Od wprowadzenia rosyjskiego embarga nie minęły jeszcze dwa tygodnie, a już polscy sadownicy i handlowcy znaleźli sposób na jego obejście. Z sadowniczego zagłębia na Lubelszczyźnie wyjechało dziś kilka TIRów z tegorocznymi jabłkami odmiany Paulared dla rosyjskich marketów.
Pojadą na Białoruś, gdzie przejdą legalną odprawę celną, a potem zostaną przepakowane do nieoznaczonych pudełek i przeładowane na białoruskie samochody. W dwa, trzy dni dotrą do sklepów obwodu Kaliningradzkiego, Moskwy czy Sankt Petersburga.
- Kanał białoruski działa i to całkiem legalnie. Białoruś jest w unii celnej z Rosją a zarazem nie przyłączyła się do bojkotu unijnych owoców. Odprawione tam towary bez przeszkód wjadą więc do Rosji. Jabłko to jabłko, a gdzie stała jabłoń na jakiej wyrosło to już jest nie do sprawdzenia – mówi naTemat właściciel firmy handlowej z Tomaszowa Lubelskiego. Od 15 lat zajmuje się eksportem polskich jabłek m.in. do Rosji, Kazachstanu, Ukrainy czy Rumunii.
Daleko od jabłoni
Dodaje, że już dzień po ogłoszeniu embarga polscy eksporterzy szukali innych „nieoficjalnych wejść” na rynek rosyjski. Teraz handel z Rosjanami stał się jeszcze bardziej opłacalny. Zakaz dostaw polskich warzyw i owoców na wschód zaskoczył rosyjskich handlowców, którzy działają na giełdzie owocowo warzywnej w podwarszawskich Broniszach. Na tym jednym z największych rynków hurtowych w Polsce zaopatrują się rosyjskie sieci handlowe. Ponieważ w Kaliningradzie i Moskwie sklepowe półki zaczynają pustoszeć, ceny jabłek poszły w górę 50 proc.
Za kilogram polskich owoców, będących deserową przekąską, Rosjanie płacą już więcej niż 6 złotych. Na dowód pokazuje zdjęcie przesłane ze sklepu Magnit (rosyjski odpowiednik naszej Biedronki) gdzie przy ostatnich jabłkach widnieje metka 70 rubli/kg. To rekord!
- Embargo to problem polityków i urzędników. Znam się z wieloma dostawcami do rosyjskich sieci handlowych. Podejrzewam, że nie byłoby problemu żeby Turek, który sprzedaje Rosjanom arbuzy przepuścił przez swoją firmę nasze jabłka – opowiada dalej przedsiębiorca.
Jak kiwamy Rosjan
Białoruski patent potwierdza też Mariusz Mosiej szef agencji celnej Galaxy, mającej siedzibę na giełdzie w Broniszach. - Polskie jabłka mogłyby trafiać na rynek rosyjski z krajów, z którymi Rosja nie toczy handlowych wojen:Serbii, Turcji, czy nawet Chin - mówi ekspert celny.
Takich kombinacji nauczyło nas poprzednie embargo z lat 2005-2007. Wówczas sprzedaż polskich jabłek na rynku rosyjskim przejęli litewscy, białoruscy i ukraińscy pośrednicy, a nawet zajmowała się nim mołdawska mafia. - Wystarczyło pojechać na Litwę i w tamtejszym urzędzie kupić świadectwo fitosanitarne, a polskie produkty bez problemu docierały do odbiorców. Wielu z nich nawet nie wiedziało, że jest jakieś embargo – wspomina Mosiej. Dla dobra swoich klientów osobiście uczestniczył w tym dziwacznym procederze.
O tym, że kiwaliśmy Rosjan na potęgę przekonują statystyki. W 2005 roku Polscy sadownicy sprzedali na Ukrainę zaledwie 500 ton jabłek, tymczasem w kolejnym sezonie 67 tysięcy ton. Trudno przypuszczać, że powodem był nagły apetyt Ukraińców na szarlotki. Wniosek? Ukraina była tylko przystankiem, a jabłka jechały dalej na wschód.
Jabłkowi milionerzy
Kto miał trochę sprytu mógł zarobić miliony. Pokazuje to historia Sadpolu Macieja i Grzegorza Radeckich. Biznesmeni spod Grójca na handlu owocami z Rosją dorobili się okazałej rezydencji (magazyny i willę z fontanną widać z trasy S7). Urządzona jest w stylu kolonialnym, z trofeami myśliwskimi: zebrą, lwem i niedźwiedziem. Radecki zatrudniał kilka osób służby: kubańskie modelki i czarnoskórego majordomusa. Ekscentryczny milioner ma też największą w Polsce kolekcję drzew iglastych - park niepowtarzalnych okazów zajmuje 14 hektarów.
- Handel ”na lewo” nie załatwi problemu embarga. Kombinacje pochłaniają czas, energię i pieniądze. Stracą polscy sadownicy, bo jabłka będą musiały być tańsze w skupie, aby było z czego pokryć koszty pośredników - mówi naTemat Grzegorz Radecki. Biznesmen przewiduje, że ostatecznie spadek w handlu jabłkami wyniesie 15-20 procent. Będą też jaja w statystykach, kiedy za rok okaże się, że Białoruś, kraj bez rozwiniętego sadownictwa stanie się europejskim liderem w eksporcie tych owoców.
Furtka Łukaszenki
Teraz najlepsze. Z przećwiczonego już numeru „na pośrednika” chcą już skorzystać także inni europejscy dostawcy. - Słyszałem dziś, o zleceniu przepakowania hiszpańskich brzoskwiń, w nieoznaczone kartony i wysyłce przez Białoruś – mówi Mariusz Mosiej z agencji celnej Galax. Dodaje, że na giełdzie zbierano zamówienia pod wysyłkę owoców statkiem do Chin.
Można zapytać dlaczego rosyjscy urzędnicy niemal oficjalnie tolerują takie działania. - Nie wykluczone, że to same władze Rosji pozostawiły nam taką otwartą furtkę. Odpowiadając na sankcje zachodu embargiem wychodzą w opinii publicznej na twardych graczy, a dzięki kanałowi białoruskiemu rosyjscy konsumenci nie zapłacą bardzo wysokiej ceny za ograniczenie dostępu do własnego rynku – snuje domysły szef agencji celnej.