Paul McCartney z Rihanną i Westem? To nie Photoshop.
Paul McCartney z Rihanną i Westem? To nie Photoshop. facebook.com/rihanna

Paul McCartney kilka tygodni temu nagrał numer z Kanye Westem. To jednak nie koniec jego współpracy z muzykami tego pokroju. Parę dni temu Rihanna ogłosiła, że stworzyła wspólny numer z twórcą "Yeezusa" i… właśnie McCartneyem. Fani byłego Beatlesa przecierają oczy ze zdziwienia i pytają się: „Po co mu to?”.

REKLAMA
McCartney to jeden z najważniejszych muzyków w historii. Zwykły przypadek - wypad na festiwal dobroczynny - sprawił, że jako piętnastolatek poznał Johna Lennona i jego ówczesny zespół The Quarrymen. Zaczęli się kolegować, potem wspólnie grać, aż w końcu, w latach 60., powstała formacja The Beatles z Lennonem, McCartneyem, Harrisonem i Starrem. Zaczęli od rock’n’rolla, a skończyli na bardzo rozbudowanych muzycznych eksperymentach. I do tej pory ich twórczość jest wzorem dla wielu muzyków, a utwór „Yesterday” - którego melodię Paul wyśnił - to najczęściej coverowany i puszczany w radiu kawałek. Po rozpadzie zespołu McCartney jednak nie zrezygnował z muzyki. Był zespół Wings, założony wraz z żoną Lindą, potem solowa kariera, bezustanne tworzenie nowych numerów i koncerty.
Po co jednak McCartneyowi kolaboracje ze współczesnymi, bardzo komercyjnymi muzykami? I to na dodatek grającymi zupełnie inną od niego muzykę? Można by się oburzyć, że marnuje swój talent na współpracę z kimś, kto sam siebie nazywa „bogiem”, albo śpiewa o alkoholu i klubach ze striptizem. Można by się domyślać, jakie kwoty mu proponowano, aby się na to zgodził. Ale czy właściwie jest sens?
Kiedy już ochłoniemy z szoku, że ta trójka muzyków się ze sobą spotkała i nagrała wspólny numer, warto się temu przyjrzeć od trochę innej strony. Kanye zaprosił Paula do współpracy przy bardzo osobistym kawałku - balladzie nagranej z myślą o córce, "Only one". West nie rapuje tam, tylko śpiewa. Nie rzuca bluzgami, lecz pięknymi słowami. Były Beatles przygrywa mu na pianinie. A u Rihanny? Też nie udziela się głosowo, tylko gra. Podczas gdy ta refleksyjnie wyśpiewuje "Four five seconds". Łatwo się domyślić, że zarówno dla niej, jak i Westa, współpraca z jednym z najważniejszych muzyków w historii była niesamowitym przeżyciem. Wywnioskować to można chociażby po utworach, które na tle ich całych muzycznych dokonań wyróżniają się i zachwycają refleksyjnością.
Dla nich to zdecydowanie spora nauka, dla McCartneya kolejne doświadczenie. Muzyk bowiem ma na swoim koncie już liczne współprace z innymi artystami - jedne trochę zapomniane, inne - kończące się wypuszczeniem światowych hitów. W graniu na gitarze do przyśpiewek Rihanny nie ma więc nic złego. Osobie historycznej i z takim doświadczeniem na scenie wolno wszystko.
Tworzył już ze Stevie'em Wonderem i powstał z tego przepiękny utwór "Ebony and Ivory". Były też głośne współprace z Michaelem Jacksonem - najpierw Paul zaśpiewał u niego w "The Girl Is Mine", potem król popu odwdzięczył się w "Say, Say, Say". Mało? "New Moon Over Jamaica" z Johnnym Cashem, "Inside Thing" z Lulu czy zaskakujące "Out Of Sight" z The Bloody Beetroots. Tak, ci ostatni to dubstep.
McCartney doskonale wie, że nie musi się ograniczać. Nawet jeśli zagra coś nawet z najbardziej obciachowym artystą i ten numer nie będzie najwyższych lotów - zostanie mu to wybaczone. Po pierwsze, bo jest McCartneyem i zrobił dla muzyki w swoim życiu już tak wiele, że jego wybory muzyczne nie powinny podlegać wszelkim dyskusjom. Po drugie, gdyż jak zwykle da z siebie wszystko i pokaże największą klasę. Wracając jednak do pytania, po co Paulowi współpraca z Rihanną i Westem - odpowiedź nie jest ważna. Nawet jeśli zrobił to dla pieniędzy, rozrywki albo z kpiny. To McCartney i jest w tym numerze świetny.

Chcesz więcej stylu? Polub nas na facebooku!