
Kilka dni temu pisałam o procedurze wejścia sześciolatków do klasy. Zasady, jakie obowiązują maluchów w szkole podstawowej numer 2 w Legnicy, bardziej przypominają regulamin w więzieniu niż podstawówkę – dzieci ustawione w kolejności alfabetycznej, plecaki przy prawej nodze, ręce opuszczone wzdłuż tułowia, żadnych niepożądanych ruchów, żadnych dźwięków... Choć lektura regulaminu jeży włos na głowie, dyrektorka placówki jest dumna ze stosowanych w szkole metod. Tłumaczy, że odbywają się w niej też zajęcia terapeutyczne, stąd „behawioralna metoda wychowania”.
Bulwersujące przypadki musztry oraz przemocy słownej i fizycznej wobec uczniów stawiają pod znakiem zapytania skuteczność nadzoru nad placówkami oświatowymi. Przedszkola i szkoły publiczne są nadzorowane dwojako: przez kuratoria oświaty (tzw. nadzór pedagogiczny) oraz przez organy prowadzące, czyli jednostki samorządu terytorialnego, które szkoły zakładają i finansują (gminy, powiaty czy samorządy województwa).
W sytuacjach, takich jak w Szczodrem, naturalnie nasuwa się pytanie, czy nikt nie nadzorował kneblującej nauczycielki. Nikt nie wiedział, że w legnickiej szkole dzieci obowiązuje więzienny regulamin? Otóż nie – nadzór był, i to podwójny – prowadzony przez gminę i kuratorium. Co więcej, do tej pory wyniki kontroli w obu placówkach były na tyle zadowalające, że nikomu nawet do głowy nie przyszło, na co mogą być narażone dzieci.
W 2011 roku legnicka „dwójka” dostała oceny w przedziale od średniego po wysoki poziom (mówiąc językiem szkolnym, pomiędzy 3 a 4). Dokonując ewaluacji, nie skorzystano jednak z metody pogłębionego wywiadu z dyrektorem (przedstawiciele kuratorium nie rozmawiali z kierownikiem szkoły, którą oceniali!), nie dokonali obserwacji lekcji oraz szkoły. Szkoda, bo wtedy może zobaczyliby procedurę wejścia do klasy (o ile już wtedy obowiązywała...).
Kontrola ze strony kuratoriów to jedna strona medalu, drugą jest nadzór organów prowadzących. Tyle tylko, że im dość ciężko przyznać się do błędu – wójtowi, że źle wybrał dyrektora, dyrektorowi, że zatrudnił nieodpowiedniego nauczyciela. Mało który dyrektor potrafi otwarcie wyznać, że nieskutecznie nadzorował swoich podwładnych. Ostatnia sprawa to reakcja na kryzysowe sytuacje – czyli stanięcie w prawdzie i przyznanie się do błędu. Dyrektorka legnickiej szkoły (tej z musztrą), jeszcze na początku tygodnia w rozmowie z lokalnym pismem nie kryła swego samozadowolenia.
Jeśli chodzi o pracowników kuratorium, którzy należą do służby cywilnej, to trudno jest jednoznacznie ocenić po samej lekturze raportów ewaluacyjnych, czy została zachowany profesjonalizm i rzetelność czy nie. Ewaluacje są obecnie modne i są bardzo obciążające dla instytucji, które je przeprowadzają, jak i dla instytucji ocenianych. W takich formularzach – często technokratycznych, ale o niskim walorze użytkowym czy funkcjonalnym, umykają sprawy najważniejsze
Po pierwsze dlatego, że dyrektorzy mają zapewnioną autonomię działania (bez niej nie byli by dyrektorami, ale usługodawcami). A po drugie mamy jako radni często do czynienia z inercją, przyzwyczajeniami i chęcią przekazania głównie dobrych wiadomości i komunikatów „usypiających czujność radnych”
Czasem pojawiają się komentarze, że kneblowanie dzieci i stosujące przemoc nauczycielki to problem wyłącznie małych miejscowości i wsi, bo tam ludzie boją się komuś poskarżyć, w końcu – jedna szkoła w promieniu kilku kilometrów, więc rodzice, nawet jeśli widzą niepokojące zachowania, nie chcą robić dzieciom problemów. Nie chcą rozgłosu. Ale przemoc nauczyciela względem dziecka to także problem dużych miast. Stolica nie jest tu wyjątkiem.
Pracownicy kuratorium mają obowiązek w procesie ewaluacji spotkać się także z nimi i od ich oceny zależy również ocena szkoły. Jeśli w szkole funkcjonuje zaangażowana w proces edukacji i wychowania dzieci Rada Rodziców, sądzę, że niedopuszczalne zachowania nauczycieli są eliminowane w zarodku
Napisz do autora: marta.brzezinska@natemat.pl