Niech nadejdzie koniec tych ruskich szubienic. Zburzyć lub przenieść w inne miejsce! – w ten sposób kilka stowarzyszeń historycznych domaga się usunięcia z centrum Olsztyna pomnika Wyzwolenia Ziemi Warmińsko-Mazurskiej. Może zmieniliby zdanie, gdyby wiedzieli co Ksawery Dunikowski przemycał w swoich pracach. To istny polski kod daVinci.
Burza w Olsztynie
W dwóch kolumnach przedstawia on żołnierza radzieckiego, czołgi, krowy i motywy industrialne. W najprostszej interpretacji pomnik pokazuje zwycięstwo wyzwalających tereny Prus żołnierzy radzieckich i to, co po nich nastało, świetlany czas PRL. Sprawa jest bardziej skomplikowana, bo badacze twórczości Ksawerego Dunikowskiego uważają, że autor pomnika w wielu podobnych dziełach przemycał treści, które urągały władzy. Niczym w słynnym Kodzie Leonarda da Vinci – wystarczy spojrzeć na dzieło z dystansem i sprawy wyglądają zupełnie inaczej.
– Pomnik nawiązuje do idei łuku triumfalnego, którego Dunikowski nie zamyka, stąd jest on bardziej karykaturą łuku. Łuk triumfalny był stawiany zwycięzcom, zatem autor nie zgadzał się z nazwaniem Armii Radzieckiej bohaterami. Sowiecki żołnierz, ubrany raczej jak łachmyta, w walonkach, nie ma broni. To anty-bohater – interpretuje Andrzej Maciejewski, olsztyński polityk Kongresu Nowej Prawicy i fascynat historii.
Dodaje, że przestrzeń między kolumnami przypomina ołtarz ofiarny. – Dunikowski używając materiałów ze zburzonego Mauzoleum Hindenburga pod Olsztynem zawarł tam dwóch polskich zaborców. – Pomnik nie sławi Armii Radzieckiej, to przestroga przed dwoma odwiecznymi wrogami Polski – dodaje Maciejewski.
Kod Dunikowskiego
Czy Ksawery Dunikowski projektując pomnik w 1949 roku mógł wiedzieć o zbrodniach i gwałtach, jakich dokonała Armia Radziecka w Olsztynie? Pomimo poddania miasta, zostało ono splądrowane, a część budynków podpalona. Miotaczami płomieni wyzwoliciele podpalili szpital psychiatryczny z 500 pacjentami. Ofiary zakopali w zbiorowych mogiłach. Może dlatego radziecki żołnierz z pomnika wznosi wzrok w stronę pobliskiej wieży Kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa?
– Kod Ksawerego Dunikowskiego istnieje i, co ciekawsze, nikt nie zabrał się na serio do jego zbadania i odszyfrowania – mówi z rozmowie z naTemat prof. Lechosław Lameński, kierownik Katedry Sztuki Nowoczesnej W Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. – Choć uznawano go za artystę związanego z władzą, tak naprawdę nie tworzył ku chwale tylko robił tak jak uważał za sprawiedliwe.
W 1949 roku władze PRL nadały Dunikowskiemu Order Budowniczego Polski Ludowej, świadomie i z premedytacją czyniąc z rzeźbiarza sztandarowego artystę socrealizmu. Chodziło o to, że Dunikowski już przed wojną zdobył międzynarodowe uznanie, miał uwiarygadniać Stalina, Bieruta i elity władzy PRL. Życiorys Ksawerego Dunikowskiego pasował do Polski Ludowej jak pięść do nosa.
Lenin, który był diabłem
Pochodził ze zubożałej szlachty. Jego ojciec Mieczysław pracował jako nadkonduktor kolei warszawsko-wiedeńskiej. Nie był artystą z głową w chmurach. Niesterowalny, krnąbrny, krewki bandyta. W 1905 roku w warszawskiej restauracji pokłócił się z malarzem Wacławem Pawliszakiem, wyciągnął pistolet i zastrzelił przeciwnika na miejscu. Podczas okupacji był więźniem niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz, gdzie trafił po aresztowaniu w 1940. Uczestniczył w tamtejszym ruchu oporu organizowanym przez Witolda Pileckiego.
Po wojnie oficjalnie Dunikowski nie krytykował nowego ustroju. Wyraz swemu rozgoryczeniu dawał wyłącznie w osobistych notatkach i twórczości. I tak w 1949 roku „zrewanżował się” władzy popiersiem Lenina wysłanym na konkurs do Moskwy. – Wodzowi rewolucji nadał groźny, niemal demoniczny charakter, podkreślony nie tylko rysami twarzy, ale również chropowatą fakturą – opisuje prof. Lameński. Lenin-demon wzbudził polityczną konsternację i Dunikowski musiał tłumaczyć się z tego, co miał na myśli. – To był moment kiedy wódz pomyślał o rewolucji – miał odpowiedzieć artysta.
Karzeł z wielką łapą
To prawdopodobnie Dunikowskiemu zawdzięczamy fakt, że Polska jest jedynym krajem obozu socjalistycznego, gdzie nie powstał pomnik Stalina. W 1953 roku Bolesław Bierut zorganizował konkurs za kilkunastometrowy monument Stalina, mający stanąć u wejścia do Pałacu Kultury i Nauki. Wzięli w nim udział wybitni twórcy Alfons Karny, Marian Wnuk i Ksawery Dunikowski.
W zachowanym do dziś projekcie szczególne znaczenie odgrywały ręce wodza. Lewą dyktator trzymał pod bokiem. Prawa, z rozpostartą dłonią, miała spocząć na piersi. Ostatecznie, w gotowym projekcie, ręka znalazła się na piersi, ale dłoń zwinęła się w pięść.
Kiedy Dunikowski odsłonił swój projekt publika złożona z aparatczyków aż jęknęła z zawodu. – Co to za karzeł z wielką łapą!? – krzyczał Włodzimierz Sokorski, ówczesny minister kultury. Henryk Urbanowicz, uczestnik pokazu, wspominał to wydarzenie w Gazecie Polskiej: – Rzeźbiarze starali się pokazać Stalina jako nauczyciela, wielkiego wodza lub dobrotliwego ojca i myśliciela. Dunikowski przedstawił zupełnie odmienny projekt. Zbudowany z wielkich bloków granitu, grubo ciosanych. Wielkie nogi-buty deptały ziemię. Postać, która przeważnie była uchwycona na wydechu, tym razem nabrała pełną pierś powietrza, wydęła lekko policzki i obojętna, groźna - pluła, pluła na cały świat!
Prof. Lechosław Lameński: – Bierut miał osobiście zwrócić się do Dunikowskiego o przeprojektowanie swojej wizji. Jednak ten upierał się przy swoim. Wizja „karła z wielką łapą” nie mieściła się, na szczęście, w świadomości Bolesława Bieruta i członków Komitetu Centralnego PZPR, konkurs pozostał więc nierozstrzygnięty. Gdyby nie twarda postawa artysty, mielibyśmy w Polsce nie tylko monument Stalina w Warszawie, ale także w wielu innych miastach – mówi historyk sztuki.