Kiedy w naszym kraju antyszczepionkowcy, a właściwie chyba proepidemicy, próbują przeforsować dobrowolność szczepień, Marek Wojciechowski przeciera oczy ze zdumienia. Gdyby on został w dzieciństwie zaszczepiony przeciwko odrze, mógłby spełnić swoje marzenie - zostać maszynistą. Niestety, odra uważana przez proepidemików za niegroźną chorobę zakaźną pozostawiła mu trwałą pamiątkę.
Marek prosi mnie, żebym koniecznie napisała, że jest prawdziwym rozmówcą, mieszka w jednej z podwarszawskich miejscowości. Opowiada mi swoją historię "ku przestrodze”. Ale zacznijmy od początku. Zachorował ok. trzeciego roku życia. To było przed 1975 r., kiedy w Polsce zaczęto szczepić dzieci przeciwko odrze.
Ucierpiał słuch
– Prawdopodobnie zaraziłem się od starszego brata. Z czasu choroby pamiętam jedynie, że bardzo bolała mnie połowa głowy. Oczywiście nie pamiętam, która połowa głowy mnie bolała, mogła być to lewa. O tym, że choroba pozostawiła piętno w postaci uszkodzenia słuchu, a nie słyszę na lewe ucho, tak naprawdę dowiedziałem się w zerówce. Problem zauważyła nauczycielka – opowiada Marek.
Kiedy jego połowiczna głuchota dla wszystkich stała się już faktem, próbowano go leczyć - były naświetlania, przedmuchiwania, zabiegi. Niestety to nie poprawiło słuchu Marka.
Co z marzeniami?
Oprócz zrozumiałych codziennych ograniczeń, które powodowała choroba, Marek, choć próbuje, nie mógł zrealizować swoich planów zawodowych. Marzył o tym, że zostanie maszynistą.
– Już w szkole podstawowej postanowiłem, że chcę zostać maszynistą - to było moje marzenie. Uwielbiałem modele kolejek, które przywozili mi krewni z NRD w latach 80. Toruński rejon kolejowy bardzo się rozwijał jak byłem w podstawówce. Jeździłem z rodzicami oglądać pociągi. Z tatą zwiedzaliśmy miejsca związane z koleją. Tak właśnie rozwija się czasami pasja u młodego człowieka. Potem, jak byłem starszy, okazało się, że mam predyspozycje do tego zawodu - jestem przepisowy, nie mam problemu z przestrzeganiem reguł i zasad np. nigdy w życiu nie dostałem mandatu drogowego, a sporo jeździłem samochodem. Bycie maszynistą to stosowanie się do zasad, tam nie może być odstępstw, bo odpowiada się za zdrowie i życie wielu ludzi. Mam też ponoć predyspozycje do kierowania dużymi pojazdami – wyjaśnia mężczyzna.
W szkole podstawowej, kiedy ta pasja zaczynała w nim rosnąć, nie wiedział że potrzebny jest dobry słuch, żeby być maszynistą.
– Zresztą ja nie zauważałem swojej wady. Zacząłem zauważać jedynie, że reszta dzieci jest pod tym względem inna niż ja. Nie wyobrażałem sobie, żeby robił zawodowo co innego, niż pracował na kolei.
Marek mieszkał wtedy w Toruniu, a najbliższa szkoła średnia, która kształciła maszynistów była w Bydgoszczy. Odradzono mu, bo było daleko od domu. Jednak nie przestał marzyć. Poszedł do szkoły średniej, po której również mógł pracować na kolei, a która była w Toruniu. Skończył technikum elektroenergetyczne.
(Prawie) idealny kandydat
– W 2008 r., kiedy przeprowadzałem się w okolice Warszawy podjąłem kolejną próbę, żeby zrealizować swoje marzenie. Akurat wtedy bardzo prężnie rozwijała się Warszawska Szybka Kolej Miejska (SKM - przyp. red.). Zgłosiłem się do SKM. Szukali wtedy maszynistów, proponowali kursy doszkalające dla osób, które mają podstawę do zawodu, a najlepszą jest ukończenie technikum elektroenergetycznego - byłem więc idealnym kandydatem – wspomina mężczyzna.
Zaproszono go na rozmowę o pracę.Sygnalizował, że nie słyszy na jedno ucho. Jednak dowiedział się wtedy, od pewnego doświadczonego maszynisty, że do pracy w pociągach SKM nie jest potrzebny słuch idealny.
– Człowiek, który w SKM kierował wówczas maszynistami, był na tyle zainteresowany moją kandydaturą, mimo wady słuchu, że poprosił żebym przeszedł badania i testy kwalifikacyjne w specjalnym ośrodku zdrowia dla maszynistów. Zgodziłem się, miałem nadzieję, że jednak przejdę badania. Rzeczywiście psychotesty przeszedłem z wynikiem celującym, ogólne badania dotyczące stanu zdrowia też były w normie. Niestety, tak jak myślałem, nie dostałem zezwolenia na prace ze względu na wadę słuchu. Byłem, zobaczyłem, nie wyszło – mówi ze smutkiem.
Politycy mają nasze dobro w nosie
Pytam Marka, co myśli na temat prac w parlamencie nad projektem, który znosi obowiązek szczepień. Przez chwilę się zastanawia. Mówi, że właściwie do głowy przychodzą mu dwie teorie.
Przecież mogło być gorzej…
Nasz rozmówca nie zapomniał o swoim marzeniu, cały czas ma nadzieję, że znajdzie jakieś rozwiązanie, coś, co pomoże mu w końcu zostać maszynistą. Szkoda, że do tej pory nie mógł. Gdybyście szukali kogoś, kto o kolei wie wszystko, a szczegóły techniczne taboru kolejowego ma w małym palcu, to powinniście porozmawiać właśnie z nim.
Częściowa utrata słuchu to jedno z możliwych powikłań odry. Właściwie można powiedzieć, że przecież mogło być gorzej, w końcu są gorsze powikłania tej choroby. Może jednak warto się zastanowić nad tym, co przeżył Marek, postawić na jego miejscu nasze dzieci, które też mają marzenia, a my kibicujemy, żeby je zrealizowały.
Reklama.
Udostępnij: 219
Marek Wojciechowski
Oczywiście wada słuchu przeszkadzała mi, chociażby w tamtym czasie, w zabawie z innymi dziećmi. Nie mogłem zorientować się, z której strony mojego ciała dobiega głos, który słyszałem, więc odpadała choćby zabawa w chowanego. Późniejsze badania obrazowe ucha nie wykazywały nieprawidłowości w budowie samego aparatu słuchu, jednak choroba spowodowała, że przestałem słyszeć. Zresztą to powodowało wiele nieporozumień choćby podczas kwalifikacji na komisjach wojskowych.
Marek Wojciechowski
Jaki jest cel akcji, która ma wyeliminować szczepienia, to dowiemy się dopiero za jakiś czas. Jest to zapewne kwestia polityczna. Zwróćmy uwagę, okazuje się, że jest grupa ludzi, którzy są przeciwni szczepieniom i pojawia się nagle partia, która popiera tych ludzi, żeby na nią głosowali. Jest to sposób na zdobycie wyborców. Polityka jest bezwzględna, nie dba o nas, dba o to, żeby otrzymać poparcie ludzi, którzy tak a nie inaczej sądzą. Gdyby brać pod uwagę teorie spiskowe, to może należałoby zastanowić się nad tym, czy nie jest to spisek koncernów farmaceutycznych, które stwierdziły, że na leczeniu praktycznie wyeliminowanych chorób zakaźnych zarobią więcej, niż na sprzedaży szczepionek.