
Dość często jeżdżę do Krakowa. Nie robię tego co tydzień, jak wielu podróżujących na tej linii studentów. Wydaje mi się jednak, że powinienem kwalifikować się do grona potencjalnych klientów zainteresowanych przejazdem supernowoczesnym pociągiem. – Chcemy, aby Pendolino był pociągiem dla wszystkich – mówi rzeczniczka PKP Zuzanna Szopowska. Jak dotąd jednak – nie jest.
Gdy zadzwoniłem do rzeczniczki PKP Intercity S.A., opowiedziała mi o wszystkich sukcesach Pendolino. Że przewieźli już całkiem sporo pasażerów, pociąg wyruszył w drogę już ponad 900 razy, że to zupełnie nowy produkt (chyba żaden inny "produkt" nie miał takiej promocji w mediach) oraz że średnia frekwencja jest w granicach 50 proc. Szybko okazuje się jednak, że te granice są znacznie wyżej niż stan faktyczny. Jak mówi mi Adrian Furgalski z Zespołu Doradców Gospodarczych TOR, według ich badań średnie zapełnienie to 33 - 35 proc. – Jest to wynik fatalny – ocenia. To i tak nieźle, bo część ludzi chciała się po prostu przejechać nowym pociągiem – "efekt Pednolino". To jednak udaje się tylko na początku.
Jedno nie podlega dyskusji – ceny biletów muszą spaść, bo inaczej Pendolino będzie woziło jedynie bogatszych pasażerów oraz tych, którym bilet zafundowała firma. Zanim jednak do tego dojdzie, PKP musi poobserwować nas, czyli pasażerów. Jak często jeździmy, jaki jest odbiór oraz w jaki sposób kupujemy bilety na Pendolino.
Pendolino ma być pociągiem dla każdego i na każdą kieszeń. To jest pociąg komercyjny i ma na siebie zarabiać. Po konsultacjach z resortem rozpoczęliśmy już analizę oferty pod kątem możliwych zmian. Ale potrzebujemy trochę czasu, aby móc podejmować rzetelne decyzje biznesowe na podstawie danych.