Pobyt na oddziale psychiatryczny, dla wielu Polaków jest sposobem na załatwienie po swojej myśli spawy w urzędzie lub sądzie.
Pobyt na oddziale psychiatryczny, dla wielu Polaków jest sposobem na załatwienie po swojej myśli spawy w urzędzie lub sądzie. Fot. Rafal Michalowski / Agencja Gazeta

Pobyt w szpitalu psychiatrycznym to dla większości koszmar, z którym nigdy nie chciałoby się mieć nic wspólnego. Każdy, kto był w takim miejscu choćby na odwiedzinach, dobrze wie, że obraz człowieka w chorobie psychicznej potrafi być straszniejszy niż wyniszczenie przez schorzenia atakujące tylko ciało. Ta optyka potrafi się jednak diametralnie zmieniać, gdy okazuje się, że... na leczeniu psychiatrycznym można coś ugrać. A Polacy bywają w tej grze mistrzami.

REKLAMA
Bo i stawka zwykle nie jest mała. Czasem to bezkarność, czasem chęć zdobycia przewagi w sądzie lub jakimś urzędzie, albo po prostu pieniądze. Przez nie na oddziały psychiatryczne najczęściej trafiają zupełnie zdrowi Polacy, którzy starają się wyrwać dla siebie większy kawałek rentowo-emerytalnego tortu. ZUS powoli zaczyna walkę z takimi osobami, ale jeszcze do niedawna luki w systemie sprawiały, że leczenie psychiatryczne było szczególnie atrakcyjne dla mundurowych, którym zbliżała się ich wczesna emerytura.
Tyle zarobić, tyle stracić
Wystarczyło w ostatnich latach pracy zacząć ciężko chorować, przesiedzieć trochę czasu na rencie, by po uzyskaniu prawa do emerytury cieszyć się nieco większymi pieniędzmi od zupełnie zdrowych kolegów emerytów. Twardzi, wysportowani faceci najczęściej wybierali więc leczenie u psychiatry, bo stosunkowo najłatwiej było zdiagnozować u nich właśnie problemy z umysłem.
Na takie ryzyko kilka lat temu postawił pan Wiesław, który przed zrzuceniem munduru został poinstruowany przez będących już na emeryturze kolegów, że "mała misja w psychiatryku" może mu pomóc zdobyć dodatkowe kilkaset złotych. Koledzy pomogli też w znalezieniu odpowiedniego lekarza, ale zapomnieli dodać, że w tym wszystkim jest jeden problem. – Wytrzymałem nieco ponad tydzień i jak najszybciej skontaktowałem się z moim lekarzem, by mnie z tego wyciągnął – wspomina były mundurowy
– To, co dzieje się na takim oddziale to dramat. Jedni krzyczą całymi nocami, a dniami siedzą otępiali. Na moich oczach chłopak rozbił taką zakratowaną szybę w oknie i za wszelką cenę chciał się pociąć szkłem. Szarpiąc się z sanitariuszami pokiereszował sobie całą twarz. Coś okropnego. Jak zamkną kogoś normalnego, to dopiero może zwariować – dodaje mój rozmówca.
I przyznaje, że jeszcze przez kilka miesięcy po wydostaniu się z tamtego miejsca wspomnienia męczyły go tak bardzo, że zdecydował się na kilka sesji u psychologa. – Powiedziałem mu wtedy szczerze, że kombinowałem, gdzie byłem i co widziałem. Bo mi się te obrazki nocami śniły. Ogólnie pomogło, ale czasami nadal mam takie sny – stwierdza.
Na porządku dziennym...
Taki stan osób "kombinujących na psychiatryk" nie dziwi także prawników. Sądy i inne instytucje bywają oszukiwane przez symulujących chorobę psychiczną równie często, co ZUS. Głównie ze względu na jedną z klasycznych linii desperackiej obrony, gdy oskarżeni nie wahają się położyć nawet na zamkniętym oddziale psychiatrycznym, by tylko zyskać szanse na uznanie ich niepoczytalnymi.
– Dla wielu moich kolegów na porządku dziennym jest w takich przypadkach doradzanie wizyty w szpitalu psychiatrycznym. Tajemnicą poliszynela jest przecież, że najskuteczniejsi adwokaci mają znajomych lekarzy, którzy chętnie pomagają ich klientom – słyszę od zaprzyjaźnionego adwokata i doświadczonego wykładowcy akademickiego, który woli zachować anonimowość, by nie podpaść kolegom z branży.
"Żółte akta"
Prawnik nie przeczy, że może sięgałby po podobne metody, gdyby nie doświadczenie z jednym z pierwszych klientów w jego karierze. – Facet był oskarżony o poważne przestępstwo gospodarcze i załatwił sobie taki pobyt na własną rękę. Co prawda rzeczywiście wydatnie pomogło mi to w uchronieniu go przed wyrokiem, ale jednocześnie wiem, co ten człowiek przeżył i jak potem długo korzystał z terapii, by poradzić sobie z piętnem ponad miesiąca spędzonego w szpitalu. Podobno najmocniej wyniszczyły go przyjmowane leki, których przyjęcia odmówić nie mógł, a które jednak na zdrowym człowieku nie pozostają bez efektu – wspomina.
W ostatnich latach zdobywana za wszelką cenę dokumentacja psychiatryczna staje się jednak orężem nie tylko w sprawach karnych. Jak zdradza prawnik, w ten sposób grę z sądem i drugą stroną próbują prowadzić już także rozwodzący się małżonkowie. Dotąd to szczególnie walka o skierowanie byłego partnera na badanie psychiatryczne bywała sposobem na odebranie prawa do opieki nad dziećmi, ale teraz Polacy znajdują nowe zastosowania "żółtych papierów".
W sprawach rozwodowych depresja, nerwica, niepoczytalność lub próby samobójcze również miewają kluczowe znaczenie. – Często próbuje się zastosować to zarówno w walce o uzyskanie szybkiego rozwodu z winy małżonka, który rzekomo miał doprowadzić do kiepskiej kondycji psychicznej. Jednak równie skuteczne bywa taka gra w celu przeciągania rozwodu, gdy leczenie psychiatryczne potrafi być argumentem przy próbach sparaliżowania jego przebiegu – przekonuje adwokat.
Tabu
A co na to wszystko lekarze? Większość dyrektorów placówek psychiatrycznych, z którymi próbowałem się skontaktować w tej sprawie albo nie miała akurat czasu na taką rozmowę, albo uznała pytanie o "oszustwa na psychiatryk" za niewłaściwe. Nieco szczerości usłyszałem tylko od sekretarki szefa jednej z placówek na Pomorzu. – To jest tabu, nikt z panem o tym rozmawiać serio jeszcze długo nie będzie... – stwierdziła.