nt_logo

No-fault to nauka na błędach, a nie brak odpowiedzialności lekarzy. Ziobro jednak blokuje ten system

Beata Pieniążek-Osińska

08 sierpnia 2022, 10:41 · 10 minut czytania
Lekarze mówią, że są tylko ludźmi, zdarza się, że popełniają błędy, i chcą się uczyć na błędach. Pacjenci też by na tym zyskali. Temat systemu no-fault dla lekarzy wraca od kilku lat. I na razie raczej nie przejdzie, bo minister sprawiedliwości może mieć tu swoje osobiste powody.


No-fault to nauka na błędach, a nie brak odpowiedzialności lekarzy. Ziobro jednak blokuje ten system

Beata Pieniążek-Osińska
08 sierpnia 2022, 10:41 • 1 minuta czytania
Lekarze mówią, że są tylko ludźmi, zdarza się, że popełniają błędy, i chcą się uczyć na błędach. Pacjenci też by na tym zyskali. Temat systemu no-fault dla lekarzy wraca od kilku lat. I na razie raczej nie przejdzie, bo minister sprawiedliwości może mieć tu swoje osobiste powody.
Lekarze chcą systemu opartego na no-fault. Wolą uczyć się na błędach i zgłaszać wszystkie bez obaw, zamiast być ciąganymi po prokuraturach. Wojciech Strozyk/REPORTER
  • Lekarze od lat postulują wprowadzenie systemu opartego na no-fault.
  • Nie chodzi o brak odpowiedzialności, ale o rejestr zdarzeń niepożądanych, aby wyciągać z nich wnioski i poprawiać procedury oraz o szybką kompensację dla pacjenta bez orzekania o winie.
  • Minister zdrowia opowiadał się za systemem no-fault, ale projekt ustawy o jakości w ochronie zdrowia daleki jest od oczekiwań lekarzy.
  • Naczelna Rada Lekarska przygotowuje własną propozycję w zakresie odpowiedzialności lekarskiej.

W prokuraturach i sądach toczy się kilka tysięcy postępowań i spraw dotyczących niepożądanych zdarzeń medycznych, aby udowodnić winę lekarzowi. Każde takie postępowanie trwa średnio 6-7 lat, a skazanych lekarzy jest ostatecznie niewielu.

Skutki są jednak tragiczne dla całego systemu leczenia. Wszyscy medycy żyją w strachu, a wręcz krążą anegdoty, że nie jest prawdziwym lekarzem ten, który jeszcze nie zeznawał w prokuraturze.

"Ratowanie życia to nie przestępstwo”

Lekarze już od studiów słyszą, że zawsze muszą trzymać się procedur i pamiętać o tym, że mogą zostać przez jakiegoś pacjenta oskarżeni oraz trafić na przesłuchanie w sprawie niepożądanego zdarzenia medycznego. Z kolei pacjenci, zamiast liczyć na szybkie naprawienie uszczerbku na zdrowiu, przez kilka lat chodzą na przesłuchania i rozprawy.

System skłania do zamiatania pod dywan zdarzeń niepożądanych zamiast ujawniać je i uczyć się na błędach, aby było ich coraz mniej. Lekarze unikają wręcz określonych specjalizacji, gdzie ryzyko popełnienia błędu i oskarżenia jest większe. Z tego m.in. powodu niedługo zacznie brakować nam np. chirurgów.

W krajach o wysokich standardach opieki zdrowotnej już od dawna funkcjonują systemy oparte o ideę no-fault, ale w Polsce trudno się z taką propozycją przebić.

Naczelna Rada Lekarska postuluje wprowadzenie do polskiego prawodawstwa systemu no-fault i zapewnia, że przełożyłby się to na poprawę bezpieczeństwa leczenia z perspektywy i pacjenta, i lekarza.

Prezes NRL Łukasz Jankowski podkreśla, że "ratowanie życia to nie przestępstwo", lekarze są tylko ludźmi, a niepożądane zdarzenia są wpisane w proces leczenia.

Lekarze chcą więc systemu efektywnej i szybkiej kompensacji szkód poniesionych przez pacjenta w trakcie leczenia przy jednoczesnym zapewnieniu bezpiecznych warunków pracy osobom wykonującym zawód medyczny.

Prezes Naczelnej Rady Lekarskiej podkreśla, że przez przeciwników system ten jest przedstawiany jako brak odpowiedzialności, a to nie o to w tym wszystkim chodzi.

O co więc chodzi w systemie no-fault?

O uzyskanie odszkodowania lub zadośćuczynienia bez szukania i wskazywania winnych, a to nie to samo, co brak odpowiedzialności i kar.

System no-fault dotyczy bowiem tych nieumyślnych błędów. Medycy od kar uciekać nie chcą w przypadku, gdy dojdzie do uszczerbku na zdrowiu pacjenta w wyniku umyślnego działania lub rażącego zaniedbania czy np. pracy pod wpływem alkoholu.

Jednak ciągła myśl o odpowiedzialności i prawdopodobieństwo tłumaczenia się przed prokuratorem za zdarzenia niepożądane lub udowadniania niewinności przed sądem powoduje, że są sparaliżowani strachem. Zamiast koncentrować się na tym, co najważniejsze, czyli ratowaniu życia i zdrowia pacjentów, muszą myśleć też o tym, by w ewentualnym postępowaniu mieli materiał na swoją obronę.

Minister ministra blokuje?

Dwa lata temu obecny minister zdrowia Adam Niedzielski, tuż po objęciu urzędu, zadeklarował, że "zrobi wszystko”, by wprowadzić system no-fault w Polsce. Jednak na razie realne szanse na wdrożenie tych słów wydają się niewielkie, a sam minister wypowiada już się ostrożniej.

- System no-fault, o którym wszyscy marzyliśmy, jest kontrowersją i to trzeba otwarcie powiedzieć. My, jako uczestnicy systemu ochrony zdrowia, jesteśmy do niego w stu procentach przekonani, ale na poziomie politycznym jest trudny do wytłumaczenia – tłumaczył kilka tygodni temu szef resortu zdrowia.

"Już nikt przez tego pana pozbawiony życia nie będzie"

Zresztą atmosfera w kraju już od dawna sprzyja dochodzeniu win, a nie szybkiemu rozwiązywaniu problemu w postaci wypłacenia odszkodowania i przeanalizowania sprawy, by podobnego błędu uniknąć w przyszłości.

W kuluarach mówi się, że system no-fault blokuje inny minister w obecnym rządzie, czyli Zbigniew Ziobro. Na podejście do medyków i ich odpowiedzialności mogą mieć wpływ osobiste doświadczenia tego członka rządu.

Minister Zbigniew Ziobro ma bowiem od lat z lekarzami na pieńku. Przypomnieć warto jego słynne stwierdzenie: "Już nikt nigdy przez tego pana pozbawiony życia nie będzie” – w odniesieniu do doktora G.

Chodzi o sprawę dra Mirosława G., który został w spektakularny sposób zatrzymany w lutym 2007 r. przez agentów Centralnego Biura Antykorupcyjnego, którzy wyprowadzili go ze szpitala w kajdankach. - Okazało się, że pan doktor Mirosław G. jest bezwzględnym, cynicznym łapówkarzem. Zebrane w tej sprawie dowody mogą też świadczyć o tym, że mogło też dojść do zabójstwa - mówił wówczas szef CBA Mariusz Kamiński. Zaś minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro dodawał: - Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie.

Cios dla Ziobry

Wywołało to publiczną dyskusję o "teatralizacji" czynności procesowych i wykorzystywaniu ich w propagandowych celach. Ostatecznie oskarżany lekarz wygrał proces cywilny wytoczony Ziobrze, a ten w 2011 r. przeprosił go. Lekarz uniewinniony też został od pozostałych zarzutów dotyczących śmierci pacjenta.

Z kolei postępowanie w sprawie śmierci ojca Zbigniewa Ziobry trwa już kilkanaście lat. Jerzy Ziobro, ojciec ministra sprawiedliwości, zmarł w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie w lipcu 2006 r., po dziesięciu dniach leczenia na oddziale kardiologii.

Prokuratura w Ostrowcu Świętokrzyskim dwa razy umorzyła sprawę. Na podstawie opinii biegłych uznano, że błędów lekarzy nie było. Rodzina ministra sprawiedliwości złożyła prywatny akt oskarżenia przeciwko czterem lekarzom. Twierdziła, że śmierć spowodowały błędy lekarzy w diagnozie i sposobie leczenia. Po kilku latach procesu lekarze zostali uniewinnieni. 

Jednak po dojściu PiS do władzy apelację od wyroku uniewinniającego złożyli nie tylko pełnomocnicy rodziny zmarłego, ale również prokuratura, która do procesu włączyła się po tym, jak ministrem sprawiedliwości ponownie został Zbigniew Ziobro. Proces ten nadal trwa.

Przejawem osobistego podejścia do lekarzy może być więc to, że właśnie dzięki Zbigniewowi Ziobrze w 2016 r., na początku pierwszej kadencji rządów PiS, do prokuratur okręgowych wprowadzono specjalne komórki do zajmowania się błędami medycznymi.

Resort sprawiedliwości chciał też tak zmienić kodeks karny, by lekarzom uznanym za winnych nieumyślnego spowodowania śmierci pacjenta groziła nawet kara bezwzględnego więzienia. Kodeks zmieniono dwa lata temu, jednak ostatecznie zmianę zablokował Trybunał Konstytucyjny.

Pokazuje to jednak, że ministrowi sprawiedliwości bliżej do poglądu, że lekarz, który boi się surowej kary, będzie lepiej leczył niż ten, który nie będzie obawiał się wizji kary i zgłosi nieumyślny błąd, aby na nim mógł się uczyć on sam oraz inni medycy, aby w przyszłości do takich zdarzeń nie dochodziło.

Projekt ustawy o jakości

W skierowanym w połowie ubiegłego roku do konsultacji publicznych projekcie ustawy o jakości w opiece zdrowotnej i bezpieczeństwie pacjenta znalazły się zapisy nawiązujące w pewnej mierze do no-fault. Oczekiwania środowiska lekarskiego są jednak inne.

NRL przekonuje, że zdarzenie niepożądane nie powinno stanowić podstawy do wszczęcia postępowania dyscyplinarnego, postępowania w sprawie o wykroczenie, postępowania karnego czy postępowania z zakresu odpowiedzialności zawodowej, chyba że byłoby spowodowane niedozwolonym czynem popełnionym umyślnie.

Dlatego przygotowują własny projekt, który będzie zakładał zapisanie wprost, że zgłoszenie zdarzenia niepożądanego wyłącza odpowiedzialność za błąd medyczny zarówno karną, dyscyplinarną, jak i cywilną osoby, która dokonała zgłoszenia.

Nie wiadomo, kiedy i w jakim kształcie ostatecznie projekt ustawy o jakości w opiece zdrowotnej i bezpieczeństwie pacjenta trafi do Sejmu, a tym bardziej, kiedy zostanie przyjęty i wejdzie w życie oraz jaki będzie ostateczny kształt tych przepisów i czy zostanie uwzględniona w nim propozycja NRL.

Dlaczego presja nie poprawia bezpieczeństwa?

Sami lekarze wskazują, że wśród argumentów przemawiających za wprowadzeniem systemu no-fault jest m.in. zmniejszenie presji w trakcie codziennego wykonywania zawodu. Obawiają się odpowiedzialności karnej za zdarzenia niepożądane i niezawinione błędy medyczne. Prezes NRL Łukasz Jankowski, podkreśla, że ciągła presja i obawa przed odpowiedzialnością utrudnia wykonywanie im zawodu.

Obecny system wpływa też na relacje między lekarzami a pacjentami.

- Widzimy również, że są pewne niedostatki w relacji lekarz-pacjent. Biorą się one z pewnej nieufności pomiędzy lekarzami a pacjentami, którą wzmaga również system, gdy dochodzi do zdarzenia niepożądanego. Sprawia on, że dochodzi do konfrontacji - tłumaczy Łukasz Jankowski.

Lekarz też człowiek

W dyskusji o no-fault za rzadko mówi się o tym, że lekarz to też człowiek.

- Nie chcemy uprawiać medycyny defensywnej. Nie możemy mieć sytuacji, w której lekarz myśli, co powie prokuratorowi, a nie myśli, jak najlepiej w danej sytuacji pomóc pacjentowi - przekonuje Łukasz Jankowski.

- To absurd, tak jakby strażak bał się gaszenia pożaru, bo będzie musiał zmierzyć się z opinią, że robił to mało efektywnie - porównuje prezes NRL.

Niewydolny system i szukanie winnego

Adwokat Przemysław Rosati, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej, ocenia, że system postępowań dotyczących niepożądanych zdarzeń medycznych jest niewydolny i angażuje do tego szereg instytucji.

Jak mówi, często trudno jest ustalić winę, a ta wina jest obecnie elementem, który pozwala na otrzymanie satysfakcji lub kompensacji przez pacjenta. Stąd pacjenci czekają latami na wyrok, często dla nich niesatysfakcjonujący, zamiast szybko otrzymać pomoc i zadośćuczynienie bez czekania na orzekanie o winie.

Sami pacjenci woleliby inny model

Ewelina Nazarko-Ludwiczak, z Fundacji MY PACJENCI przypomina, że fundacja już pięć lat temu apelowała o wprowadzenie systemu no-fault.

- Zgłaszaliśmy potrzebę wprowadzenia no-fault jako elementu budowania kultury jakości. Minęło pięć lat i niestety jesteśmy na takim etapie, jakim jesteśmy. W naszej ocenie system, który funkcjonuje obecnie, jest antypacjentocentryczny. To system, w którym trzeba kogoś obarczyć winą, często znaleźć kozła ofiarnego, a my wiemy, że do błędu często dochodzi na skutek wielu różnych zdarzeń - przekonuje.

Obecnie pacjent na wiele miesięcy, a nawet lat, pozostaje bez naprawionej szkody, a to właśnie jest dla niego kluczowe. Nie chodzi bowiem często o kompensację w wymiarze finansowym, ale priorytetową możliwość naprawienia uszczerbku na zdrowiu np. w innej placówce medycznej. Teraz nawet jak pacjentowi uda się uzyskać finansowe odszkodowanie, to musi radzić sobie sam z dalszym leczeniem.

Rejestr to kolejny element

Kolejny filar systemu no-fault to stworzenie rejestru zdarzeń niepożądanych. Ewelina Nazarko-Ludwiczak przekonuje, że to niezbędny element takiego systemu.

- Cała aura, która towarzyszy tej dyskusji, polega na tym, że komunikujemy społeczeństwu, że trzeba znaleźć winnego, kogoś, kogo ukarzemy - podkreśla przedstawicielka fundacji. Tymczasem musimy nauczyć się rozmawiania o błędach, analizowania ich, by było ich jak najmniej.

Obecne orzeczenia sądowe w indywidualnych sprawach nie pozwalają na systemowe monitorowanie jakości udzielanych świadczeń i nie przyczyniają się do poprawy skuteczności diagnostyki czy leczenia, udoskonalania praktyki klinicznej. Dlatego potrzebny jest rejestr zdarzeń niepożądanych, odpowiednia atmosfera i otoczenie prawne, aby nikt nie miał obaw, by zgłaszać tam wszystkie przypadki.

Medycyna jak lotnictwo

Z kolei dr Robert Mołdach, członek Rady Ekspertów przy Rzeczniku Praw Pacjenta, współzałożyciel Instytutu Zdrowia i Demokracji, odwołuje się do zasad postępowania w lotnictwie w przypadku katastrof lotniczych. A medycyna to również branża wysokiego ryzyka.

- Tam (w lotnictwie) nie zadaje się pytania: kto jest winny? Ale pytanie: co poszło nie tak? To jest absolutny fundament w podejściu do zdarzeń medycznych. Naszym celem powinno być przede wszystkim zrozumienie, co poszło nie tak - przekonuje.