
Miałam dwie rozmowy dzień po dniu w dwóch różnych firmach. Okazało się, że rekrutacje prowadzi jedna firma HR, więc dwukrotnie spotkałam się z tą samą osobą. Scena trochę jak filmu "Dzień świstaka", ale nie było żadnych nawiązań i aluzji do tego, że już wczoraj to przerabialiśmy
Po co szukać pracy, jak się jej nie chce? – Żeby być przygotowanym do ważnej rozmowy, kiedy faktycznie będę chciała zmienić pracę – mówi Marzena. To oczywisty powód. Pół żartem, pół serio dodaje, że lubi to uczucie, kiedy pokonuje kolejne etapy rekrutacji i okazuje się lepsza od innych.
Czy przedstawiciel pracodawcy jest w stanie wyczuć, że kandydat udał się jedynie na "trening"? Bernatowicz twierdzi, że bardziej doświadczeni HR-wcy są w stanie to poznać. – Zależy to również od samego kandydata, ponieważ jeśli jego poziom motywacji na spotkaniu będzie duży, to nie będzie widać tego, że przyszedł na rozmowę dla sportu – wyjaśnia ekspert.
Jeśli chodzenie na rozmowy rekrutersi uważają za sport, to należy go zaliczyć go kategorii ekstremalnych. Wiąże się to z ryzykiem, że obecny szef dowie się o naszym hobby i może się mu się nie spodobać. W najgorszym przypadku zwolni takiego pracownika.
Można trenować, ale z głową. Chodzenie wszędzie może skończyć się tym, że spalimy sobie mosty (odmawiając każdemu zatrudnienia), a także u siebie, gdy ktoś się dowie o naszym "hobby". Czemu szef ma ci ufać i dać np. podwyżkę, skoro chodzisz wszędzie i opowiadasz na czym polega twoja praca?
Fachowcy z HR-u wyjaśniają, że doświadczenie z rozmów przydaje się głównie osobom, które są zamknięte w sobie, mają problem z komunikacją i poprzez doświadczenie mogą „oswoić” sytuację rekrutacyjną. – W mojej opinii warto raz na jakiś czas wybrać się na rozmowę, aby nie „wypaść z obiegu” – mówi Zając-Pałdyna. Zaznacza jednak, że "traktowanie rekrutacji jako sportu jest nieetyczne".
Do każdej rozmowy kwalifikacyjnej należy przystąpić z założeniem, że może ona doprowadzić do zmiany miejsca pracy, a nie tylko traktować ją jako „trening”