
"13 wojen i jedna" Krzysztofa Millera to opowieść o walce. Tak przynajmniej głosi nagłówek. O walce z demonami. Wiecie, co to jest wojna...? Nie...? Sława Bogu. Ale dzięki tej książce się dowiecie. Pisał ją "niewidoczny". Ten, który stoi po drugiej stronie obiektywu. Ten, którego nie opromienia celny komentarz korespondenta.
REKLAMA
Zgubiło mnie podczas lektury piekło tych wspomnień, wciągnęło, rozdrapało, rozkrwawiło. Ukraszone opowiastkami o warszawskiej Prażce, Mokotowie, Żoliborku w cieniu, o mukach, parolkach, skuchach. Utkwiły obrazy Konga, w którym nie byłem, i zagłodzonych, fekaliujących dzieci–owadów: zmieszały się one w mojej poranionej głowie z okrwawionymi ciałkami, wynoszonymi z sali gimnastycznej w Biesłanie. z zapachem trotylu i odchodów szkoły nr 1, przetasowały ze łzami matek, ojców i własnymi z kostnic na kilku wojenkach od Bałkanów przez Kaukaz po Bliski i Dalszy Wschód. Wspomniałem brak tlenu w płucach po ostrzałach artyleryjskich w Czeczenii... Pale... Sarajewie... piwnice... gówniarzy-ochroniarzy... nasunęły się „kartinki“ z Abchazji, Gruzji... a potem pojechalem po całości swoim albumem pamięci. Zamglił się wzrok. Dzięki, Krzychu. Dzieki za walkę. Niektórzy złożyli broń. Rozumiem. Ty nie. Dzięki Ci.
To właśnie w Afganistanie dotarła do mnie wiedza o Twojej żółtaczce. Dla nas (ekipy TVN: Archiego, Karola i mnie... – Marcina P. już z nami tam nie było...) skończyło się na sraczce. Nawet się rymuje – jak na wojnie. Bum bum, Bam bam, a los żołnierza wciąż taki sam. Gdy do naszego hotelu – niehotelu w centrum Kabulu przyjechali lekarze z rosyjskiego super-Ministerstwa d/s Sytuacji Nadzwyczajnych, ratunek znalazł się na wyciągnięcie ręki, uzbrojonej w musztardówkę. Potem ci sami lekarze poradzili rozcieńczać spirytus medyczny wodą mineralną dla uzyskania dziobowego efektu, tzn by do dzioba można było wpuścić kropli parę po zakończeniu reakcji egzotermicznej. Ha, ale Ty miałeś żółtaczkę a ja – febris irseniosis. Też wraca – jak malaria. Tylko to szczurza choroba.
Uffff. Przeżycia, rany, blizny. Między wierszami reportaży Wojtka Jagielskiego, Marii Wiernikowskiej, Bartka, Pawła, Andrzeja... i wielu innych. Po biesłańskiej hekatombie mój ówczesny przełożony a zarazem Przyjaciel z telewizji, Adam P., pytał o psychoterapeutę dla mnie: czy bym nie rozważył. Nie rozważyłem. Teraz, po tylu latach, wciąż boryka się z tym najbliższa mi osoba. A ja żałuję. Bo nie okazałem się siłaczem. Bo wątłe mięśnie naprężałem psychicznie, ale poległem. I dopiero teraz staję na nogi. Wcześniej też napisałem książkę, dano mi taką szansę, ale Ty miałeś odwagę się przyznać, że była dla Ciebie częścią terapii. Ja, w swej bufonadzie, wciąż traktowałem się jak gwiazdę a tę pisaninę – jak bestseller. Grzech pychy.
Piszę w impulsie chwili, „by rozpętlić siebie i moje supełki“. Banał, kicz i opera mydlana oraz „Wielka, Większa i Największa“. Przerażające, że ludzie pytając o opisywane, pokazywane gdzieś wydarzenia, najbardziej interesują się okrucieństwem innych. Siłą rzeczy odpowiadamy...aby potem się coraz bardziej zamykać. Ty miałeś swój Fotel. Ja też go znalazłem. Archie też. Mam nadzieję, że Wojtek i jego Żona też. I Wielu innych. To nie ma nic z rozczulania się nad sobą. Sami sobie wybraliśmy taką a nie inną pracę. Może nie zawsze zdawaliśmy sobie sprawę z konsekwencji. Teraz, mądrzejsi o okrucieństwo świata, możemy sie czymś podzielić z innymi. Żeby nie nastąpili na tę samą minę. Tylko nie zawsze jesteśmy słyszani. Fajnie to brzmi, gdy o tzw. twardzielu wojennym „żółta prasa“ napisze: spił się, rozwiódł, zatracił, zagubił, skoczył z 15 piętra, nie wytrzymał. Gorzej, gdy sobie poradził – bo jak wówczas sprzedać dramat...? z happy endem...?
Prawdziwymi „twardzielami“ są ci, ktorych tzw. tele- radioodbiornik nie widzi, nie słyszy. To oni robią zdjęcia, które niebawem obiegną cały świat, jednak ich nazwisko kojarzyć będą tylko wtajemniczeni. Co innego koerspondent – to jego twarz, zlepioną z emocji, obejrzą ludzie przed telewizorami. Gdy w Bagdadzie oszalały tłum islamskich żałobników chciał nas rozerwać na kawałki, wszyscy gratulowali mi odwagi „reportażowania“ na pierwszej linii. Mój Archie był niewidoczny. Ale to tylko dzięki niemu zaistniałem ja. Piekło smaliło nas takim samym dymem, tak samo dusiło.
Wiem, że jeszcze do niedawna budziłem się z krzykiem w środku nocy. Dzięki Twojej książce i mojej Kasi zegar zaczął chodzić we właściwym kierunku. Zamknąłem tę księgę wspomnień i nie chcę jej już otwierać. Jeżeli Syn zapyta: tylko wówczas. Nowa książka będzie dotyczyła wspomnień lekkich i człowiekowi przyjaznych. Do której to lektury już niebawem wszystkich zainteresowanych zapraszam..! A na razie: dziekuję Ci, Krzysztofie.
