
Angielski, francuski, basen. Jazda konna, lekcje baletu, warsztaty gotowania. Kurs dobrych manier. Karate, skrzypce, fortepian i flet poprzeczny. Trening pamięci, efektywności i kreatywności. Joga. Tak wyglądają zajęcia dodatkowe uczniów szkół podstawowych, gimnazjów i szkół średnich. Wyścig szczurów zaczyna się wcześnie. Coraz wcześniej. Zaczynają w nim brać udział już przedszkolaki, którym rodzice chcą zapewnić „lepszy start”.
Dzieci "beztrosko się bawiąc" wcale nie marnują czasu. One w tym czasie uczą się różnych umiejętności społecznych, rozwiązywania problemów. Poznają w ten sposób świat i wcale nie fundują sobie bezstresowego wychowania, tylko podejmują naprawdę trudne role w tych zabawach. Jeśli zlekceważymy rolę zabawy w życiu dziecka, to może się okazać, że w przyszłości zabraknie mu kreatywności i zaradności. Swobodna eksploracja i zabawa są źródłem nabywania umiejętności przez dzieci.
Na stronie internetowej jednego z warszawskich przedszkoli, które oferuje wyjątkowo dużo zajęć dodatkowych, można przeczytać, że wykorzystuje się tam „innowacyjne metody dydaktyczne”, a więc glottodydaktykę, metodę ruchowej ekspresji twórczej Rudolfa von Labana, metodę ruchu rozwijającego Weroniki Sherborne, dziecięcą matematykę a także program rozwijający percepcję wzrokową M. Frostig i D. Horne.
Dla rodziców zapewnienie dzieciom zajęć dodatkowych oznacza, że wyposażają dziecko w umiejętności, które zapewnią mu „lepszy start”. O ile nie ma nic złego w rozwijaniu talentów dziecka i wczesnym wyłapywaniu jego predyspozycji, o tyle przesada może mieć skutek dokładnie odwrotny.
Lepszy start – nawet jeśli uda się wbić do główki jakąś wiedzę, to dziecku może zabraknąć umiejętności do wykorzystania jej, ponieważ nie nauczy się w tym czasie kreatywności i rozwiązywania problemów. Co gorsza, jeśli dzieje się to wbrew woli dziecka to możemy bardzo szybko zniechęcić dziecko do nauki.
Pedagog Jarosław Klejnocki napisał ostatnio dla Project Syndicate tekst o "terrorze zajęć dodatkowych", któremu poddawani są uczniowie. Ów terror coraz częściej dotyczy także najmłodszych.
Trzeba wspomnieć o dwóch skrajnie różnych modelach wychowania. Pierwszy nazwać by można wsparciem w poszukiwaniu drogi życiowej, drugi – tresurą. Ten pierwszy wywodzi się z renesansowej (a mającej swe źródła w koncepcjach antycznych, głównie greckich) idei kształcenia zakładającej, że młody człowiek w toku nauki zapoznany zostanie z rozmaitymi ludzkimi działaniami, z których wybierze dla siebie te, które mu pasują, albo też te, w których przejawi talenty i uzdolnienia.
Model, który nazywam – prawda, że dość obcesowo – „tresurą”, przejawia się twardym wychowywaniem do konkretnej profesji, inicjowanym już we wczesnym dzieciństwie. Jego europejskie źródła tkwią głównie w protestanckim etosie doskonalenia i pracy oraz (zwłaszcza w tradycji kalwińskiej) idei predestynacji – czyli przeznaczenia człowieka do konkretnego wcielenia indywidualnego losu.


