Choroba otyłościowa może prowadzić do rozwoju ponad 200 powikłań zagrażających naszemu zdrowiu i życiu. Nie wydajemy się tym szczególnie zmartwieni – w Polsce wciąż przybywa osób otyłych.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Pilnuj swojego Body Mass Index, chyba że jesteś atletą
Według raportu NIK "Profilaktyka i leczenie otyłości u osób dorosłych w latach 2020-2022", przygotowanego na podstawie danych GUS i NFZ, mamy 9 mln dorosłych chorych na otyłość. Prawie połowa z nas ma nadwagę.
Nie lepiej jest w populacji dziecięcej – odsetek dzieci chorujących na otyłość i tych z nadwagą jest coraz większy, a polskie dzieci przybierają na masie ciała najszybciej w Europie (dane: Childhood Obesity Surveillance Initiative, WHO). Czy to dziwne w świetle innych danych, mówiących o tym, że tylko 12 proc. dzieci w klasach I-III umie zrobić przewrót w przód, a 30 proc. jest zwolnionych z zajęć WF?
Nadwaga, jak mówi Adrianna Sobol, psychoonkolog, psychoterapeutka, ambasadorka kampanii "Porozmawiajmy Szczerze o Otyłości", jest tematem przegapionym, traktowana jest jako rodzaj defektu estetycznego, a nie poważny problem, wstęp do otyłości i zwiększonego ryzyka wystąpienia choroby nowotworowej.
A przecież sprawdzenie, że coś zaczyna się dziać, że waga "wychodzi poza skalę", jest bardzo proste. Jednym ze wskaźników, choć niedoskonałym, jak mówi dr hab. med. Michał Brzeziński z Katedry i Kliniki Pediatrii, Gastroenterologii, Alergologii i Żywienia Dzieci Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, pozostaje wciąż klasyczne BMI (wskaźnik masy ciała, ang. Body Mass Index).
– Choroba otyłościowa to choroba dotycząca nie samych kilogramów, a nadmiaru tkanki tłuszczowej. Natomiast zarówno z perspektywy klinicznej oceny, jak i łatwości dla każdego z nas, ten współczynnik jest uproszczonym, ale najprostszym do codziennego użytku. Dlatego, że on bardzo dobrze koreluje z odsetkiem tkanki tłuszczowej. To wciąż podstawowy wskaźnik, pozwalający przesiewowo ocenić ryzyko – wyjaśnia dr Michał Brzeziński.
– Wynik pomiędzy 25 a 30 jest mniej wiarygodny, bo np. atleta uprawiający sporty wysiłkowe będzie miał BMI powyżej 25, ale nie znajdziemy u niego tkanki tłuszczowej w nadmiarze. Natomiast osoby ze wskaźnikiem 30 i powyżej, na ogół tej tkanki tłuszczowej mają już za dużo – dodaje.
No i co że jestem otyły? A co to ma wspólnego z rakiem?
Okazuje się, że sporo. Możemy w to wierzyć albo nie, ale tkanka tłuszczowa jest endokrynnie czynna, co oznacza, że zawiera związki, które wpływają na funkcjonowanie układu hormonalnego i mogą wywołać negatywne skutki dla zdrowia. Produkuje ona gigantyczne ilości czynników prozapalnych, które zwiększają ryzyko niewłaściwego działania naszego organizmu.
Komórki nowotworowe wytwarzamy codziennie, natomiast nasz organizm radzi sobie z nimi, niszcząc je. To, co może ten doskonały mechanizm zaburzyć, to właśnie choroba otyłościowa, która będzie zmniejszała szansę prawidłowej reakcji organizmu. Przez przewlekły stan zapalny, burzę cytokinową, burzę hormonalną, organizm komórki nowotworowe może zwiększać.
Dotyczy to szczególnie osób z chorobą otyłościową w wieku 60+, u których ryzyko choroby nowotworowej jest znacząco wyższe, więc tutaj występuje niejako podwójne obciążenie.
Niezrozumienie wśród bliskiego otoczenia, brak wsparcia u lekarzy
Otyłość i jej wpływ na zwiększone ryzyko choroby nowotworowej w kontekście zmian w organizmie to nie jedyny aspekt. Kolejnym jest unikanie profilaktyki, diagnozowania się, z obawy przed dyskryminacją ze względu na masę ciała.
Ten logiczny ciąg zdarzeń często zaczyna się wśród bliskiego niewspierającego otoczenia. Bo określenia typu "świnia" albo "locha", "zapuściłaś się", "ale bęben sobie wyhodowałeś", to raczej hejt niż słowa wspierające. Następnie ten proceder jest często kontynuowany przez pracowników ochrony zdrowia.
– Bardzo często słyszę od pacjentek, że przychodząc na badanie USG piersi czy nawet do internisty, słyszą hasła typu "jak można się doprowadzić do takiego stanu" i są oceniane ze względu na masę ciała. Niestety za tym nie stoi przeważnie żaden rodzaj edukacji, chociażby w kontekście zwrócenia uwagi na zwiększone ryzyko wystąpienia choroby nowotworowej – mówi Adrianna Sobol.
To powoduje, że odsetek osób chorujących na otyłość i zgłaszających się do uczestniczenia w badaniach przesiewowych, np. dla nowotworów piersi, szyjki macicy, jelita grubego jest sporo niższy. Nie zgłaszają się ze swoimi problemami do lekarzy odpowiednio wcześnie, bo się wstydzą, obawiają się, że zostaną źle potraktowani.
Nieprzystosowane gabinety
Często w przypadku profilaktyki wyzwaniem jest również znalezienie miejsca, do którego można zgłosić się na rutynową wizytę np. ginekologiczną, a które jest przystosowane sprzętowo do przyjęcia pacjentki z chorobą otyłościową.
– I tu mamy taki paradoks, że u osób bardziej narażonych, istnieje ryzyko zbyt późnego wykrycia nowotworu. Bo albo pacjenci się nie zgłoszą ze względu na obawy niewłaściwego potraktowania, a jak się już zgłoszą, okaże się, że miejsce jest technicznie nieprzygotowane. I to absolutnie nie jest problem tych pacjentów. To jest wina systemowych rozwiązań, że my nie jesteśmy przystosowani do 40 proc. społeczeństwa polskiego – podkreśla dr Michał Brzeziński.
Ekspertka dodaje, że stygmatyzacja dotyczy również osób, które już są leczone onkologicznie. Nawet w tak trudnej, wpływającej także na zdrowie psychiczne sytuacji, nadal zdarza się pacjentom usłyszeć "wyhodowała sobie pani tego raka" czy "byłoby inaczej, gdyby nie był pan taki duży".
A to są słowa, które absolutnie niczego nie budują i nie wzmacniają pacjenta w kontekście jego dalszej drogi w terapii onkologicznej.
Porządna edukacja, praca u podstaw i działania proaktywne – to może pomóc
Aby doszło do jakiejkolwiek zmiany sytuacji osób otyłych, a więc też ze zwiększonym ryzykiem choroby nowotworowej, należy zacząć od absolutnych podstaw. Od porządnej, szerokiej edukacji, dotyczącej przede wszystkim choroby otyłościowej.
– Musimy zacząć społecznie zauważać tę jednostkę chorobową. Ona funkcjonuje od wielu lat, sklasyfikowana w wykazie chorób ICD-10, a my wciąż nie nazywamy otyłości chorobą. Jeśli nie zrobimy tych podstawowych kroków, to ciężko mówić o kolejnych kwestiach, jak np. przystosowanie gabinetów, czy wsparcie psychologiczne tych osób, bo one często mierzą się też z depresją. To jest zatem wyzwanie wielowymiarowe, które musi angażować wielu specjalistów, z różnych dziedzin medycyny – wyjaśnia Adrianna Sobol.
– Również uważność na siebie, na to, co i jak jemy, czy się ruszamy. Bo jak słyszę od pacjentów, że nie mają czasu, bo ten dom i ta praca, i orientuję się, że człowiek w ogóle nie widzi przestrzeni ani wartości, żeby realnie zająć się tym, co ważne, to jak my tu w ogóle mamy mówić o zdrowiu? Więc trochę więcej zaangażowania i większej świadomości w rodzinach, także w kontekście wychowywania dzieci, abyśmy nie przegapili właściwego momentu – dodaje psycholożka.
Kolejnym punktem powinno być traktowanie tych osób w odpowiedni sposób. A to oznacza, włączając w to również personel medyczny – żadnej stygmatyzacji. Powinniśmy przestać oceniać, a zacząć wspierać, przejmować się stanem tych osób dokładnie tak jak w przypadku, gdy ktoś zmaga się z chorobą onkologiczną.
– W ramach kampanii "Porozmawiajmy Szczerze o Otyłości" my nawet stworzyliśmy specjalne narzędzie – słownik, jak w sposób empatyczny i odpowiedzialny mówić o chorobie otyłościowej, bez raniących stereotypów i dyskryminacji. Zacznijmy od "osoba z chorobą otyłościową", czy "osoba z nadmierną masą ciała". I to już tak naprawdę będzie pomocne – wyjaśnia ekspertka.
Dr Michał Brzeziński dodaje: – Realizujmy działania systemowe na poziomie różnych ministerstw, nie ad hoc i nie na chwilę. Z perspektywy pojedynczego pacjenta okazuje się, że sprawdzają się działania proaktywne, kiedy to podmiot dzwoni do pacjenta i zaprasza na badania profilaktyczne.Dodatkowo zapewniając, żegabinet jest dostosowany, a personel umie wykonywać badania u osób z chorobą otyłościową. To się naprawdę opłaca obydwu stronom; finansowo placówce, a zdrowotnie pacjentowi.
Nasze codzienne decyzje dotyczące diety, aktywności fizycznej i innych zachowań zdrowotnych są prognostykiem zapadalności na wiele przewlekłych chorób, w tym ciężkie, długotrwałe w terapii nowotwory. Zacznijmy coś zmieniać, skoro wiemy, że tak wiele zależy od nas samych.
W Grupie naTemat pełnię funkcję dziennikarki medycznej. Jestem pharma content creatorem, ekspertką w obszarach dziennikarstwa wyjaśniającego oraz public relations dla sektora zdrowotnego.