Dobrze, od razu wyjaśnie, że nie czekam na Lincolna, ale na "Lincolna", nie na wybitnego polityka, który rozwiąże wszystkie nasze problemy, a przynajmniej problem najważniejszy, ale na film, który pokazuje najwybitniejszego amerykańskiego prezydenta, który największy amerykański problem za cenę wojny i własnego życia rozwiązał.
REKLAMA
Filmy historyczne o realnych postaciach są jak wspinaczka na wielką górę bez
zabezpieczeń. Mają niewielką szansę na powodzenie. Jest na to mnóstwo dowodów, i w amerykańskiej, i w polskiej kinematografii oraz kinematografii "okołopolskiej" . Trudno byłoby nawet powiedzieć, czyje klęski są tu bardziej spektakularne. Czy klaski "Nixona" i "W"(czyli młodego Busha), Oliviera Stone'a czy choćby klęski naszych filmowych bitew - warszawskiej i wiedeńskiej. Przyjmijmy, że jest tu smutny remis.
zabezpieczeń. Mają niewielką szansę na powodzenie. Jest na to mnóstwo dowodów, i w amerykańskiej, i w polskiej kinematografii oraz kinematografii "okołopolskiej" . Trudno byłoby nawet powiedzieć, czyje klęski są tu bardziej spektakularne. Czy klaski "Nixona" i "W"(czyli młodego Busha), Oliviera Stone'a czy choćby klęski naszych filmowych bitew - warszawskiej i wiedeńskiej. Przyjmijmy, że jest tu smutny remis.
Steven Spielberg podjął się zadania karkołomnego. Sportretować Lincolna, to zmierzyć się z legendą. Jak nie popaść w patos albo w trywializację, jak nie pójść w banalne uproszczenia albo w hagiografię. Zdjąć Lincolna z piedestału i uczłowieczyć, a jednocześnie nie umniejszyć historycznego wymiaru postaci i kluczowego momentu w amerykańskiej historii.
Spielberg nie raz popadał według mnie w banał i na przykład "Lista Schindlera" wydała mi się komiksem z holocaustu. Akurat w departamencie Holocaust o wiele lepiej spisali się Polacy, Agnieszka Holland z filmem "W ciemności" i Roman Polański z "Pianistą".
Ale tym razem, jak czytam, Spielberg stworzył arcydzieło. Może to potwierdzić siedem nominacji do Złotych Globów. Może, ale nie musi. Słyszę też, że murowanego Oscara w kategorii "pierwszoplanowa rola męska" ma grający Lincolna Daniel Day - Lewis. W to jestem skłonny uwierzyć, bo wystarczy na YouTube zobaczyć trailer, by stwierdzić, że Day - Lewis jest doskonały. Doskonałe też są zdjęcia, co zagwarantował Janusz Kamiński.
Nie ukrywam, że uwielbiam kino "historyczno - polityczne", co może świadczyć o tym, z pokorą przyznaję, że bardziej lubię historię i politykę niż kino. Lubię takie filmy, bo, gdy artysta jest w formie, potrafi powiedzieć o historii więcej niż książki. Uwielbiam to czasem nieudane, a czasem genialne psychologizowanie, gdy wchodzimy w mózg polityka, przywódcy, gdy poznajemy jego dylematy, opory, zahamowania, troski, problemy ludzi z tkanek, a nie z żelaza czy z granitu. Czasem to zupełnie nie wychodzi, jak w wypadku "Żelaznej damy", której nie uratowała nawet Maryl Streep. Czasem, rzadziej, wychodzi.
Atutem "Lincolna" z pewnością jest to, że pokazuje Lincolna prawdziwego, z jego samotnością i skłonnością do melancholii, z histeryczną do bólu żoną, z synami, z których z jednym ma relacje czułe, a z drugim - wręcz przeciwnie.
Dobrze, czekam na "Lincolna" także z powodów jakoś tam polskich. Lincoln musi zdecydować w filmie czy przedłużyć koszmarną, krwawą wojnę i na zawsze rozwiązać problem niewolnictwa czy też pójść na jakiś "kompromis". Co to ma do Polski? Niewolnictwo nic. Dramatyczne pytanie jak łączyć i na ile dzielić, by móc podział przezwyciężyć, ma całkiem wiele.
Czekam więc na "Lincolna", jednocześnie mając prośbę do odbiorców naTemat. Nie mam pojęcia kiedy ten film wejdzie na nasze ekrany. Może już wszedł? Gdzie? Nie wiem, jak ktoś wie, to będę wdzięczny za informację.
