Miało być tak pięknie. Obcowanie ze sztuką, niezbyt ciężka praca, a w przerwach przesiadywanie na sali kinowej. Dodatkowo nie najgorsze pieniądze – w końcu na filmy chodzą tłumy, szczególnie w weekendy. Jak opowiadają nam byli pracownicy kin – multipleksów i tych niezależnych, to typowa "korporobota", za niską stawkę i z mnóstwem obowiązków.
Młodzieżowy obóz pracy
W multipleksach pracują głównie młodzi ludzie. Kino dobrze im się kojarzy, poza tym pracodawca nie wymaga obfitego CV. Wystarczy dyspozycyjność, aby pracować "młodym zespole w miłej atmosferze".
– U nas ruch był właściwie ciągle. W weekendy kiedy wchodziły hity filmowe to kolejki ustawiały się jeszcze przed otwarciem kas – zdradza Monika, która w warszawskim dużym kinie przepracowała kilka lat. – Często był problem z tym, żeby zejść na przerwę, bo menadżer nie wyrażał zgody. Do tego, gdy kończyliśmy pracę, a były kolejki, to przetrzymywali nas bez słowa wyjaśnienia, powtarzając "zaraz was rozliczymy" – dodaje nasza rozmówczyni.
O nadgorliwości kierowników zmiany, w kinach nazywanych supervisorami, mówią wszyscy nasi rozmówcy – byli pracownicy dużych sieć kin w Warszawie oraz w Łodzi.
– Na barze cały czas byliśmy obserwowani przez kamerę. Jeśli nic nie robisz, to dzwoni telefon: "myj szybę albo gablotę" – opowiada Monika. – Nieważne, że jest czysta, ważne żeby nie stać w miejscu, bo przyjdzie kontrola i stwierdzi, że nic nie robimy.
Nasza rozmówczyni przekonuje, że przed każdą kontrolą pracownicy czyścili nie tylko sale kino, ale również toalety. – Kazali myć nawet sufit – dodaje dziewczyna. Podkreśla, że nadgorliwość kierownika zależała też od tego "kto był na zmianie". – Nie wszyscy byli takimi żandarmami – stwierdza Monika.
Z kolei Tomek z góry przyznaje, że swoją pracę w warszawskim multipleksie w jednym z dużych centrów handlowych wspomina bardzo źle.
– Pracowałem za barem i była to najgorsza zmiana, bo pracowało się nawet do drugiej w nocy – przyznaje w rozmowie z naTemat. – Po skończonym dniu pracy – po ostatnim seansie musieliśmy szorować cały bar, najgorsze zawsze było czyszczenie tłustych pojemników na popcorn.
– Jeśli chcieliśmy zjeść popcorn czy napić się coli, to musieliśmy to robić po kryjomu, tak żeby nikt nie zobaczył. Kiedy pracownik został na tym przyłapany, to za łyk napoju płacił 8,9 zł (koszt malej coli) – opowiada Tomek.
Na początku zmiany pracownik dostaje w kasie 100 zł i wyliczoną ilość kubków oraz pojemników do popcornu i nachosów. Na koniec jest dokładnie rozliczany z tego, ile produktów sprzedał. – Na koniec zmiany supervisor brał wydruk z kasy fiskalnej i rozliczał ile zostało sprzedanych rzeczy i jakich. Jeśli np. brakowało kubka coli to trzeba było za niego zapłacić z własnej kieszeni – wyjaśnia były pracownik.
To jeszcze nic. Nie dość, że liczba kubków musiała się zgadzać, to ilość nachosów na tacce również. – Podając je mieliśmy dokładną rozpiskę i każdą tackę trzeba było ważyć pod kątem ilość sosu i nachosów – opowiada Monika. – Jeśli menadżer albo supervisor zauważył w kamerze, że nie zostało to zrobione to zaraz odzywał się telefon: "to był ostatni raz, następnym razem wylatujesz".
Dziewczyna zaznacza, że z reguły pracownicy nakładali więcej jedzenia niż wynikało to z rozpiski, bo jak podkreśla, było im po prostu wstyd sprzedawać tak małe ilości.
Klient nasz pan
– Sama praca na kasach to wieczne użeranie się z roszczeniowymi klientami, dla których trzeba być miłym i ciągle odpowiadać na te same pytania – żali się Monika. Podaje przykład kobiety, która za brak filmu w repertuarze obwiniała pracowników kina, a nie gazety, w której źle wydrukowali rozpiskę. – Kobieta straszyła nas, że sprawę opisze w gazecie – dodaje.
Była pracownica zdradza, że odwiedzający kino nierzadko uciekali się do szantażu emocjonalnego, byle dostać się na salę kinową. – Ja tu z Radomia jadę! Dzieci pierwszy raz do kina wziąłem! Mamy krzesełko wędkarskie, to sobie na nim usiądziemy – usłyszał jeden z pracowników kina w Warszawie, gdy wyjaśnił klientowi, że nie ma już wolnych miejsc.
– Gdy kasjer nie wyraził zgody, to dzieci chóralnie wybuchły płaczem – dodaje Monika. Innym razem grożono jej zabiciem i wrzuceniem do Wisły, ponieważ... nie chciała sprzedać nastolatkowi biletu na film od 15 roku życia.
Kombinuj
Nasi rozmówcy zwracają uwagę, że w ich kinach dochodziło do częstej rotacji pracowników. – Wciąż zatrudniani byli nowi ludzie, a na comiesięcznych spotkaniach z menadżerem zawsze byliśmy informowani, że na nasze miejsce jest miliard chętnych, a i tak wrócimy z podwiniętymi ogonami, bo w Polsce nie ma pracy – wspomina jeden z nich.
Zarówno szeregowi pracownicy, jak i supervisorzy, "dorabiali" sobie na boku. – Kombinowali prawie wszyscy, a zarobić dało się na wszystkim – mówi wprost Monika. Wyjaśnia, że można źle wydać resztę, zamieszać przy zwrocie biletów czy nie nabić okularów na seans filmu w 3D (3 zł do kieszeni).
Nie nabijanie produktów było nagminne. Zdradza, że najczęściej chodziło o kawę lub żelki. – Menadżerowie też mieli swoje za kołnierzem – przekonuje nasza rozmówczyni. Jak twierdzi, ma informacje z pierwszej ręki, bo spotykała się z jednym z supervisorów. – Oni potrafili na lewo wyrobić drugą pensję – dodaje.
Bez przekrętów zarobki pracowników kina wahały się od 5 do 8 złotych netto za godzinę. Wysokość wynagrodzenia jest uzależniona od liczby zmian w miesiącu, a to już zależy od decyzji menadżera. – Im mniejsze miasto, tym gorsze pieniądze. W Łodzi zarabiałem 5 zł na godzinę, w Warszawie nieco lepiej, bo 7 – przekonuje Tomek. Oczywiście umowa zlecenie. Pracować mogą tylko studenci, a co pół roku sprawdzano ważność legitymacji.
– Mojemu znajomemu tak zależało na pensji, że cały miesiąc spędził w pracy bez dnia wolnego. Mój rekord to 15 dni – przyznaje były pracownik. – Jeśli często brałeś wolne, to menadżer potrafił się zemścić i w kolejnym miesiącu dać ci mniej zmian – dodaje.
Praca dla studentów
Tylko osoby uczące się, które muszą dostosować grafik do planu zajęć, powinny pracować w kinie – przekonują nasi rozmówcy. Wszyscy zgodnie wymieniają jeden plus tej pracy, w zależności od sieci kin, można raz dziennie albo dwa razy w tygodniu, po godzinach i za darmo obejrzeć film.
Tomek dodaje jeszcze, że czasem dostawali też plakaty filmowe. – Praca była jednak bardzo ciężka, zwłaszcza przy wielkich premierach – podkreśla Tomek. Monika wytrzymała trzy lata i przyznaje, że zrezygnowała, bo "potrzebowała zmiany". – Jak zaczyna się tam pracować, to ciężko się zwolnić, bo się wsiąka w tamten klimat. Dopiero po jakimś czasie dostrzega się, że pracuje się za beznadziejne pieniądze w firmie, która traktuje cię jak małego niewolnika.
Reklama.
Była pracowniczka multipleksu w Poznaniu
Była to najgorsza praca w moim życiu... Pracownikami tam pomiatają. Jak się chciałam zwolnić choćby o 15 minut to musiałam prosić kierownika i oczywiście pamiętali, żeby odliczyć mi złotówkę za to z pensji. Siedziałam czasem do 2 w nocy, a następnego dnia - miałam na 8 rano. Byłam na 4 roku studiów, a połowa kierowników w tym kinie to byli jeszcze młodsi ode mnie gówniarze... No i warunki ciężkie – mnie wkurzał ten brak światła i było okropnie sucho – wysychały mi dosłownie soczewki na oczach jakie nosiłam. Kino otwierali nawet w Boże Narodzenie, mimo że nikt nie przychodziłCzytaj więcej
Komentarz internautki
Jeśli myślisz, ze pracują tam kinomani, to się mylisz. To ludzie, którzy maja ogólne pojecie o filmach, bardzo często nie wiedzą o czym jest dany seans.Czytaj więcej