Mamy początek XXI wieku, ale okazuje się, że w Polsce wciąż panują kuriozalne przekonania, przez które z powodu zajścia w ciążę bez sakramentalnego przypieczętowania związku kobiety wyrzucane są z rodzinnych domów i skazywane na wygnanie z rodzinnej miejscowości. Niewiarygodne? Historią ofiary tego typu podejścia do życia na prowincji właśnie żyje Trójmiasto.
Aż przez tydzień młoda kobieta błąkała się po gdańskim dworcu nim jej losem zainteresowali się strażnicy miejscy. Na bezdomność ciężarna została skazana po tym, gdy przez jej stan wyrzucono ją z domu. Pochodząca spod Człuchowa na południu Pomorza 34-latka uciekła do Gdańska, bo jej bliscy obawiali się, że nieślubne dziecko może przynieść im wstyd wśród lokalnej społeczności.
Jak donosi "Dziennik Bałtycki" ciężarna kobieta była w tak złym stanie psychicznym, że na początku stanowczo odmawiała jakiejkolwiek pomocy. Obawiała się bowiem, że nawet przyjęcie wsparcie gdańskich strażników miejskich i Centrum Interwencji Kryzysowej będzie oznaczało, iż o jej ciąży dowiedzą się sąsiedzi z rodzinnej miejscowości.
Po negocjacjach kobieta zdradziła, że do Trójmiasta przyjechała, by urodzić dziecko i natychmiast oddać je do adopcji. Przez absurdalne przekonania rodziny i kulturę panującą w sąsiedztwie, okres oczekiwania na rozwiązanie zamiast w zaciszu domowym musiała spędzić na dworcu w obym mieście. Zdecydowała się na tę tułaczkę, bo po pozbyciu się dziecka mieć szanse powrotu do domu.
Na całe szczęście, ostatecznie funkcjonariuszom udało się przekonać kobietę, by przyjęła niezbędną pomoc. W gdańskim Centrum Interwencji Kryzysowej nie tylko znalazło się dla niej miejsce, w którym bezpiecznie może doczekać porodu, ale czekała także specjalistyczna pomoc psychologiczna.