Niedawne obawy o wzrost kursu franka do 4 złotych sprawiły, że w przestrzeni publicznej znowu zaczęło mówić się o pomocy dla frankowców. I chociaż do tej pory rząd nie pałał się do ratowania zadłużonych w szwajcarskiej walucie, to teraz w przededniu serii wyborów od samorządowych po parlamentarne może się to zmienić. Wielu zwolenników interwencji państwa w kredyty sugeruje, by obrać drogę wcześniej wydeptaną przez Viktora Orbana, który już w 2011 roku ratował na Węgrzech „frankowców”.
W Polsce temat frankowych kredytów powrócił za sprawą referendum dotyczącego złota w Szwajcarii. Ekonomiści straszyli, że w zależności od wyniku referendum, kurs franka może podskoczyć nawet do 4 złotych. Część polityków uznała to za doskonały pretekst do tego, by powrócić z pomysłami ratowania frankowców - a jednym z najważniejszych punktów odniesienia jest Viktor Orban, który już podjął w swoim kraju taką inicjatywę.
Duże kredyty, duże problemy
Z 10 milionów obywateli Węgier od 2000 roku aż około 600 tysięcy wzięło kredyty walutowe. W tym duża część z nich była we franku – to właśnie szwajcarska waluta była wtedy najbardziej atrakcyjna. Z tego aż 1/5 zadłużonych, jak podawał węgierski bank centralny, zalegała ze spłatą co najmniej 3 miesiące.
Realnym problemem frank stał się dla Orbana w 2009 roku, kiedy nastąpiła gwałtowna podwyżka kursu: z 150 na 220 forintów. To powodowało nawet dwukrotny wzrost rat kredytów, a przy niezbyt sprzyjającej sytuacji gospodarczej wielu frankowców nie było w stanie spłacać dalej swoich mieszkań i wpadało w pętlę zadłużenia.
Z interwencją premier Węgier czekał jednak aż do 2011 roku, gdy nastąpiło kolejne tąpnięcie – kurs podskoczył do 270 forintów, czyli w okresie 2009-2011 niemal dwukrotnie zwiększył swoją wartość. To wtedy Orban stwierdził, że czas ratować pół miliona zadłużonych Węgrów i... błyskawicznie przepchnął przez parlament ustawę, która pomagała zadłużonym w obcej walucie.
Jak Orban ratował zadłużonych
Pomysł rządu Orbana był prosty: każdy Węgier, który ma kredyt w franku, będzie mógł teraz spłacić całe zadłużenie, jednorazowo, po kursie o jedną trzecią niższym niż rynkowy. Do tego zamrażamy kurs tej waluty. Jeśli więc frank kosztował 250 forintów, to frankowcy mogli spłacać swoje kredyty po kursie ok. 170 forintów/frank, czyli już po kursie zbliżonym do tego sprzed skoku w 2009 roku.
Różnicę, wynoszącą około miliarda euro, miały pokryć, oczywiście, banki. Dodatkowo finansjera miała do tego udzielać... tanich, gwarantowanych przez państwo kredytów w forintach – na spłatę zadłużenia we franku. Wówczas, jak mówił kilka lat później Orban, niewielu obywateli skorzystało z państwowej pomocy – a przyczyną tego miała być zmowa finansistów i niechęć banków do wspierania ludzi. Sprawa frankowców, choć już teoretycznie „uratowanych”, pozostawała więc otwarta.
Sąd krytykuje...
Dość niespodziewanie jednak na Orbana i jego rząd spadła krytyka ze strony... Sądu Najwyższego Węgier. Kuria, jak nazywa się tamtejszy SN, uznała w grudniu 2013, że kredyty we frankach są zgodne z prawem, a kredytobiorcy muszą brać pod uwagę ryzyko kursowe.
Kuria podkreślała przy tym, że to zadłużeni muszą ponosić konsekwencje zmiany kursu franka, zaś banki nie dopuściły się w tej kwestii żadnych nieetycznych działań. Ryzyko walutowe zostało też przez węgierski SN uznane niejako za równowagę dla bardziej korzystnych warunków, jakie Węgrom oferowały kredyty w franku.
Chociaż opinia Kurii w zasadzie kompletnie podważyła wtedy działania Orbana z 2011 roku, to jego rząd nie rezygnował z walki o frankowców. – Nie powinniśmy rezygnować z naszych zamierzeń. Cel rządu, jakim jest wycofanie kredytów hipotecznych w obcych walutach, się nie zmienił – mówił wówczas minister gospodarki Mihaly Varga.
Trybunał pomaga...
Kolejnych kroków jednak nie podejmowano – rząd czekał na orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego w tej sprawie. To pojawiło się już w marcu 2014 – stwierdzając, że ustawodawca może ingerować w treść umów banków z kredytobiorcami, a zmiany te mogą nawet działać wstecz. Trybunał podkreślał, że „w wyjątkowych warunkach” można ustawowo bronić konsumentów. Jednocześnie TK zaznaczał, że jeśli rząd zdecyduje się na ustawową ingerencję w kredyty, to musi „uwzględnić interesy obu stron”, a więc banki nie mogą w efekcie takich działań ponosić dużych strat.
Przedstawiciele Orbanowskiego Fideszu byli zadowoleni z takiego obrotu spraw. – Chcemy całkowicie pozbyć się walutowych kredytów mieszkaniowych – mówił po orzeczeniu TK Gergely Gulyas. Wyrażał wówczas nadzieję, że Sąd Najwyższy, który również miał podjąć decyzję w sprawie franków, umożliwi dalszą walkę z bankami.
... Sąd znowu pomaga, a Orban działa
SN czekał z kolei na orzeczenie Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, który miał orzec w jednej ze spraw węgierskich frankowców. Dopiero po opinii ETS Kuria, czyli węgierski Sąd Najwyższy, ponownie przyjrzał się sprawom zadłużonych w szwajcarskiej walucie. Po czym w czerwcu 2014 wydał opinię dającą Orbanowi możliwość przeprowadzenia kolejnej ustawy pomagającej tonącym w długach.
Opinia Kurii dotyczyła wówczas tzw. spreadów walutowych, czyli faktu, że bank wylicza raty kredytu na podstawie swojej tabeli kursów. Węgierski wymiar sprawiedliwości uznał jednak, że bank nie sprzedaje samej waluty, a więc nie ma prawa przeliczać rat na podstawie różnych kursów. Do tego SN stwierdził, że spread powoduje trudności dla klienta w oszacowaniu, jaki będzie realny koszt kredytu. Dlatego też najlepiej by było, gdyby frankowcy spłacali swoje długi w oparciu o średni kurs ogłaszany przez bank centralny.
Viktor Orban błyskawicznie wykorzystał tę sprzyjającą jego polityce opinię. Już w lipcu przez parlament przeszła ustawa, która likwidowała „spready” i umożliwiała klientom odzyskanie „straconych” na spreadach pieniędzy. Wypłata odszkodowań ma zakończyć się w 2015 roku i może kosztować banki na Węgrzech nawet 25 miliardów forintów. Zagraniczne banki mogą utracić nawet 1/3 swoich kapitałów w wyniku tej ustawy – jak wyliczał węgierski bank centralny.
– Ludzi oszukano, banki wprowadzały ich w błąd. Musimy pozbyć się źródła tego problemu – mówił Orbán. I zaproponował, by kredyty walutowe w ogóle zlikwidować – tak, by banki nie mogły ich udzielać, zaś te obecne przewalutować – co będzie kosztować sektor finansowy kolejne miliardy forintów. Operacja przewalutowania ma zakończyć się w 2015 roku.
Na ratunek Polakom?
Polscy politycy, między innymi Prawa i Sprawiedliwości, wielokrotnie twierdzili, że Polska powinna iść w kwestii frankowców drogą Orbana. Skrzywdzeni i populiści im wtórują, wskazując, że zadłużonym trzeba pomagać.
Takie głosy trudno uznać za coś innego niż populizm. Polska to nie Węgry – u nas kredyty walutowe zaciągnęło ok. 700 tysięcy osób z 40 milionów, tam 600 tys. z 10 mln. Skala problemu jest więc nieporównywalna. Poza tym, jak podawało swojego czasu Open Finance, w Polsce nie wszyscy frankowcy stracili – na przykład nie mieli wielkich problemów ci, którzy zaciągali kredyty do 2007 roku. Warto też zaznaczyć, że według instytucji finansowych to właśnie kredyty walutowe są lepiej spłacane, niż te w rodzimej walucie.
Pytanie więc, czy ratowanie frankowiczów w Polsce oznaczałoby rozwiązywanie faktycznego problemu gospodarczego państwa, czy może pomaganie osobom, które chciały mieć najtańszy dostępny kredyt. Najlepiej dyskusję o tym podsumował członek Rady Polityki Pieniężnej Andrzej Rzońca. – Mam nadzieję, że państwo nie zainterweniuje. Bo wszyscy ci, którzy nie wzięli kredytu w walutach otrzymają sygnał, że byli frajerami – mówił członek RPP.