![Na protestach górników się nie skończy. Rok wyborczy to okazja do protestów dla kolejarzy, pocztowców i rolników](https://m.natemat.pl/dd8d78c344827d5494d52b95c7e84227,1680,0,0,0.jpg)
Myli się ten, kto twierdzi, że awantura o Kopalnię Węglową była potyczką wyłącznie między rządem a górnikami, których reprezentowały związki zawodowe. To raczej jedna z bitew w toczącej się stale wojnie na linii władza - pracownicy budżetówki, a jej rozstrzygnięcie będzie miało niebagatelny wpływ na to, co dzieje się na innych frontach. W końcu logika wojny jest taka, że raz użyta broń, która okazuje się skuteczna, musi znaleźć powszechne zastosowanie.
Kolejne groźby masowych strajków są więc pewne. Jedyna wątpliwość dotyczy tego, kto następny. Dziś wydaje się, że mogą to być pracownicy Poczty Polskiej, których szefowie zapowiedzieli, że w tym roku zamierzają zwolnić co najmniej 5 tys. osób (wcześniej mówiło się o 8 tys.). Jak w górnictwie, tak na poczcie, jest program dobrowolnych zwolnień, w ramach którego pracownicy mogą odejść z odprawami w wysokości pięciu lub sześciu miesięcznych pensji.
Górnicy mieli dostawać odprawy w wysokości 24 miesięcznych wynagrodzeń. U nas to jest 5 albo 6, w zależności od tego, czy ktoś się zdecyduje odejść do końca lutego, czy później. Dlaczego my mamy mieć tak mało? Dlaczego nie miałoby być tak, jak w innych grupach zawodowych?
Nie tylko one chcą walczyć o swoje. Ledwie kilka dni temu, już po wybuchu protestów na Śląsku, Związek Nauczycielstwa Polskiego wezwał resort edukacji ro rozpoczęcia rozmów o podwyżkach. ZNP skarży się, że ostatni raz przyznano je w 2012 roku. Jak to określił rzecznik związku Sławomir Broniarz, "nauczyciele nie dadzą się zbyć twierdzeniem, że płace wzrastały w latach 2008-2012". Nie trzeba nawet strajku – groźba górniczego scenariusza może być dla nich wystarczającym argumentem przy stole negocjacyjnym.
Cała umiejętność Tuska polegała na tym, że potrafił znajdować miejsca i czas konfrontacji korzystnych dla PO. Dawał partii możliwość wycofania się albo testował tematy - ze strony polityków drugiego planu padały propozycje, a kiedy było widać, że temat może stać się narzędziem w rękach PiS czy SLD, premier im zaprzeczał. Tak było np. z działkowcami.