"Ciągle jesteśmy bombardowani napiętymi ciałami, zesztywniałymi mięśniami w pozach przed lustrem, które są pstryknięte niby od niechcenia. Nie moje drogie i moi drodzy, ciało tak nie wygląda gdy nie spina się do ćwiczeń i jest w trybie codziennego funkcjonowania" – to fragment wpisu, za który dziękowało wiele kobiet. Jego autorką jest trenerka Joanna Jaworska, która pokazuje, jak dbać o ciało, ale i o głowę. Uświadamia, że miękkie ciało jest czym normalnym, czymś, czego nie trzeba się wstydzić.
Zacytuję kilka zdań z twojego wpisu: "Poza treningiem mój brzuch ma być swobodny, rozluźniony i wypuszczony? Mogę swobodnie oddychać, usiąść wygodnie i rozpiąć guzik w jeansach? TAK, DO DIASKA!". Mam wrażenie, że ten post zdjął pewien ciężar z barków niektórych kobiet. Zgodzisz się ze mną?
Nie mi to oceniać, ale możesz zrobić to właśnie np. ty, jako odbiorczyni tego wpisu, możesz powiedzieć, czy zdjęłam z ciebie jakiś ciężar.
Odpowiadam za siebie i za kilka bliskich mi kobiet: tak, ten wpis pokazał piękne ciało i to, że nasze ciała też są okej.
Przekazałam informację, która i mi kiedyś zdjęła ten ciężar z barków. Informację o tym, że miękkość jest naturalna i zdrowa. Dowiedziałam się tego podczas szkolenia z treningu medycznego, którego głównym celem było spojrzenie na ciało w sposób prozdrowotny. Nie chodziło jednak o fizjoterapię, tylko o trening siłowy, o wzmacnianie ciała w najmniej szkodliwy sposób.
Niestety często właśnie w takich treningach, szczególnie my trenerzy, popadamy w skrajności. Czasami staje się to nawet obsesją.
Co dokładnie usłyszałaś podczas tamtego szkolenia, co się wtedy stało?
Bardzo dobrze pamiętam tamten moment. Na szkoleniu było ponad 30 osób, sami trenerzy. Ja wtedy w tym zawodzie pracowałam już drugi rok. Nigdy nie miałam zapędu do wycinania na maksa swojego ciała. Mówiąc "wycinania" mam na myśli odtłuszczania, rzeźbienia kulturystycznego itd.
Owszem, poniekąd pewnie tego chciałam, bo byłam bombardowana takimi idealnymi obrazami. Jednak mój organizm zawsze dawał mi do zrozumienia, żebym tego nie robiła i że nie jest to dobre. Tym bardziej że był to czas, kiedy właśnie wyszłam z zaburzeń odżywiania, kiedy skręcałam w kierunku zdrowia. Organizm hamował mnie w nadmiernym trenowaniu.
W szkoleniu brała udział dosyć duża grupa osób intensywnie zajmujących się crossfitem. Ich ciała naprawdę były zbliżone do tych z okładek.
W trakcie zajęć robiliśmy tzw. screening. Każdy, kto chciał, mógł stanąć w samej bieliźnie i przeanalizować swoją postawę, żeby sprawdzić np. czy któryś bark jest bardziej opuszczony, czy biodra są skręcone, czy stopa odjeżdża na bok itd.
Te bardzo wysportowane dziewczyny miały twarde i cały czas napięte ciała. Byłam wtedy świetnie wysportowana i szczupła, ale widząc je, myślałam sobie "Jezus, Maria... Jak mam się też tak pokazać?!". Ostatecznie zrobiłam to. Doszłam do wniosku, że jest to element mojej nauki.
Prowadzący warsztaty pokazał na jednej z tych dziewczyn, których ciała były bardzo napięte – szczególnie w okolicy brzucha – jak bardzo jest to dysfunkcyjne.
Wytłumaczył, że aby wygenerować jak największą siłę, musimy najpierw umieć wygenerować rozluźnienie. Działa to na zasadzie amplitudy ruchu, co można porównać do łuku. Jeśli chcesz z niego strzelić, a cięciwy nie da się rozluźnić przy puszczeniu strzały, to strzała nie poleci daleko.
Natomiast gdy cięciwa jest luźna, a ty ją naciągasz i puszczasz do pełnego luzu, to strzała leci bardzo daleko. Czyli im amplituda między spięciem a rozluźnieniem jest większa, tym większą siłę wygenerujemy.
Dotyczyło to kwestii treningowej, ale we mnie zagrały nuty estetyczne. Kiedy to powiedział, poczułam ulgę, tak jakby uzdrowił moją głowę. Zrozumiałam, że potencjalnie jestem zdrowsza. Mam tę miękkość, ale potrafię też wygenerować napięcie i twardość, dzięki czemu mogę dźwigać naprawdę duże ciężary.
Nie wartościuję, która z nas była lepsza – czy te wysportowane dziewczyny, czy ja – bo nie o to tutaj chodzi, ale analizując jego słowa, to ja byłam bliżej zdrowego funkcjonowania.
Zrozumiałam też, że nie ma znaczenia, kto wygląda bardziej fit, bo jeśli ostatecznie wszyscy dążymy do tego, aby dobrze funkcjonować, być zdrowymi, to powinno nam zależeć na tym, żeby akceptować ludzką fizjologię. Do tej fizjologii dołączamy również miękkość.
Te dysfunkcje, z którymi trzeba się liczyć, kiedy ciało ciągle jest napięte, co to takiego?
Wiele osób stale napina i wciąga brzuch, tym samym generuje ciągłe napięcia w brzuchu i w tłoczni brzusznej. To wpływa bardzo destrukcyjnie i dysfunkcyjnie na mięśnie dna miednicy, na tę naszą kobiecą podłogę. Zresztą nie tylko kobiecą, bo mężczyźni też mają mięśnie dna miednicy.
Są one bardzo istotne, jeśli chodzi o nasze codziennie funkcjonowanie. Wpływają na wszystko, zaczynając od wypróżniania się, poprzez generowania siły, balans ciała, postawę ciała, umiejętność oddechu, po przyjemność seksualną.
Czy jest tak, że jesteśmy zakochani – celowo przesadzam – w tych napiętych jak struna ciałach, bo naoglądaliśmy się ich w gazetach? Uważamy więc, że coś, co jest odmienne od tego obrazu, jest czymś, czego mamy się wstydzić?
Wydaje mi się, że twardość i wysportowane ciało utożsamiane są z sukcesem, miękkość z porażką, a przecież nikt z nas nie chce być kimś gorszym. Do takiego funkcjonowania, myślenia, przystosowuje nas edukacja. Musimy mieć same 5 i 6, musimy być pierwsi w klasie, musimy być wśród najlepszych.
Jest to bardzo krzywdzące. Szczerze mówiąc, nie wiem, dlaczego słowo porażka stoi przy miękkości. Moje przypuszczenia kierują się jednak w stronę zarabiania pieniędzy przez producentów różnych suplementów.
Branża okołofitnessowa wmawia nam potrzebę zmiany, prezentując nieprawdziwych ludzi – sylwetki, do których mamy dążyć – ale cel ten jest nieosiągalny, bo ci idealni ludzie nie istnieją. Są zmienieni cyfrowo.
Trafiłam ostatnio na wpis, a raczej mem, który mówił, że nawet modelka z okładki nie wygląda jak modelka z okładki, bo jest tak bardzo poprawiona na zdjęciu. Przemówiło to do mnie.
Kiedy zobaczyłam twój wpis, pomyślałam "jakie piękne ciało", a później zaczęłam zauważać więcej takich postów, reklam, zdjęć kobiet. Mam wrażenie, że zmiana komunikatów zdejmuje klapki z oczu. Normalizuje wdrukowany obraz.
Na pewno tak jest, ponieważ wyczulamy się na nowy obraz. Wydaje mi się też, że dostrzegamy to, co chcemy dostrzegać. Jeśli zależy nam na byciu jak najbardziej wysportowaną i twardą, to szukamy wokół siebie kobiet, które są jeszcze bardziej wysportowane niż my. Porównujemy się i obieramy sobie taki cel.
Nasz mózg działa tak, że uwrażliwia nas na jakiś konkretny obraz, co nazywa się uważnością, wyczuleniem na konkretne bodźce. Dlatego w momencie, kiedy pokazuje coś normalnego, jak ta miękkość, prawdopodobnie zaczynamy dostrzegać, że dookoła nas jest więcej takich kobiet – kobiet jak my.
Co więcej, są to kobiety, które nie chcą się zmieniać, "poprawiać", nie chcą być bardziej wysportowane, bo jest im dobrze tak, jak jest teraz. Widząc to, rozumiemy, że my też tam możemy być. My też możemy nie chcieć zmiany.
Tym bardziej że jesteśmy zmęczone ciągłą walką o lepszą wersję siebie... Może dlatego otwieramy się na takie komunikaty.
Myślę, że wpływa na to rosnący w siłę nurt feministyczny. Mamy dosyć tego, że ciągle się od nas czegoś wymaga. Oczywiście od mężczyzn też się wymaga np. utrzymania domu, odpowiedzialności, tego, żeby nie pokazywali emocji.
Jednak od kobiet oczekuje się więcej, spełnienia zawodowego, spełnienia jako matka, trzeba mieć hobby, być super kochanką, mieć ciało jak modelka i nie wiadomo, co jeszcze. Jesteśmy zmęczone tymi wymaganiami.
Nie dość, że wymagania są wokół nas, to wymagamy jeszcze od siebie. Dlatego, kiedy przeczytamy np. taki tekst jak mój, chętniej otwieramy się na to, żeby zrzucić z siebie te oczekiwania i zaakceptować, że może być tak, jak jest i że jest to wystarczające.
Wydaje mi się jednak, że mówienie o sobie cały czas "przecież jestem taka piękna" nadal wartościuje nas pod względem wyglądu. Zamiast tego możemy mówić, jestem wystarczająca, jestem mądra, skuteczna. Jestem i mam ciało. Jestem i umysłem i ciałem, które funkcjonuje i pomaga mi robić to, co chcę.
Zrozumienie, że miękkość jest okej, to jedno, ale chyba nie chcemy powiedzieć, że nie warto nad sobą pracować? Mam na myśli aktywność fizyczną.
Jako trenerka powiem więcej, zachęcam do treningu siłowego. Wiem, jak dużo korzyści on przynosi. To nie musi być przerzucanie sztangi, obciążeniem może być własne ciało lub nieduże obciążenie zewnętrzne – promuję trenowanie z kettlami.
Badania dowodzą, że trening siłowy jest korzystny dla zdrowia. Nie każdy musi go lubić i nie każdy musi go robić, ale zachęcam, żeby go chociaż poznać.
Nie chce powiedzieć, że miękkość jest ok, więc możemy rozpłynąć się na kanapie. Chodzi raczej o to, że miękkość jest naturalnym uzupełnieniem twardości. Weźmy pod uwagę choćby aktywność fizyczną, żeby być skutecznym w treningu siłowym, w bieganiu, w czymkolwiek, musimy być skuteczni w relaksacji, w odpoczynku, w rozmiękczaniu się.
W innym przypadku jest tak, jakbyśmy chcieli funkcjonować bez snu. Nie da się tak. Musimy czasami się położyć i nic nie robić. Zachęcam do ruchu, zachęcam do trenowania, jeśli ktoś chce robić to 5 razy w tygodniu, spoko, jeśli ktoś inny woli 2 razy, okej. Jednocześnie jeszcze raz podkreślam, pamiętajmy, że naturalnym uzupełnieniem sportu i ruchu jest odpuszczenie.
Stworzyłaś ostatnio e-book #mamBrzuch. Co w nim znajdziemy?
Napisałam e-book, który można pobrać bezpłatnie. Zawarłam w nim ćwiczenia na brzuch, które są bardzo ważnym uzupełnieniem treningowym. Robienie samego treningu na brzuch jest trochę bezsensu.
Jeśli robimy przysiady, wykroki, zakroki, jeśli jest to trening funkcjonalny, to brzuch, tak czy siak, bierze w tym udział, bierze udział we wszystkich ćwiczeniach, które wykonujemy. Nie da się jednak ukryć, że warto taki trening uzupełnić ćwiczeniami sfokusowanym na tym obszarze.
Bardzo istotnym elementem e-booka jest wstęp, bo tam tłumaczę, jak brzuch wygląda naturalnie, jak pracuje, jakie istotne funkcje spełnia. W brzuchu, w dużym uproszczeniu, powstaje cała energia. Tam się dzieje masa niesamowitych rzeczy.
Bez brzucha nie da się żyć. Nie możemy się go pozbyć, więc jedynym sposobem na komfortowe życie z nim jest zakolegowanie się z brzuchem.
Nie chcę mówić górnolotnie "kochanie brzucha", bo naprawdę wystarczy go polubić. Brzuch bywa niesforny – miewamy wzdęcia, zaparcia, problemy – i jest to normalne. Trzeba jednak podkreślić, że brzuch bardzo się z nami komunikuje, pokazuje, jakie są w nas emocje i uczucia, co przeżywamy.
Jeśli głowa mówi, że powinnam pójść pobiegać, bo mój plan treningowy to zakłada, a moje ciało mówi "ej nie, było tyle stresów w pracy, jesteś niewysapana, za mało zjadłaś, weź odpocznij, weź daj sobie spokój", to nie zagłuszajmy tego ciała, tylko wejdźmy z nim we współpracę. Ono odwdzięczy się za to.
Ten trening przełożony na następny dzień będzie dużo lepszy, a ten zrobiony na siłę okaże się beznadziejny i dodatkowo będziemy złe na siebie, że nam nie poszło.