W trakcie kampanii do europarlamentu wielu polityków i komentatorów pukało się w głowę, kiedy Donald Tusk "straszył wojną". Tymczasem uznani eksperci przestrzegają, że świat wygląda niepokojąco podobnie jak przededniu wybuchu I wojny światowej 100 lat temu.
Ostatnio obecną sytuację do tego, co działo się sto lat temu porównał modny amerykański politolog Faared Zakaria. Na antenie stacji CNN powiedział, że narastający dzisiaj konflikt izraelsko-palestyński może potoczyć się tak jak wydarzenia na Bałkanach z 1913 i 1914 roku. Zdaniem politologa, tak jak przed wiekiem, tak i teraz ekstremiści napędzają konflikt, którego skutki mogą być bardzo poważne.
Bałkanizacja konfliktu izraelsko-palestyńskiego
Premier Izraela Benjamin Netanjahu ogłosił właśnie mobilizację rezerwistów, wydał rozkaz rozpoczęcia ataków rakietowych na Strefę Gazy oraz nie wykluczył możliwości przeprowadzenia przez izraelskie wojsko operacji lądowej przeciwko Hamasowi. To efekt nacisków skrajnej prawicy, która aż cała kipi ze wściekłości po tym jak Palestyńczycy z Gazy porwali, a potem zamordowali trzech żydowskich nastolatków. W odwecie izraelscy ekstremiści porwali i zakopali żywcem palestyńskiego chłopca. Wybuchły zamieszki. Hamas podjął decyzję o wystrzeleniu na Izrael swoich rakiet, ponieważ obawia się, że brak ostrej reakcji sprawi, że ugrupowanie straci w oczach bardziej krewkich Palestyńczyków.
Jeśli zarówno Hamas jak i premier Netanjahu nadal będą słuchać podszeptów najbardziej bojowych politycznych czy ideologicznych frakcji to konflikt będzie tylko eskalował. Tak jak miało to miejsce na Bałkanach w latach 1913-1914. Serbscy ekstremiści wciąż dążyli do konfrontacji. Zamach na arcyksięcia Ferdynanda nie był przecież początkiem napięć, lecz ich wynikiem. Później stał się cezurą wyznaczającą symboliczny początek I wojny światowej.
Doktor Zagłada przepowiada przyszłość
Amerykański ekonomista Nouriel Roubini, zwany ze względu na swoje złowieszcze przepowiednie Doktorem Zagładą, także dostrzega podobieństwa między rokiem 1914 a 2014, lecz zwraca uwagę na inny rejon świata. Dla Roubniego to wydarzenia na Dalekim Wschodzie mogą skonczyć się tak, jak sytuacja na Bałkanach sto lat temu.
Tweetując z Forum Ekonomicznego w Davos Roubini wskazywał na to, że tak teraz jak sto lat temu, pojawiało się coraz więcej głosów rozczarowanych globalizacją, nierówności społeczne były widoczne gołym okiem i rosły napięcia pomiędzy starymi, a nowymi potęgami. Tak jak teraz wszyscy żyli też w dziwnym przekonaniu, że najgorsze scenariusze po prostu nie mogą się ziścić.
Sto lat temu nikt nie wyobrażał sobie, że Wielka Brytania, Rosja, Niemcy, Austro-Węgry i Francja ruszą na wojnę. Dzisiaj przebąkuje się o tym, że Stany Zjednoczone mogą wejść w konflikt z Chinami, jeżeli Japonia albo Tajwan zostaną zaatakowane, ale te scenariusze są traktowane jako najgorsze z możliwych i niekoniecznie bardzo prawdopodobne. Przecież nikomu by się to nie opłacało...
W retorykę 1914 roku popadł też premier Japonii Shinzo Abe. Jego zdaniem obecne stosunki Japonii i Chin przypominają napięcie między Wielką Brytanią a Niemcami sto lat temu. Co prawda jego rzecznik później gorąco zaprzeczał, lecz nie zmienia to faktu, że spór o wyspy Senkaku wciąż się tli, a Chiny zwiększają nakłady na armię.
Były sekretarz skarbu USA ostrzega i radzi
Największe światowe mocarstwo nie radzi sobie z coraz gorętszymi konfliktami, które trawią różne regiony rozsiane po całej kuli ziemskiej. Państwo, które jeszcze nie tak dawno temu było globalnym hegemonem ma kłopoty w przeciwstawieniu się rosnącej gospodarczej potędze, którą rządzi reżim o autorytarnych zapędach. To opis sytuacji międzynarodowej autorstwa Larry'ego Summersa, który można w równym stopniu odnieść do świata A.D. 2014, jak i 1914. W jednym scenariuszu głównymi graczami są Wielka Brytania i Niemcy, a w drugim są to Stany Zjednoczone i Chiny.
Według byłego sekretarza skarbu USA nacjonalizm przeżywa ponownie swój złoty czas. Każdy gra do własnej bramki i nie zbyt ogląda się na długoterminowe efekty swoich działań. Nie chce współpracować z innymi, ponieważ uważa, że mu się to nie opłaca. W 1914 roku taka postawa doprowadziła do Wielkiej Wojny.
Balans sił się zmienia i jeżeli chcemy, żeby ten proces przebiegał pokojowo, musimy przekonać rządy, żeby zamiast ze sobą konkurować, zaczęły współdziałać. Na różnych płaszczyznach. Wydaje się to o tyle trudne, że po wybuchu afery Snowdena i ujawnieniu, że amerykańskie służby podsłuchiwały Angelę Merkel relacje transatlantyckie mogą się pogorszyć.
Islamiści jak komuniści
Istnieje jeszcze jedno wyraźne podobieństwo między dzisiejszą sytuacją, a tym co działo się w światowej polityce sto lat temu. To islamscy terroryści zdobywający kolejne irackie miasta i powołujący do życia kalifat. W opinii profesor Margaret MacMillan z Uniwersytetu w Cambridge do złudzenia przypominają komunistów dążących do rewolucji w Rosji czy Niemczech oraz anarchistów, którzy 100 lat temu dokonywali zamachów, żeby osiągnąć swoje polityczne lub ideologiczne cele.
Jeśli uznamy te wszystkie analogie za uprawnione, faktycznie jest się czego bać. Podobno historia nie lubi się powtarzać, ale jeśli nie wyciąga się z niej wniosków to łatwo popełnić błędy, które już wcześniej popełnili inni. Układ sił na świecie zmienia się i trudno temu zaprzeczać. Słabość Stanów Zjednoczonych wobec sytuacji w Syrii, Iraku, Afganistanie czy na Ukrainie może tylko podjudzać takie państwa jak Iran i Chiny do tego, żeby poczynały sobie coraz śmielej. A ze śmiałością może czasami iść w parze zabójcza w skutkach bezmyślność.
Pod koniec lat 20. Stany Zjednoczone na poważnie szykowały się do wojny z Wielką Brytanią o Kanadę, ponieważ oceniały, że Brytyjczycy są na tyle słabi, że można w nich bezkarnie uderzyć. Dzisiaj Chińczycy mogą dokładnie to samo sobie pomyśleć o Tajwanie. I zapoczątkować kolejną Wielką Wojnę.
Bardzo przypomina to okres zaraz przed wybuchem I Wojny Światowej, kiedy nikt zdrowo myślący nie chciał wybuchu konfliktu, lecz także nikt nie potrafił go powstrzymać, ponieważ naciski wewnętrzne były zbyt silne.
Larry Summers
Sukces gopsodarczy nie gwarantuje pokoju. Natomiast gospodarcza porażka i deglobalizacja to niemalże prosta droga do konfliktu.
Czytaj więcej