagandy. Gnidami byli np. rektorzy wyższych uczelni mówiący z troską o młodzieży opuszczającej zajęcia o postulatach socjalnych strajkujących studentów, aby poprawić godziny otwarcia stołówek w akademikach. Piszący ile ostatnio zbudowano i jak wypoczywa, pracuje, bawi się naród polski. Złote czasy dla gnid nadeszły wraz z PiS-em.
Pytanie o stopień obrzydliwości gnidy jest otwarte. Moim zdaniem większe obrzydzenie budzi prof. Gliński w swoim niebotycznym lizusostwie np. ocenach pani minister Małgorzaty Omilanowskiej, której nie należy sie "synekura" jako przedstawicielce "grupy sprawującej władzę", albo "pluszowej, aksamitnej pani Janowskiej" (chodzi o red. Katarzynę Janowską), która odeszła z pisowskiej telewizji niż uznana za profesor p. Pawłowicz, nazywającej Władysława Bartoszewskiego "pastuchem". Gnidami są też ci redaktorzy i publicyści, którzy porównują mnie do p. Pawłowicz chyba, że bezmyślnie powtarzają cudze opinie, wówczas są tylko durniami, a nie pisowskie cyngle Brudziński, Kuchciński, Błaszczak. Pytanie, którzy bardziej szkodzą Polsce to już zagadnienie odrębne.
Gnidy z reguły często są starannie wykształcone, dobrze wychowane, gnida nie podnosi głosu, nie krzyczy, jest dobrze ubrana i często na czymś się zna. Woli podkreślać, że nie jest politykiem, w domyśle polityka to coś brudnego, a gnida jest szlachetna. Gnida jest wyważona, stonowana, obła i ma świetny węch. W pisowskim rządzie Kaczyńskiego swoisty status ma Mateusz Morawiecki. Ten pupil mediów, nadzieja polskiej gospodarki i faworyt Kaczyńskiego uchodzi za merytorycznego, w domyśle przyzwoitego w tym rządzie, fachowca a nie fanatyka, w podtekście smoleńskiego matoła. Żeby było jasne – uważam fakt zasiadania w rządzie Kaczyńskiego razem z Kamińskim, Macierewiczem, Błaszczakiem itp. za kompromitację i wstyd. I co ma do powiedzenia to sumienie moralne i intelektualne zagadkowo, ale życzliwie uśmiechnięta nadzieja Polski na rozsądek, umiar i ucywilizowanie pisowskich gorących głów, ten sprawiedliwy będący głosem ekonomicznego i politycznego rozsądku - Mateusz Morawiecki. Wykorzystując zagadkową sprawę akt, które rycerze z IPN-u wynieśli z domu wdowy po gen. Kiszczaku zaatakował Lecha Wałęsę dokładnie w stylu Kaczyńskiego, Macierewicza, Centkiewicza wspólnie z pisowską szczujnią niesłusznie nazywaną dziennikarzami. Gratuluję panie Morawiecki, jest pan naszą dumą i chlubą.