Reklama.
W sprawach wiary nie ufam politykom najgłośniejszym. Najmądrzejsi politycy nie mają w sobie tyle pewności, by krzyczeć najgłośniej.
Pewność natomiast mają posłowie Ruchu Palikota. Domagają się oni usunięcia krzyża z sali obrad Sejmu, bo – jak argumentują – narusza ich dobra osobiste. Posłowie uważają także, że fakt powieszenia krzyża w miejscu publicznym jest niezgodny z konstytucją, konkordatem oraz ustawą o gwarancjach wolności sumienia i wyznania. Dlatego złożyli do sądu pozew cywilny przeciw Kancelarii Sejmu – domagali się, by sąd nakazał Sejmowi usunięcie krzyża z sali obrad. Jednak Sąd Okręgowy w Warszawie oddalił pozew.
Była akcja, jest reakcja. – Kto z krzyżem walczy od krzyża zginie – odpowiada na działania posłów Ruchu Palikota posłanka Solidarnej Polski Beata Kempa. Czy w taki sposób chcemy prowadzić dialog o miejscu symboli religijnych?
Choć bliżej mi do zwolenników usunięcia krzyża z sali obrad Sejmu (bo absolutne prawa Boskie i demokratyczne prawa obywatelskie, które w powstają w Sejmie, są czymś innym), nie odpowiada mi styl rozmowy proponowany przez ich rzeczników. I nie dziwię się, że opisana akcja Ruchu Palikota spotyka się z ostrą, skrajną i nieodpowiedzialną reakcją Solidarnej Polski.
Niestety w taki sposób nie dojdziemy do pokojowego porozumienia, tylko do zwiększania napięć w społeczeństwie. Jak by to powiedzieć – nie za to płacimy politykom. Zarówno prawica, jak i lewica zamienia spór o wartości w cyniczną walkę o popularność.
Czasem jednak pojawia się głos rozsądku. Ja go usłyszałem półtora roku temu. Krzysztof Kozłowski, były redaktor "Tygodnika Powszechnego" i były minister spraw wewnętrznych podczas jubileuszu 80. urodzin opowiedział wtedy anegdotę, którą udało mi się spisać (przemówienie w całości jest tutaj).
Krzysztof Kozłowski:
Było to wtedy, gdy uchwalaliśmy ustawę o mediach publicznych. W ramach poprawek twórczości senackiej jeden z moich kolegów wstał i powiedział: "No tak, ale w tej ustawie nie ma wartości chrześcijańskich". Pomyślałem sobie, że może rzeczywiście, jakąś rację może ma. No to wpiszmy, że media publiczne mają strzec i przestrzegać wartości chrześcijańskich. Ale po chwili zerwał się drugi senator i mówi: "To nie wystarczy w jednym artykule, to co najmniej musi być w dwóch". Wytrzymałem jeszcze i to. A jak trzeci powtórzył to samo, zrozumiałem, że są granice absurdu. A może i cynizmu.
Pojechałem do Krakowa, bo zawsze wracałem do "Tygodnika Powszechnego", jak mnie gdzieś niepotrzebnie wyniosło. Złapałem księdza Józefa Tischnera i pytam: "Józek, powiedz mi, są gdzieś spisane wartości chrześcijańskie? Bo zdaje się, że za chwilę będziemy mieli ustawę i chciałbym zrozumieć, sam dla siebie choćby, o co chodzi".
A Józef Tischner mówi: "No wiesz, z tym jest kłopot, ale jeżeli to zostało gdzieś skodyfikowane, to chyba w jednym tylko miejscu, w Kazaniu na Górze, w Ośmiu Błogosławieństwach".
Starałem się traktować poważnie to, co robię, i to, czego się ode mnie wymaga, więc siadłem raz jeszcze nad tym tekstem. Co jest w nim uderzającego?
Jest siedem błogosławieństw skierowanych do konkretnych ludzi bądź stosunkowo niewielkich grup: utrudzonych, sponiewieranych, skrzywdzonych, borykających się z losem. I tylko jedno błogosławieństwo odnosi się do życia publicznego, do tych, którzy działają publicznie.
(...) byłoby może dobrze, gdyby nad tym jednym publicznym błogosławieństwem zastanowili się dzisiejsi i przyszli politycy. Bo jest powiedziane: "Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi".