– Tej siły już nie powstrzymacie – mówili politycy Kongresu Nowej Prawicy przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. I rzeczywiście nie udało się to żadnym “onym” - zrobili to sami korwiniści, którzy walką o wpływy w niewielkiej partii, kłótniami o podział pieniędzy i walką o schedę po liderze pokazali, że nikt nie potrafi kłócić się tak, jak polska prawica.
Polityk traci wszelkie szanse na zwycięstwo nie kiedy jest znienawidzony, ale kiedy staje się pośmiewiskiem. Kongres Nowej Prawicy wyznacza właśnie kolejne poziomy groteski. Patrząc na obecne tempo automasakracji, wkrótce z ugrupowania Janusza Korwin-Mikkego może nie być co zbierać.
A tak było dobrze
Po ogromnym (jak na to środowisko) sukcesie w wyborach do Parlamentu Europejskiego pisano nawet scenariusze wejścia KNP do rządu Prawa i Sprawiedliwości po wyborach parlamentarnych jesienią 2015 roku. Dzięki majowemu sukcesowi działający dotychczas chałupniczymi metodami korwiniści dostali pieniądze i możliwość budowania aparatu partyjnego za unijne pieniądze.
I to był początek końca. W partii zaczęły się przepychanki i podchody do tego, kto ma trzymać władzę nad skarbcem. Dotychczas była to tzw. stara gwardia, którą tworzą politycy związani z Korwin-Mikkem od kilkunastu lat, a nawet ponad dwóch dekad. Dotychczas to oni rządzili partią, a ich pozycja była na tyle silna, że musiał się z nią liczyć sam “Krul”.
Nowa siła
Wszystko zmieniło się wraz z przyjściem do KNP Przemysława Wiplera, który z błogosławieństwem prezesa intensywnie zabrał się do budowania struktur. Za sejmowe kilometrówki jeździł po Polsce, a właściwie na każdym spotkaniu do partii zapisywali się nowi członkowie. Do tego on i jego stronnicy mieli znacznie lepsze przebicie medialne.
Efekty tego można było zobaczyć podczas październikowego konwentu partii. Na pierwszego zastępcę Korwin-Mikkego wybrano Wiplera, do zarządu wszedł też Konrad Berkowicz, popularny działacz z Krakowa. Ale stara gwardia nie poddała się łatwo i zaczęła się doszukiwać usterek formalnych. Zdominowany przez nich sąd partyjny przyznał im rację i unieważnił wybory.
Przewrót
Ale Korwin-Mikke bardziej niż lojalność ceni przebojowość i szansę otwarcia na nowe grupy wyborców, dlatego w wewnętrznej walce wspiera Wiplera. Zdecydował więc, że o ważności wyborów nie rozstrzygnie sąd partyjny, tylko sąd powszechny. Ten potwierdził ważność wyborów, ale odsunięci działacze zaskarżyli wyrok do wyższej instancji.
A Korwin-Mikkego spotkała kara - został odwołany z funkcji prezesa przez Konwentykl, organ złożony z założycieli partii, niemal w całości zdominowany przez odsuniętych na boczny tor działaczy. Ale to wszystko mieści się jeszcze w normalnych ramach wewnątrzpartyjnej polityki. Wszak konflikty o statut targały Platformą na początku jej istnienia, a Ruch Poparcia Palikota musiał się zmienić na Ruch Palikota z powodu niedopełnienia formalności.
Żenada
Jednak dla Kongresu Nowej Prawicy to było za mało, partia postanowiła się ośmieszyć. Doniesienia o “skoku w bok” Janusza Korwin-Mikkego i sugestie, że to właśnie za to go odwołano, bo kierownictwo partii to konserwatyści, to groteska. Wystarczy spojrzeć na przegląd internetowych memów, które traktują Korwina jak Trybsona z “Warsaw Shore”, a nie poważnego polityka.
Wcześniej głośno było o lepkich rękach córki “Krula” Korynny, która została przyłapana na kradzieży. Sam prezes był też w słabej formie, zmęczony trudami kampanii wyborczej. Zapał w masakrowaniu Unii pokazały słynne zdjęcia Korwina śpiącego na obradach komisji. A to szybko odbiło się na notowaniach partii i pokazało, jak bardzo zależą one od Korwin-Mikkego.
Powtórka z historii
Wojna o kanapę pokazuje, że KNP uprawia politykę na poziomie piaskownicy, teraz doprawionej klimatem magla. A w piaskownicy wiadomo - kiedy ktoś się obrazi, może zabrać zabawki i sobie pójść. I wiele sygnałów wskazuje na to, że Korwin-Mikke obrazi się, trzaśnie drzwiami i założy kolejną partię. Bo choć poglądy ma stałe, to ugrupowania zmienia jak rękawiczki.
A ci, których opuści kończą na śmietniku historii, jak Unia Polityki Realnej, która dzisiaj wegetuje na obrzeżach Ruchu Narodowego. Tak samo będzie z KNP, ale działacze przynajmniej przez jeszcze cztery lata będą mogli korzystać z europejskich diet. A Korwin szybko przyzwyczai zwolenników do nowego szyldu.
Nie ma szans na sukces
Ale nie oznacza to, że cała operacja przebiegnie bez strat, bo niektórzy wyborcy nie zauważą, że “Krul” jest już gdzieś indziej i zagłosują na KNP. Dla tak małego środowiska nawet kilkadziesiąt tysięcy głosów to duża strata - rozbicie będzie znacznie bardziej bolesne niż np. kolejne rozłamy PiS.
To wyborcy byliby jednak w stanie wybaczyć, gdyby partia chociaż próbowała robić to, co obiecała, czyli obalać system. A na razie poza kilkoma marnie wygłoszonymi oświadczeniami i stanem kont nie ma żadnych efektów działalności czterech europosłów KNP. Wyborcy antycypują, że podobnie będzie po wyborach parlamentarnych.
Zmarnowana szansa liberałów
Bo do zmieniania systemu nie wystarczą tylko medialne popisy Korwina czy Wiplera, ale realna praca. Nawet jeśli KNP ma teraz środki na opłacenie ekspertów, to albo nie potrafi ich znaleźć, albo przebić się z efektami ich pracy do mediów. Żyjemy w czasach kampanii permanentnej, a aktywność liderów partii ogranicza się właściwie tylko do okresów przed wyborami: okres ciszy nastąpił zarówno po majowych, jak i listopadowych głosowaniach.
KNP jest partią niedojrzałą, a Korwin-Mikke jest lepszym publicystą niż politykiem. Kiedy wreszcie udało się mu uodpornić opinię publiczną na kontrowersyjne tezy i wypowiedzi, wszystko się sypie. – Miałeś chamie złoty róg, (...), ostał ci się ino sznur – można stwierdzić cytując Wyspiańskiego. Bo na razie “dzień sznura” zapowiadany przez zwolenników Korwina przyszedł tylko dla nich samych.