Jeden jest proboszczem, drugi pracuje w kurii. Trzy lata temu pojechali do sanatorium w Ciechocinku, gdzie – przedstawiając się jako bracia – zapoznali dwie kobiety. I wszystko wciąż byłoby pewnie tajemnicą, gdyby nie to, że "miły wieczór" zaprowadził ich na salę sądową. Jedna z kobiet oskarżyła księdza o gwałt i mimo że organy ścigania nie dają jej wiary, walczy, by rozliczyć "grzech w sutannie".
Dance z proboszczem
Małgorzata P. jest pielęgniarką, byłą radną w małym mieście w kujawsko-pomorskim. I rozwódką. W lutym 2012 roku wraz z koleżanką pojechała do ośrodka w Ciechocinku. 10 lutego umówione były na dancing ze znajomym jej towarzyszki. – Byłyśmy w restauracji "Bristol". Już wychodziłyśmy, gdy przy szatni zaczepili nas dwaj mężczyźni. Elegancko ubrani, przystojni. Od słowa do słowa zgodziłyśmy się usiąść przy jednym stoliku. Jeden z nich mówił, że pracuje przy funduszach europejskich i właśnie wrócił z Brukseli – wspomina w rozmowie z naTemat.
Ona zapoznała się z księdzem Tomaszem (proboszczem, imię zmienione), koleżanka z drugim. Szybko przenieśli się do innego lokalu, gdzie odbywały się tańce. – Dancing trwał do ok. 2.30. Bardzo miło spędziliśmy czas, więc wymieniliśmy się numerami telefonów i umówiliśmy się, że spędzimy w czwórkę Walentynki. Jechali do Warszawy na szkolenie, a w drodze powrotnej mieli tu wstąpić – opowiada Małgorzata.
Tak też się stało. 14 lutego spotkali się w restauracji hotelu "Targon", gdzie księża wynajęli pokoje. Była kolacja, potem znów alkohol i tańce. P. zeznała, że przed imprezą w pokoju Tomasza zostawiła torebkę. Twierdzi, że wróciła po nią wraz z mężczyzną po 21. – Był pijany. W pewnym momencie przewrócił mnie na łóżko, przygniótł ciałem i zgwałcił. Nie dałam rady się wyrwać. Krzyczałam, ale ręką zasłonił mi usta. Po wszystkim przerażona wybiegłam z pokoju – mówi.
Następnego dnia kobiety rozstały się z nowo poznanymi partnerami, nie wiedząc jeszcze, że miały do czynienia z duchownymi. Małgorzacie sprawa nie dawała spokoju, więc dwa tygodnie później skontaktowała się z Tomaszem. – Zareagował złością. Wcześniej przeprosił za to, że był pijany. Twierdził, że niczego nie pamięta. Poza tym obiecywał, że będziemy razem – wspomina.
Kiedy dowiedziała się, że nawiązała znajomość z księdzem, poważanym w swojej parafii proboszczem? – Cztery miesiące później. Z internetu. Zobaczyłam jego zdjęcie i nazwisko przy relacji z uroczystości – odpowiada. Dopiero wtedy, po wielokrotnych próbach kontaktu z mężczyzną, złożyła zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa.
W sprawie będzie się powtarzać pytanie: "dlaczego tak późno?". – Po pierwsze, wstydziłam się. Po drugie, jeszcze zanim dowiedziałam się, że jest księdzem, przedstawiał perspektywę wspólnego życia. Po trzecie, miałam rozterki duchowe. Jestem osobą głęboko wierzącą. Kiedy dowiedziałam się, że to był ksiądz, świat moich wartości kompletnie się rozpadł - tłumaczy.
"Nie doszło do stosunku"
To tylko wersja Małgorzaty. W prokuraturze, która prowadziła sprawę przez kilka miesięcy (do czerwca 2014 roku), każdy z uczestników spotkania w Ciechocinku zeznał co innego. Co najważniejsze, ksiądz Tomasz kategorycznie zaprzeczył, by uprawiał seks z Małgorzatą. "14 lutego zatrzymaliśmy się w hotelu 'Targon' w Ciechocinku. Tam spotkaliśmy się na kolacji z poznanymi wcześniej kobietami. Nie ujawniliśmy im, że jesteśmy księżmi. W trakcie kolacji poszedłem razem z Małgorzatą do pokoju po papierosy, spędziliśmy tam 15 minut, po czym wróciliśmy do restauracji, gdzie około godz. 22 rozstaliśmy się. Oświadczam, że nigdy nie doszło między nami do stosunku płciowego" – brzmi fragment jego zeznania.
Podobną wersję powtórzył jego "brat", czyli drugi ksiądz. Potwierdził, że spotkali się z paniami w hotelu i zjedli razem kolację: "Nie pamiętam, kiedy się rozstaliśmy, ale doskonale pamiętam, że ja w pewnym momencie udałem się do swojego pokoju. Nie pamiętam, czy ks. Zbigniew był tam razem ze mną. Według mojej wiedzy nie było takiej możliwości, żeby ks. Zbigniew odbył stosunek płciowy z Małgorzatą" – powiedział.
Inaczej sytuację przedstawiła koleżanka Małgorzaty, dziś z nią skonfliktowana. Zeznała, że już podczas dancingu Tomasz i Małgorzata wychodzili kilkakrotnie na papierosa, a potem wspólnie opuścili pokój, w którym spotkała się cała czwórka.
Słowo przeciwko słowu - tak oceniła sprawę prokuratura (a potem sąd), umarzając postępowanie ws. gwałtu. W uzasadnieniu umorzenia napisano, że "nie uzyskano dowodów, które by w stopniu dostatecznym potwierdzały fakt popełnienia przestępstwa". Relacji Małgorzaty nie uznano za wiarygodną m.in. dlatego, że w zeznaniach mówiła tylko o sobie i księdzu Tomaszu, pomijając pozostałą dwójkę. Dziś kobieta tłumaczy, że robiła to, bo jej koleżanka była mężatką, więc nie chciała ujawniać szczegółów.
Ma też zastrzeżenia np. do tego, że sąd odrzucił wniosek o sprawdzenie, do jakich stacji bazowych logowały się o określonej godzinie telefony uczestników imprezy. Jej zdaniem taka analiza ujawniłaby, że ksiądz nie rozstał się z nią wcześniej. Nie zdołała jednak przekonać sądu i śledczych, dlaczego zwlekała tak długo (w SMS-ach z księdzem temat gwałtu pojawia się dopiero 2014 roku) i skąd jej postawa na drugi dzień i w następnych tygodniach (nie powiedziała koleżance, utrzymywała normalne kontakty z księżmi).
Nic do stracenia
Co z wiarygodnością zeznań duchownych? Co ciekawe, sąd też poddał je w wątpliwość: "Sąd odmówił wiary w zakresie, w jakim twierdzili, że po prostu rozstali się po kolacji z wyżej wskazanymi kobietami. Sąd miał w tym zakresie na względzie, iż niewątpliwie okoliczność tego rodzaju, mając na względzie profesję obu mężczyzn, mogła być dla nich kompromitująca".
Potwierdzono także, że Małgorzata i Tomasz najprawdopodobniej utrzymywali stosunki seksualne. "Jednakże dopiero w sytuacji, gdy Tomasz postanowił zerwać znajomość z pokrzywdzoną, postanowiła ona przedstawić owe wydarzenia jako czyn zabroniony".
Kobieta jednak idzie w zaparte. Przekonuje, że chciała załatwić sprawę polubownie, oczekiwała też pomocy ze strony Kościoła. Jeszcze przed złożeniem zawiadomienia do prokuratury pojechała na uroczystość, w której brał udział biskup (wcześniej odmówił spotkania). – Spytałam, dlaczego mnie ignoruje. Zdenerwowany powiedział, że nie interesują go moje problemy – twierdzi.
Sprawa jest przegrana, ale Małgorzata nie zamierza się poddawać. Chodzi zarówno o formalne oskarżenie o gwałt, jak i niemoralne postępowanie duchownego. – Nie mam nic do stracenia, ta sprawa zniszczyła mi życie – stwierdza. Właśnie wysłała pisma do Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka i Rzecznika Praw Obywatelskich. Z prośbą o pomoc wciąż pisze również do kurii. Bez skutku.
Księża uważają sprawę za zamkniętą. Nie wypowiadają się dla mediów.
Od tej chwili nie widziałam jej aż do godziny 6 czy 7 dnia następnego, kiedy to spotkaliśmy się w restauracji na śniadaniu. Koleżanka nie miała żadnych siniaków czy zadrapań. Atmosfera była normalna, rozmawiała ze Zbigniewem bez żadnej wrogości. Anna nic mi wówczas nie mówiła na temat gwałtu ani tego, że spędziła noc w towarzystwie Zbigniewa. Dopiero później dowiedziałam się od niej, że obaj panowie są księżmi. Była bardzo niezadowolona z faktu, że to ukrywali.
Małgorzata
Długo nie dopuszczałam do siebie myśli, że zostałam zgwałcona. Czy mogłam się lepiej bronić? Może, ale na pewno nie chciałam seksu i wyraźnie dałam to do zrozumienia.