
Reklama.
Jedziesz właśnie do Warszawy, jest piąta rano. Mijałeś po drodze jakiś patrol?
Emil Rau: Jestem w tej idealnej sytuacji, że jadę autostradą. Jest najszybsza i najbezpieczniejsza. Tutaj nie ma fotoradarów.
Jesteś ich łowcą. Co czujesz, gdy jedziesz drogą i widzisz patrol?
To zależy jaki widzę patrol, bo jest ich już dzisiaj tyle, że głowa boli. Przede wszystkim jest to policja, dzięki której każdy mijający radiowóz zastanowi się, czy ma włączone światła, zapięte pasy itd. Oznakowany patrol właśnie do tego pobudza.
A z czym kojarzy Ci się patrol staży miejskiej?
Tylko i wyłącznie z pieniędzmi i polowaniem na portfele. To działanie kompletnie nie fair play i bez znajomości podstaw zasad bezpieczeństwa. Dla strażników ważne jest, czy samochód stał o jeden centymetr za blisko lub za daleko, czy jedzie o jeden kilometr na godzinę za szybko.
Dlaczego tak różnie oceniasz te służby?
Do policji bardzo ciężko się dostać. Najlepszym dowodem jest to, że policja stara się robić dużo naborów. Strażnicy miejscy przechodzą prosty kursik, kompletnie nie są zaangażowani w zdobywanie wiedzy. Nie przechodzą praktycznie żadnych badań psychologicznych. Są one szczątkowe. Do straży miejskiej trafia wiele osób, które nie dostały się do policji.
Zawodnik, który chce być mundurowym, zostaje strażnikiem, bo jest mu najłatwiej. Robi kursik, komendant zaopatruje go w bloczek mandatowy i idzie na drogę. Wie, ile mandatów ma zdobyć. Na początku jest targany emocjami i zastanawia się, czy działa słusznie, ale później idzie już tylko i wyłącznie na wynik.
Właśnie rusza w TVN Turbo trzeci sezon twojego programu. Co chcesz osiągnąć i co już udało Ci się zrobić?
Pierwszy materiał nakręciłem w 2010 roku i było to zupełnie spontaniczne. Zobaczyłem fotoradar, nagrałem go i stwierdziłem, że będę rejestrował to, co się dzieje i to, co się nie dzieje. Mianowicie to, że nie ma uczciwości, wiarygodności, poszanowania przepisów prawa o ruchu drogowym albo jest ono absurdalne.
Bardzo dużo zmieniło się w mentalności kierowców-wyborców. W czasie wyborów w 2014 roku wielu kandydatów na wójtów i burmistrzów mówiło o likwidacji straży miejskiej. Najlepszym przykładem jest Czersk. To mekka tego absurdu - miejscowość kompletnie nieznana, ale właśnie tam strażnik miejski wpadł na genialny pomysł, który przebił wszystkich innych strażników o całe lata świetlne. To był szczyt pazerności i zdobywania pieniędzy przez tę służbę. Próbowano wyegzekwować pieniądze od kierowcy, którego samochód jechał na lawecie.
To była słynna sprawa, głośna na całą Polskę. A jak oceniłbyś swoje osobiste relacje ze strażnikami miejskimi?
W 2010 roku, kiedy zaczynałem strażnicy zachowywali się inaczej. Trzeba tu wspomnieć o tym, co się dzieje z mentalnością zwykłego człowieka, kiedy zakłada mundur. Są badania, które pokazują, że po prostu odbija mu palma. Każdy strażnik, który miał założony mundur i stawał naprzeciwko mnie, uważał, że jest trzy poziomy wyżej ode mnie. Dla niego, ja byłem wyłącznie osobą, która przeszkadza w wykonywaniu zobowiązań wobec wójta czy burmistrza.
Teraz jest inaczej?
To był czas, kiedy w żaden sposób nie udawało mi się docierać do komendantów. W związku z tym, że ekspozycja moich utarczek ze strażnikami jest coraz większa, szefowie straży dają zakazy rozmawiania ze mną. Efekt jest taki, że mówią mi: ja z panem nie rozmawiam, bo ja pana nie lubię. Ich nie interesuje problem, z którym przychodzę. Odsyłają mnie do komendantów, którzy od jakiegoś czasu czują się zobowiązani do rozmów ze mną. To było wcześniej niemożliwe.
Boją się ciebie?
Są zdecydowanie czujniejsi. Bardzo głęboko ze sobą współpracują, czego nie obserwowałem na początku rejestracji moich przedziwnych zdarzeń ze strażą miejską.
Czym się objawia ta współpraca?
Choćby w taki sposób, że moja wiśniowa skoda pojawiając się w okolicach Kołobrzegu sprawia, że w magiczny sposób w promieniu 100-200 km rozprzestrzenia się informacja, że jestem. Efekt? Nigdzie nie było żadnego fotoradaru, nawet tam, gdzie stał dosłownie zawsze.
Czyli krzyżują Ci szyki.
Nie. Do każdego programu biorę inny samochód. Białe, czarne, kombi i tak dalej. Dzięki temu mogę sobie spokojnie stanąć i zarejestrować z ukrycia, w jaki sposób jest ustawiony fotoradar i jak zachowują się strażnicy. A kiedy w samochodzie straży zapadnie błogi spokój, wtedy wychodzę i kontynuuję swoje zadanie.
Od początku pracuję w kamizelkach z napisami: "Polowanie na jelenie", "Punkt poboru opłat", czy "Uwaga na sępy". Wyemitowaliśmy ich już około 300 sztuk, a każdy strażnik, który zobaczy jedną z nich, automatycznie myślą, że to ja - Emil. Powstało już nawet słowo "emile". Na forach internetowych dla strażników miejskich pisze się zwrot "pojawiły się emile". To nie musi chodzić już o mnie.
Ale co najważniejsze! W momencie, gdy człowiek pojawia się w pobliżu zamaskowanego fotoradaru i zapyta strażnika, dlaczego stoi w krzakach, to usłyszy, że dla poprawy bezpieczeństwa. Ale gdy ja pojawiam się w takiej kamizelce i zapytam o to samo, on odjeżdża. A dlaczego to robi? Przecież miałby okazję udowodnić, że fotoradar nie zrobił zdjęć, czyli że wzrosło bezpieczeństwo. Ale wiadomo, że nie chodzi o bezpieczeństwo, tylko o kasę.
Jak się przed Tobą bronią?
Miałem już kilkadziesiąt spraw sądowych. Był taki tydzień w 2013 roku, że miałem ich sześć w cztery dni. Fundowała je straż miejska, bo wykombinowali sobie, że będę siedział w sądzie a nie koło nich. Zarzuty były absurdalne.
A czego dotyczyły?
Ostatnio w Jarocinie stwierdzili, że czują się przeze mnie nękani. Urzędnicy? Nękani? Chyba taki człowiek musi mieć jakieś zaburzenia osobowości i powinien po prostu zmienić pracę. Prokuratura pewnie nie zgodziła się na nękanie, więc postawią mi jakiś inny zarzut. Ale ten przypadek pokazuje ich totalną niemoc.
Ale dalej stawiają fotoradary i nie wiem, czy będziesz w stanie to zmienić.
Fotoradary kantują. Są skrajnie niewiarygodnymi urządzeniami. Aby prawidłowo i rzetelnie wykonał zdjęcie, trzeba spełnić bardzo dużo warunków z instrukcji obsługi. Do czasu mojego pojawienia się, te instrukcje były tajne. Nikt ich nie widział i dopiero ja zacząłem je zdobywać i lokować na różnych forach. Byłem niedawno w Niemczech i przejechałem 700 kilometrów. Minąłem dwa fotoradary, których ustawienie nie budziło we mnie żadnych wątpliwości. W Polsce na takim odcinku można spotkać 3 fotoradary na 2 kilometry. To polowanie na kasę.
Czy kiedykolwiek zrobiło ci się szkoda takiego strażnika? Sprawiają wrażenie zgnębionych. Dociskasz ich, wykazujesz niewiedzę, w pewnym sensie nawet poniżasz. Siedzą zbici w samochodach.
Nie, kompletnie nie. Dzięki setkom maili wysłanych na emil@tvn.pl wiem, że to są zwykłe krokodyle łzy. Za chwilę ta sama osoba, bez żadnych skrupułów naciągnie jakiegoś emeryta na 500 zł, nawali czerwonych pieczątek i wyśle mu do mandat do domu. Postraszy jeszcze, że przed sądem zapłaci 5 tys. złotych kary i ten człowiek wpadnie w panikę. W efekcie nie ma na leki czy cokolwiek innego, a pieniądze te zostaną przejedzone.
Dostałeś kiedyś groźby? Mailowe, telefoniczne?
Groźby wprost raczej już nie padają. Ci strażnicy zdają sobie sprawę, że mogę takie zdarzenie rejestrować, więc ten jęzor swój trzymają na wodzy. Aczkolwiek względem innych, kompletnie się nie pilnują. Dlatego ludzie coraz częściej ich nagrywają, co każdemu polecam.
W Polsce jest jakiś dziwny trend do robienia z kierowców przestępców drogowych. Kiedyś miałem sytuację, kiedy inspektor powiedział, że "każdy kierujący jest potencjalnym mordercą". Ktoś temu człowiekowi musiał to załadować do łba. On potem wychodzi na drogę z takim przekonaniem...
Jak oceniłbyś rzeczywistość, w której żyjemy? Mam na myśli całokształt, a nie tylko jej część drogową.
Przeciętny polski kierowca jest perfekcjonistą, choć porusza się po drogach w skandalicznym stanie. Mamy absurdalny trend do rygorystycznego przestrzegania przepisów. W Berlinie kompletnie nikogo nie dziwi, że samochód wjechał na skrzyżowanie na żółtym świetle. Stoją policjanci i nie reagują, bo nie dochodzi do żadnych zdarzeń. To polska, urzędnicza specyfika każe przestrzegać przepisy w sposób rygorystyczny.
Spada liczba osób, które giną w wypadkach. Ale nie dlatego, że przybywa fotoradarów. One dają tylko dodatkową kasę burmistrzom. Bezpieczeństwo podnoszą wyłącznie dobre drogi - autostrady i drogi ekspresowe. W Niemczech jest bardzo dużo wypadków, ale tam kierowca odbija się od barierek, a u nas wpada albo na czołówkę, albo na drzewo.
Napisz do autora: krzysztof.majak@natemat.pl