Wczoraj w czasie marszu w obronie nieatakowanej telewizji Trwam pojawił się transparent z moim zdjęciem i z pytaniem "Czy chcesz by on był Twoim kolegą". W podtekście, czy chcesz, by Twoim kolegą był kłamca, manipulant, sługus Tuska. Nie wiem kto jak odpowiada na pytanie z transparentu. Wiem, że przynajmniej siedem tysięcy uczestników Maratonu Warszawskiego, owszem, chciałoby, bym był ich kolegą. Tak jak oni są moimi przyjaciółkami i przyjaciółmi!
REKLAMA
Jestem szczęśliwy! Pisałem tu dwa dni temu, że marzę o złamaniu 3 godzin 30 minut. Mogło to się udać, gdyby wszystko ułożyło się idealnie. Ułożyło się niemal idealnie, ale zabrakło 82 sekund. Nieważne! pobiłem rekord o 9 minut, naprawdę jestem szczęśliwy!
Najpierw wielkie podziękowania. Mojemu lekarzowi, mojemu masażyście, Łukaszowi, z którym dziś biegłem i który bardzo mi pomógł. A przede wszystkim dla mojej rodziny, dla mojej żony i dzieci. Cała piątka witała mnie na stadionie. Miałem poczucie, że nie nawaliłem. Przepraszam ich za bieganie, za parogodzinne wybiegania, za nieobecność, za trucie niemal non stop o bieganiu. Postaram się teraz pomilczeć. Nie wiem czy się uda, ale spróbuję.
I wielkie gratulacje. Dla naszego blogera, Wojtka Olejniczaka, który pobiegł swój pierwszy maraton i od razu zrobił super czas - 3.30.50. Dla mojego przyjaciela i współwłaściciela naTemat, Roberta Jędrzejczyka, który w pierwszym maratonie złamał 4 godziny i pobiegł 3.59. Dla mojego przyjaciela z Newsweeka, Wojtka Cieśli, który pobiegł w czasie 3.31.12, pobił mnie o 10 sekund, a co najważniejsze, swoją życiówkę o 10 minut! A przede wszystkim dla wszystkich, którzy dobiegli, tych na czele, tych w środku stawki, tych z tyłu. Kto to raz zrobił wie, że gratulacje za ukończenie nie są żadną czczą formułką. Dwie godziny po swoim finiszu myślałem o tych wszystkich, którzy właśnie kończą maraton, którzy cierpieli prawie sześć godzin. Oni są wielcy! Sześć godzin cierpień, naprawdę należą im się wielkie ukłony!
Fantastycznie mi się dziś biegło. Temperatura idealna. Wiatr, który chłodzi, ale nie zatrzymuje. Był tylko, dla mnie w każdym razie, jeden problem. Jeden podbieg koło pałacu w Natolinie. Tam straciłem minutę, której już nie mogłem odzyskać. Nieważne.
Piszę teraz ten tekst i odrywam się co sekundę, bo wysyłam i dostaje sms-y z gratulacjami. Naprawdę niezwykła jest ta solidarność biegających. Ona z całą pewnością jest silniejsza niż jakiekolwiek różnice między biegającymi, różnice poglądów, światopoglądów, itp., itp. Na czym to polega? Ano na wspólnym, wspaniałym przeżyciu. Każdy z nich, z nas, wie co to miesiące ciężkiej pracy. Każdy wie, co to prawdziwy ból i cierpienie na trasie. Ale też każdy wie, że te ostatnie kilkaset metrów, tuż przed Stadionem Narodowym i już na stadionie, to magia, euforia, szczęście. Ulga oczywiście też.
Patrzę teraz na swój medal, taki sam jaki dostali wszyscy kończący maraton. "Bohater Narodowego", jest na nim napisane. No, może to jednak przesada. Ok, to duża przesada, gdy myślę o sobie. Ale już gdy myślę o moich przyjaciółkach i przyjaciołach, z którymi biegłem, przesady nie widzę. To są prawdziwi bohaterowie!
Wczoraj to zdjęcie z marszu w obronie telewizji Trwam nie zrobiło mi przykrości, ten napis też nie, trochę mnie to rozbawiło, tyle. Poza wszystkim, zakładam i chyba jest to założenie całkiem słuszne, że nie chciałbym być kolegą tych, którzy nie chcieliby, bym był ich kolegą. A koleżanek i kolegów mam dość. Niebiegających i biegających. Choć dziś, ci pierwsi muszą mi wybaczyć, bo odruchowo ściskam dłonie i robię misiaczka z tymi ostatnimi.
