– Od tego małżeństwa zależy właściwie całe moje życie – słyszę od mężczyzny, który zamiast rozwodu woli męczyć się w kłamstwach i dzielić czas pomiędzy dwie niczego nieświadome rodziny. – Najpierw byliśmy razem, bo dzieci. Potem się porobiło jednak tak, że firma trzyma się na naszym wspólnym wizerunku – stwierdza inna rozmówczyni, która od lat prowadzi podwójne życie i na to samo pozwala swojemu oficjalnemu mężowi. Po co im te męczarnie w czasach, gdy rozwodzą się tysiące Polaków?
Co roku na rozwód decyduje się w Polsce kilkaset tysięcy osób. Im bardziej liberalizowały się nadwiślańskie obyczaje, tym łatwiej wielu z nas przychodziła ta decyzja. Szczególnie ludziom młodym i żyjącym w wielkich miastach, którzy często decydują się dziś na rozstanie nim minie pierwsza rocznica ich ślubu. Gdy niektórzy mówią już o swoistej "modzie na rozwody", wciąż nie brakuje w naszym społeczeństwie jednak i osób, które wolą... prowadzić podwójne życie niż zaryzykować rozstanie.
Podwójne życie, czyli do czego popycha nas strach...
Wśród nich są Helena i Andrzej, którzy swoją historię postanowili opowiedzieć naTemat po tym, gdy opublikowaliśmy rozmowy z homoseksualistami "ukrywającymi się" w heteroseksualnych związkach. Okazuje się, że swoje powody do podwójnego życia mają jednak nie tylko geje i lesbijki. Na co komu życie w takich męczarniach?
– Ktoś mógłby powiedzieć, że chodzi po prostu o pieniądze. Trochę tak jest, ale od tego małżeństwa zależy właściwie całe moje życie – stwierdza Andrzej, z którym rozmawiam, gdy na chwilę urwał się swojej "pierwszej rodzinie" na urlopie w Karpaczu. – Z żoną jestem od trzeciego roku studiów i jej rodzinie zawdzięczam chyba wszystko, co osiągnąłem. Że mogłem skończyć studia, zrobić aplikację, znaleźć pracę w dobrej kancelarii – wyznaje.
Moralni - niemoralni
I od razu podkreśla, że jako prawnik sam świetnie zdaje sobie sprawę, że jego życie to sytuacja daleka od najbardziej liberalnego podejścia moralności. Polega bowiem na okłamywaniu dwóch kobiet, które tak wiele dla niego znaczą. – Bardzo chciałbym to przerwać. Gdybym jednak teraz chciał się rozwieść, to teściowie by mnie bez wahania zniszczyli – mówi przybity.
Bo w małych miasteczkach, takich jak to, w którym mieszka i pracuje mój rozmówca, wciąż lokalną społeczność obchodzi to, czy tamtejsza elita żyje "w zgodzie z przykazaniami". Ludzie już gadaliby pewnie, gdyby dowiedzieli się o rozwodzie, a co dopiero, gdyby do tego ludzkiego gadania dołożyła się wpływowa rodzina żony Andrzeja. Jak tłumaczy, równie mocno obawia się utraty obecnej pozycji, co problemów, których napytałby swoim rodzicom
A w obecnej sytuacji może liczyć właściwie tylko na ich wsparcie. To jedyne bliskie mu osoby, przed którymi nie musi udawać. Otwarcie przyznaje, że możliwość dzielenia czasu na dwie rodziny zawdzięcza już tylko temu, iż o wszystkim wiedzą jego rodzice.
– Długo starałem się kryć i przed nimi, ale kiedyś nie wytrzymałem i po prostu wypłakałem się ojcu. Bałem się jego reakcji, ale na całe szczęście on zrozumiał, że potrzebowałem czegoś więcej niż mogłem otrzymać od mojej żony – stwierdza mój rozmówca. I przekonuje, że w nowym związku znajduje po prostu ciepło i spokój, którego dawno zaczęło brakować w małżeństwie.
Kiedy to się skończy? – Nie mam pojęcia. Niezależnie od tego, przy kim zasypiam i się budzę, mam w głowie to, że jestem tchórzem. Tak mnie pewnie nazwą i wasi czytelnicy, ale łatwo się ocenia innych. Ja naprawdę staram się nikogo nie krzywdzić, ale po prostu nie chcę stracić wszystkiego, co mam. Na razie zebrałem się, by się tym z kimkolwiek poza rodziną podzielić, może to pierwszy krok – wyznaje.
"Byle nie plotkowali"
Żadnych kroków poza wygadaniem się nie zamierzają już jednak w swoich związkach podejmować Helena i jej mąż. Pobrali się ponad 20 lat temu, gdy wspólnie zakładali prężny dziś biznes. Po pewnym czasie okazało się jednak, że to on łączy ich bardziej niż uczucie. Dziś małżeństwem są więc tylko dla lokalnej społeczności, kontrahentów i fiskusa. Przed sobą od dawna nie kryją, że kochają kogoś innego. Od kilku lat nawet nie sypiają w jednym domu.
– Człowiek się męczy i gimnastykuje, by po prostu ludzie nie gadali. Czasem to przybiera kuriozalny obrót, ale szkoda nam nerwów na rozstanie – tłumaczy bizneswoman z tzw. małego Trójmiasta, gdzie zaczynają się już konserwatywne Kaszuby. Jakiś czas temu z mężem wyliczyła, że koszty wizerunkowe dla firmy uchodzącej za interes wzorowej rodziny byłby zbyt duże. Wolą więc inwestować w skuteczne ukrywanie swoich prawdziwych uczuć przed lokalną społecznością, a nawet partnerami biznesowymi.
Po latach kłamstw trudno się odzwyczaić
Nie wszystkim w tym układzie jest jednak tak wygodnie. – Mój "nie-mąż" ostatnio trochę mnie naciska, że czas przestać się tak bawić, ale nie chce mi się tego wszystkiego przeżywać. I ryzykować straty opinii, pewnie części przyjaciół i klientów. Mam nadzieję, że on to wreszcie zrozumie. Przyjaciółka mojego męża takich rozterek nie ma – mówi wprost moja rozmówczyni.
– Z mężem nie spałam od ponad dziesięciu lat. Najpierw byliśmy razem, bo dzieci. Potem się porobiło jednak tak, że firma trzyma się na naszym wspólnym wizerunku. Mamy świetną opinię, naszą 20. rocznicę ślubu uświetniał bardzo znany tu hierarcha. Wiesz, co to by było, gdybyśmy teraz zaczęli się rozwodzić? – pyta retorycznie.