"Prawo do kultury" jest wspólną inicjatywą Narodowego Centrum Kultury i miasta Wrocławia - Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Pomysłodawcy chcą, by wpisać je do Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności. O opinię na ten temat poprosiliśmy Jana Klatę, reżysera i dyrektora Starego Teatru w Krakowie, który kulturę tworzy, zarządza nią, a czasami nawet spotyka się (na własnej skórze) z sytuacjami mało kulturalnych protestów.
Katarzyna Kasprzyk: Czy w dzisiejszej Polsce możemy spotkać się z przypadkami braku dostępności do kultury lub przykładami naruszania przestrzeni wolności twórczej? Czy "afera hańba" nie była narzucaniem przez grupę ludzi ich konserwatywnego punktu widzenia, a tym samym ograniczeniem dostępu do kultury dla całej reszty, która niekoniecznie musi podzielać ów radykalizm? Jak wyznaczać granice wolności artystycznej?
Jan Klata: Kilkanaście miesięcy temu na widowni Narodowego Starego Teatru miała miejsce "ustawka", w ramach której usiłowano zerwać przedstawienie "Do Damaszku" w "spontanicznym" proteście przeciwko domniemanej pornografii. O tym, że szykuje się awantura, uprzedzano w mediach, a na sali znalazła się ekipa filmowa Ewy Stankiewicz. Sytuacja wymknęła się spod kontroli organizatorów całego przedsięwzięcia, gdy artyści zastosowali bierny opór, a protestująca dwudziestoosobowa 'elita królewskiego miasta' zaczęła obrażać aktorów i została wyklaskana przez resztę trzystuosobowej widowni, po czym opuściła teatr, a spektakl kontynuowano. Już kilkadziesiąt minut później, opatrzony "spontanicznym" komentarzem, filmik z całego zajścia został zamieszczony na YouTube na koncie tygodnika "Do Rzeczy", uzyskując kilkaset tysięcy wejść. Rozpętała się medialna paranoja, której temperatura dorównywała tylko jej absurdalności (niezależnie czy w TVN 24, czy w Telewizji Republika obracano na wszystkie strony tylko jedno pytanie: "czy aktorzy kopulowali, czy nie kopulowali?").
Prawo dostępu do dóbr kultury (w przypadku sceny narodowej zapewnianych przez państwo – i niech tak zostanie) jest dla mnie oczywistością, natomiast z perspektywy niemiłych doświadczeń chciałbym zauważyć, że pozostanie czczym frazesem, jeśli nie będzie mu towarzyszyć sensowne propagowanie kultury w całym skomplikowaniu i niejednoznaczności jej przejawów.
Inaczej grozi nam bezustanne powtarzanie awantur wokół "Damaszków" i "Golgot", okopywanie się na z góry upatrzonych pozycjach i wygodne strzelanie do sylwetki biegnącego artysty. Na krótką metę to łatwy cel, na dłuższą zawsze się przegra.
Internet, wielość bodźców, możliwość ich szybkiej zmiany, wpływa na sposób percepcji nie tylko najmłodszego pokolenia, ale nas wszystkich. Ma być szybko, mocno, atrakcyjnie i konkretnie. Czy kultura wysoka może być, nie tyle co popularna, ale na tyle komunikatywna i interesująca, by docierać także do pokolenia wychowanego na szybkiej informacji i krótkiej koncentracji na treści?
Nie należę do grupy wyznawców ekranów dotykowych (sam nawet nie mam konta na Facebooku), natomiast nie pomstuję na przemiany cywilizacyjne, i nie sądzę, aby teatr miał paść ich ofiarą. Zdaję sobie sprawę, że utrzymanie, a nawet zwiększenie dotychczasowej dziewięćdziesięcioprocentowej frekwencji na widowni Starego Teatru wymaga mocnej, nowoczesnej obecności w internecie. Można się o tym przekonać na profilu FB Starego Teatru
Czy teatr może być atrakcyjny dla ludzi więcej czasu spędzających w wirtualnym świecie niż na tym łez padole? Zapraszam na "Akropolis"
"Poczet Królów Polskich"
czy "Oresteję"
PS Może odpowiem jeszcze inaczej: moim debiutem reżyserskim w Narodowym Starym Teatrze była adaptacja powieści Philipa K. Dicka "Trzy Stygmaty Palmera Eldritcha".
Prawo do kultury
Prawo do kultury rozumiane jako umożliwienie każdemu z nas – niezależnie od ograniczeń finansowych czy geograficznych – swobodnego dostępu do dóbr kultury, wydaje się dziś oczywistością. Ale czy na pewno tak jest?
Inicjatywa Narodowego Centrum Kultury i miasta Wrocławia - Europejskiej Stolicy Kultury 2016 ma rozpocząć dyskusję na temat prawa do kultury jako prawa człowieka, zagwarantowane w dokumencie, który będzie obowiązywał we wszystkich państwach członkowskich Rady Europy. Po co te zmiany? Pomysłodawcy podają konkretne powody.
Konieczność modyfikacji prawa wynika dziś ze zmiany sposobu definiowania państwa; nie jest już ono tworem, który stosuje przestarzałe metody mecenatu nad kulturą, lecz staje się konstrukcją postmodernistyczną, to znaczy deleguje swoje funkcje niżej oraz zleca zadania organizacjom pozarządowym lub quasi-pozarządowym.
Żyjemy w epoce cyfryzacji, w której radykalnej zmianie ulegają formy dostępu do dóbr i usług kulturalnych. Dają one nowe możliwości, zwiększając zarazem wymagania wobec dotychczasowych wersji praw kulturalnych, w tym np. praw autorskich.
Kultura stanowi element współczesnej ekonomii i jako czynnik wzrostu wpływa znacząco na przemysły kreatywne, nowoczesne technologie i innowacyjność społeczeństw. Jest warunkiem sine qua non rozwoju społeczeństwa informacyjnego.
Różnorodność kulturowa i pluralizm upoważniają nas do starań w zakresie włączenia do kultury wszystkich osób, które z powodu różnorakich barier (zdrowotnych, językowych, ekonomicznych, geograficznych i innych) nie mogą być pozbawione dostępu do kultury.
Współczesna demokracja zakłada swobodę form artystycznego wyrazu, która powinna być zagwarantowana prawem. Gdyby prawo do kultury było wpisane do karty, w przypadku braku gwarancji wystarczającego dostępu do kultury obywatele mieliby możliwość odwołania się do organizacji międzynarodowych. Czytaj więcej