Trzy lata nauki połączonej z praktyką, miesięczne wynagrodzenie, gwarancja zatrudnienia. Taką ofertę dla polskiej młodzieży mają Niemcy. W przygranicznych miejscowościach „łowią” młodych, zdolnych Polaków i w ten sposób radzą sobie z niżem demograficznym. – To perfidny drenaż, który odbywa się ku zadowoleniu naszych samorządów – alarmuje demograf prof. Krystyna Iglicka-Okólska.
Polski zaciąg sąsiadów
W ciągu ostatnich trzech lat tylko w ramach jednego programu realizowanego przez Urząd Pracy w Pasewalku (niemieckie miasto oddalone o 30 km od granicy) za zachodnią granicę wyjechało z Polski kilkadziesiąt osób. Skusiła je „Główka pracuje - Cleveres Koepfchen” – oferta promująca tzw. kształcenie dualne, czyli edukację w zestawie z praktyką i perspektywą pracy.
Koncepcja jest prosta: uzdolnieni absolwenci gimnazjum i liceum wyjeżdżają z Polski, podpisują umowę o naukę z niemieckim zakładem pracy, w którym odbywają zajęcia praktyczne, i po 2 do 3,5 roku otrzymują tytuł zawodowy. W trakcie trwania programu są ubezpieczeni w niemieckim systemie socjalnym i co miesiąc dostają wypłatę - od 250 do 650 euro. Jedyne koszty, jakie ponoszą, to dojazdy i zakwaterowanie w Niemczech.
"Zaczęło się od tego, że dwie firmy niemieckie przez kilka lat, z powodu niżu demograficznego w tej części Niemiec, nie potrafiły znaleźć uczniów, którzy chcieliby się u nich wykształcić i pracować" – wytłumaczył zamysł programu Christian Justa, przedstawiciel Urzędu Pracy w Pasewalku.
Teraz w kolejce po polskich uczniów ustawiają się kolejne niemieckie instytucje: m.in. restauracje, hotele, kliniki i kasy oszczędnościowe.
Zasypać dziurę demograficzną
Tylko w Meklemburgii, kraju związkowym, w którym leży Pasewalk, już dziś na stałe mieszka ponad 4,5 tys. Polaków, czyli dwa razy więcej niż siedem lat temu. Pracują w miejscowych firmach, płacą podatki, kupują domy, wysyłają swoje dzieci do szkół. W ten sposób wspomagają niemiecką demografię, która – co otwarcie przyznają urzędnicy od "Główka pracuje" – jest w poważnym kryzysie, szczególnie we wschodnich landach. Do 2030 roku liczba mieszkańców Meklemburgii może się skurczyć o 12,5 proc.. Dzięki inicjatywom takim jak z Pasewalku ten "zjazd" może być mniej bolesny.
Tylko co z Polską? Zachodniopomorskie też odczuwa niż demograficzny, a jednak oddaje młodych, utalentowanych mieszkańców. – Jak zwykle Niemcy na niż reagują bardzo dobrze, próbują nadrabiać usystematyzowaną imigracją, która niestety polega na zabieraniu młodych osób z Polski – narzeka prof. Krystyna Iglicka-Okólska, demograf, rektor Uczelni Łazarskiego.
Jak podkreśla w rozmowie z naTemat, programy typu "Główka pracuje" to konsekwencja m.in. upadku polskiego szkolnictwa zawodowego. W Polsce po prostu nikt nie da młodym szans na naukę z praktykę. – Reforma edukacji 70 proc. uczniów ściąga do liceów. Idiotyzmem jest zamykanie zawodówek i zmniejszanie możliwości uczenia się dzieciaków w technikach. Oni bardzo by chcieli żyć i pracować w Polsce, ale muszą korzystać z ofert, jak ta z Niemczech – dodaje.
Władze nie tracą optymizmu
W lipcu tego roku w ramach programu niemieckiego urzędu do Pasewalku wyjechało 18 uczniów. Przy tej okazji wypowiedział się burmistrz Polic Władysław Diakun, znany orędownik współpracy polsko-niemieckiej. Stwierdził, że "ważne jest to, że młodzież nie wyjeżdża daleko, bo zaledwie do Pasewalku, więc właściwie nie ma problemu rozłąki z najbliższymi". To brzmi jak: akceptujemy i staramy się szukać plusów.
Według prof. Iglickiej-Okólskiej nie tak powinna wyglądać postawa przygranicznych samorządów. – Na nich też ciąży obowiązek tworzenia miejsc w pracy w regionie. Jeżeli człowiek, który kształci się i pracuje w Niemczech, tam płaci podatki i konsumuje, to marne pocieszenie, że robi to blisko od ojczyzny – kwituje ekspertka.
Program zakłada, że powstanie wspólny, polsko-niemiecki rynek pracy tu na pograniczu, na wzór dobrze już funkcjonujących rozwiązań z granicy niemiecko-holenderskiej, czy niemiecko-francuskiej.