– Nisko upadliśmy, aż tak nie szanujemy innych ludzi – napisała Katarzyna Kolenda-Zaleska, wspominając swoją podróż pociągiem z Krakowa do Warszawy. Dziennikarka stała się ofiarą telefonicznych terrorystów, którzy mają gdzieś resztę pasażerów i rozmawiają w pociągu przez telefon. Czy dojrzeliśmy już do tego, aby ich zakazać?
Kilka dni temu ktoś zwrócił mi uwagę, że w czasie spotkania ze znajomymi należy wyłączać internet w telefonie. Niby nowy "problem", choć tak naprawdę dobrze znany, bo nie od dziś przy obiedzie nie odbiera się telefonu poza nagłymi wypadkami. Dlaczego zatem mielibyśmy sprawdzać maile czy korzystać z Messengera? Chyba tylko z powodu dolegliwości zwanej FOMO, która oznacza lęk przed pominięciem.
Wczoraj w sklepie dziewczyna przede mną kupowała papierosy, przez cały czas gadając przez telefon. To nawet nie była rozmowa, tylko pogaduchy o tzw. pierdołach. Były jednak na tyle istotne, że iPhone będący podobno "dla wybranych" nie mógł zalec na tę chwilę w torebce. Zamiast zazdrości, w oczach kolejkowiczów pojawiła się słoma. I choć ekspedientka wyraźnie dawała do zrozumienia, że rozmowa przez telefon przy kasie jest nie na miejscu, klientka bez przerwy dopytywała "słucham, słucham?", choć tak naprawdę nie słuchała i miała gdzieś wszystkich dookoła. To jednak nic, bo na szczęście miałem do czynienia z tą Gwiazdą tylko przez kilka chwil.
O prawdziwym problemie napisała w swoim felietonie Katarzyna Kolenda-Zaleska, która miała ostatnio "przyjemność" podróżować pociągiem. W końcu jest to czas jakby "darowany", kiedy wreszcie można przez kilka godzin zająć się sobą, nadrobić książkowe zaległości, a niekiedy po prostu się wyspać. Nie. To by było zbyt piękne.
– Mam prośbę, a nawet żądanie do PKP. Albo postulat wyborczy do ustawodawców. O wprowadzenie zakazu rozmów przez komórki w przedziałach – zaapelowała dziennikarka Faktów TVN.
Kolenda-Zaleska naiwnie spodziewała się, że wagon bezprzedziałowy powstrzyma podróżujących od rozmów. Co bowiem mogłoby skłonić kogokolwiek do tego, aby narażał się kilkudziesięciu osobom dookoła opowiadając o swoich prywatnych sprawach? Niestety, powodów znalazło się mnóstwo.
Jednak każdy, kto podróżuje od czasu do czasu pociągiem wie, że tego typu "manifesty" nic nie dają. Jedyne co potrafi pomóc, przynajmniej w zwykłym przedziale, to rozpoczęcie kłótni. Jednak nie każdy ma na nią ochotę i energię, skoro podróż miała być dla nas chwilą wyciszenia. Najprostszą metodą podróżowania polskimi pociągami jest po prostu korzystanie ze słuchawek.
Już w 2010 roku posłowie rozmawiali o tym, że w pociągach należałoby wprowadzić tzw strefy ciszy. Jednak władze PKP twierdziły wówczas, że pasażerowie nie wyrażali takiej potrzeby, a pomysł umarł śmiercią naturalną. Czy apel Katarzyny Kolendy-Zaleskiej zostanie wysłuchany? Raczej nic nie wskazuje na to, że tak się stanie.
Kilka tygodni temu miałem okazję jechać tą samą trasą, co dziennikarka TVN. Tyle tylko, że w zwykłym, 8-osobowym! przedziale. Siódemka pasażerów miała pecha i jednocześnie szczęście. Trafiliśmy na kobietę, która postanowiła spędzić trzy godziny na rozmowie... z kim się da. Była po pięćdziesiątce i jak sądzę w swoim rozumieniu "odstawiona", lecz jak się szybko okazało, z dobrym stylem nie miała wiele wspólnego. Przeglądała listę kontaktów i dzwoniła po kolei z problemem pt. "co słychać".
Ja na szczęście miałem słuchawki, podobnie jak pozostali uczestnicy podróży. Wyciągnąłem komputer i zdecydowałem się nie zwracać uwagi. Ale i tak w mojej głowie pojawiały się pytania, co kieruje ta kobietą? Czy nie zwróciła uwagi, że tylko ona gada? A może zwróciła i czuje się z tego powodu lepsza od reszty? Bo być może: A) reszta nie ma do kogo dzwonić, B) Nie stać ich na tak długie rozmowy przez telefon? C) Ona była pierwsza więc reszta nie może gadać, bo wszyscy słuchają jej.
Nie pomogły spojrzenia, nie pomogło to, że cała reszta wychodziła na korytarz, aby porozmawiać przez telefon. Wniosek jest niestety jeden. Niektórzy po prostu są tak skonstruowani przez naturę, że nie widzą nic więcej poza czubkiem własnego nosa. Każdy normalny człowiek, który nawet nie miał okazji usłyszeć o tym, że w pociągu po prostu nie rozmawia się przez telefon, zorientowałby się przez trzy godziny, że coś jest nie tak.
Dlaczego nikt nie zwrócił uwagi? Niektórzy powiedzą, że powinniśmy byli. Jednak zarówno ja, jak i być może reszta osób, wolała wybrać podróż w słuchawkach niż w niemiłej atmosferze. Zresztą, większość pociągowych weteranów wie, że muzyka na trasie to podstawa.
Uważam, że w pociągach dalekobieżnych powinny pojawić się znaki zakazu rozmów telefonicznych w przedziale, tuż obok naklejek, które zabraniają palenia tytoniu czy wyrzucania przedmiotów przez okno – czyli w grupie czynności, o których cywilizowany człowiek by nawet nie pomyślał. Jeśli nie będziemy podwyższać standardów, nawet w borykającym się z problemami Pendolino dalej będziemy jeździć po polsku, a nie po europejsku. Bo choć pociągi nowe, dalej będziemy tkwić na tych samych torach.
Trzygodzinna podróż z Krakowa do Warszawy miała być przyjemnością, chwilą oddechu, ukradzionym czasem od codziennej bieganiny. Z zaległym wywiadem prof. Gadacza pod pachą i amerykańskim thrillerem prawniczym na deser wkroczyłam ufnie do bezprzedziałowego wagonu. Na zwykły przedział się nie zdecydowałam, bo gdzieś ostatnio przeczytałam o horrorze podróży z pasażerami gadającymi przez komórki. Długi, otwarty wagon powinien poskromić gadatliwość podróżnych. CZYTAJ WIĘCEJ
Katarzyna Kolenda-Zaleska
dziennikarka
Po półtorej godziny nic mnie już nie dziwi, a raczej trwam w osłupieniu, że można tak bezceremonialnie załatwiać swoje prywatne sprawy na forum publicznym, bez jakiegokolwiek zażenowania.
Im więcej dzwoniących komórek, tym głosy coraz mocniejsze. Trzeba przecież przekrzyczeć sąsiada. W tym momencie dzwoni mój telefon. Ostentacyjnie wychodzę na korytarzyk, mijając wdzięcznych pasażerów. Nie będę im zakłócać rozmowy. Wracam.