Po rozstaniu z Michałem Urbaniakiem, moim byłym mężem, zostałam sama z dwojgiem małych dzieci. Długo nie mogłam sie odnależć. Żyłam z pomocy przyjaciół, ale przecież jak długo można. Nie miałam odwagi, żeby zawalczyć o koncerty, czyli o pracę w swoim zawodzie lub o cokolwiek związanego z muzyką.
REKLAMA
Niejaki Mike Matheus, mieszkający niedaleko mnie też w Nowym Jorku był nowatorem jeśli chodzi o wymyślanie gadżetów elektronicznych dla muzyków wszelkiej maści. Ja używałam wymyśloną przez niego przystawkę elektroniczną o nazwie:
"16 seconds digital delay". Dla tych z miernym pojęciem o elektronice, tłumaczę. Za pomocą tej maszynki, mogłam tworzyć chór, czyli nagrywać najpierw jeden głos, potem dogrywać drugi, trzeci, dziesiąty itd. Oprócz tego, że tworzył elektroniczne cudeńka, był też niezłym byznesmenem. Miał firmę, która sprowadzała z Rosji wzmacniacze do gitar elektrycznych pod sprytna nazwą Sovtek i sprzedawał je w Ameryce. Bardzo mnie to zdziwiło, ale Mike twierdził, że można wszystko sprzedać, tylko trzeba wiedzieć jak. Były to wzmacniacze marne, często się psuły, ale za to były wyjątkowo tanie. Kiedy zwierzałam mu się przez telefon jak mi ciężko, zaproponował mi pracę w swojej firmie.
"16 seconds digital delay". Dla tych z miernym pojęciem o elektronice, tłumaczę. Za pomocą tej maszynki, mogłam tworzyć chór, czyli nagrywać najpierw jeden głos, potem dogrywać drugi, trzeci, dziesiąty itd. Oprócz tego, że tworzył elektroniczne cudeńka, był też niezłym byznesmenem. Miał firmę, która sprowadzała z Rosji wzmacniacze do gitar elektrycznych pod sprytna nazwą Sovtek i sprzedawał je w Ameryce. Bardzo mnie to zdziwiło, ale Mike twierdził, że można wszystko sprzedać, tylko trzeba wiedzieć jak. Były to wzmacniacze marne, często się psuły, ale za to były wyjątkowo tanie. Kiedy zwierzałam mu się przez telefon jak mi ciężko, zaproponował mi pracę w swojej firmie.
Ja??!! - pomyślałam - mam każdego ranka wstawać i z tysiącami Nowojorczyków jechać metrem do pracy na 9 tą rano i wracać do domu o po 17 stej? Nie, ja tego nie udźwignę!!!
Potem zaraz przyszła myśl: Muszę ratować dom, a i tego typu doświadczenie mi się przyda. Nie wiedziałam, czego się mam spodziewać. Szłam w ciemno. Hala fabryczna miała około 20 stanowisk. Przy każdym siedziała jedna osoba z komputerem przed nosem. To był taki, jak teraz mamy w Polsce Telemarketing. Dzwoniło się do sklepów muzycznych rozsianych po całych Stanach i oferowało "Genialny ruski wzmacniacz za przysłowiowe grosze". Wtedy po raz pierwszy zetknęłam się z komputerem. Bałam się go jak ognia. Ciekawe, bo miałam już zacięcie elektroniczne z racji moich instrumentów, jakie używałam do śpiewania, ale komputer? To była dla mnie czarna magia. Przez to, że wtedy byłam bardzo nieśmiała, reklamowanie i zachwalanie tych wzmacniaczy było dla mnie prawdziwą meczarnią. Kolejność była następująca. Najpierw dzwoniło sie do sklepu i jak się udało namówić delikwenta, wszystkie informacje zapisywało się na komputerze. Byłam przerażona, że nacisnę nie ten guzik i narobię nieodwracalnej szkody. W całej firmie byłam jedyną Europejką. Reszta to przybysze z Porto Rico. Zarabiałam tygodniowo $250, a moje mieszkanie kosztowało $1000 miesięcznie. W weekendy jeżdziłam do polskiej dzielnicy Greenpoint i tam stałam w budce z napisem MCI i namawiałam ludzi na podpisanie umów na bardzo intratne, zagraniczne połączenia telefoniczne tejże właśnie firmy. Wieczorami kelnerowałam dorywczo w firmie cateringowej. Czasami udało mi sie zarobić $150 za wieczór. Chodziłam z tacami pełnymi ciężkich drinków lub lżejszych przekąsek. Ubrana byłam w męski smoking i wracałam do domu skonana. Kasi i Miki pilnowała mama koleżanki, która przyjechała z Polski, żeby sobie trochę zarobić.
Ale wracając do Sovtek. Ponieważ najważniejsza w firmie była sprzedaż i nie było czasu na zbytnie przyuczanie do nowego zawodu, pokazano mi migiem, jak się obsługuje komputer i bujaj się Fela!!! Pewnego popołudnia poczułam, że nad moja głową stoi właściciel Matheus, który był moim muzycznym fanem i przez to mnie tolerował, ale uważał mnie za biznesową łamagę i komputerowego patałacha. Nie pamiętam, jak to zrobiłam, ale jednym ruchem skasowałam wszyskie informacje dotyczące klientów, którzy już zamówili komunistyczne wzmacniacze. Mike to zauważył i tak głośno wrzasnął, że mi buty spadły. Co poniektórzy wychylili się spoza swoich komputerów i utkwili we mnie lodowaty wzrok. Pokonałam chwilowy paraliż, wstałam i przez łzy zaczęłam wyrzucać z siebie zdania:
"Wy nie wiecie kim ja jestem!!! Ja nagrałam 20 płyt, w prestiżowym magazynie Down Beat byłam na drugim miejscu na świecie wokalistka jazzowa!!! Leonard Feather, wybitny znawca jazzu wybrał mnie wokalistką roku dla wielkiego pisma Los Angeles Times!!"
Zachłysnęłam się w tym momencie. Wykorzystał to mój kolega co siedział przy komputerze niedaleko mnie i powiedział:
"Gdyby to była prawda, nie byłoby ciebie tutaj z nami. Idź i się lecz kobieto!!!"
W sumie pracowałam w tej firmie sześć miesięcy. Było to w Nowym Jorku w 1986 roku.
"Gdyby to była prawda, nie byłoby ciebie tutaj z nami. Idź i się lecz kobieto!!!"
W sumie pracowałam w tej firmie sześć miesięcy. Było to w Nowym Jorku w 1986 roku.
