– Widzi pani, to nie jest tak, że mam do ojca żal. Że przykro mi, bo mnie olał. Nie jest mi przykro, bo ja go olewam tak samo. Czasem tylko myślę, że on mnie po prostu strasznie wkurza. Tym jaki jest, jak traktował moją mamę i mnie. I z tej złości mogłabym mu naprawdę parę razy dać po mordzie – mówi mi Karolina, córka alimenciarza.
– Pamiętasz czasy, kiedy ojciec był z mamą? - pytam siedzącą przede mną wysoką brunetkę.
– Nie bardzo, a to co o nich wiem, to wszystko właściwie tylko dzięki opowieściom mamy. Rozwiodła się z ojcem kiedy miałam niecałe dwa latka. Albo raczej zwyczajnie wyrzuciła go z domu, bo ślubu nigdy nie mieli – odpowiada dziewczyna.
– Dlaczego?
– (śmiech) Bo ojciec żonę już miał. Tylko jakoś zapomniał o niej powiedzieć. Mama o wszystkim dowiedziała się zupełnie przypadkiem. Gdzieś na ulicy. Wie pani jak to jest, człowiek wychodzi na bazarek po kapustę, a tu nagle zza rogu wychodzi jakiś dawno niewidziany przyjaciel albo znajomy ze studiów. I tak właśnie u nas było. Ojciec wpadł na jakiegoś kumpla czy kogoś, ten wypalił prosto z mostu „Czesiu, jak żyjesz, dobrze wyglądasz, Grażynka chyba dobrze o ciebie dba. A dzieci macie?”. Matka patrzy na ojca, ojciec patrzy na kumpla, kumpel patrzy na matkę i nagle, nie mówiąc już ani słowa, wszyscy wiedzą co jest grane (śmiech). Czasem myślę, że bardzo żałuję, że tego nie widziałam. Ubaw musiał być po pachy.
Patrzy prosto przed siebie, bez mrugnięcia okiem. Bardzo ładna młoda kobieta. Nikt by nie powiedział, że cokolwiek złego spotkało ją w życiu.
Karolina Włodarska*, lat 23. Wysoka, bardzo zgrabna brunetka. Studentka filologii polskiej, o której sama mówi, że jest „nieprzyszłościowa”. Pewnie nie bez powodu.
– Wie pani, po takich kierunkach cholernie trudno coś w życiu osiągnąć. Czasem myślę, że właśnie z grona humanistów biorą się ci wszyscy nie ogarnięci faceci. Bo oni, ci alimenciarze, naprawdę żyją w jakiejś oderwanej od rzeczywistości czasoprzestrzeni. Ale pani chyba nie o tym chciała co?
Odpowiadam, że faktycznie nie do końca o tym, ale chętnie posłucham co Karolina ma na temat alimenciarzy do powiedzenia. Drugi raz nie muszę jej zachęcać. Mówi. I prawie przestaje przy tym oddychać.
– Ja w to wierzę, jestem o tym przekonana, że to są tacy śmieszni kolesie, którzy naprawdę nie mają mózgów. Albo mają je, ale przesterowane na inny rodzaj myślenia. Bo jakim idiotą trzeba być, żeby nie rozumieć, że dziecko musi jeść, że ma prawo się uczyć, mieć ładne albo przynajmniej niepodarte ubrania, chodzić na basen, poznawać języki, a w razie potrzeby liczyć na pomoc dobrych lekarzy? Każdy inteligentny człowiek powinien to po prostu wiedzieć albo chociaż potrafić zrozumieć i zapamiętać, kiedy mówi mu o tym matka jego dziecka. Jego cholernego dziecka, które z powodu nieodpowiedzialnego tatusia zostaje nie dość, że bez pieniędzy to często w końcu i bez obojga rodziców. Bo skoro ojciec nawiewa i w dodatku kasy nie daje, to ktoś ją musi przecież zarobić. I wtedy pada na matkę.
Karolina o mamie mówi bardzo ciepło, choć przyznaje, że ta miała dla niej od najmłodszych lat mało czasu. Wie i rozumie, że to na matce spoczywał obowiązek utrzymania rodziny. Nie ma o to pretensji. Przekonuje, że choć kontaktu z matką miała mało, to do dziś łączy je bardzo silna emocjonalna więź.
– Ktoś powie „solidarność jajników”, ale to nie o to chodzi – potrząsa głową młoda kobieta. Długie kolorowe kolczyki głośno grzechocą. – Mama po prostu nigdy przede mną niczego nie ukrywała, zawsze wyjaśniała, tłumaczyła dlaczego jej nie ma, o której dziś zaczyna pracę, o której wróci do domu. I co najważniejsze, autentycznie mnie kochała. Dzieci takie rzeczy genialnie wyczuwają. I ja też to czułam.
W kuchni gotuje się woda, Karolina wychodzi i po chwili wraca z gorącą herbatą. Z miodem, cytryną i imbirem. Moja ulubiona. – Pani trochę jak moja mama, taka „Calineczka” – uśmiecha się. – Ona też lubi taką herbatę.
Opowiada jak, zanim poszła do przedszkola, całymi dniami zostawała z babcią albo dziadkiem. Tymi ze strony mamy, bo rodzice ojca jakoś nieszczególnie chcieli pomagać w jej wychowaniu. Mówi jak, już jako przedszkolak, zastanawiała się kogo ma zaprosić na przedstawienie organizowane z okazji Dnia Ojca. Mówi o wszystkich wycieczkach klasowych i harcerskich obozach na które nie pojechała, bo nie starczyło pieniędzy.
Matka pracowała raz na jeden, raz na dwa etaty. – Drugi to taki trochę pseudoetat, czyli po prostu po tej pierwszej zasadniczej pracy mama brała szereg dodatkowych zleceń niekoniecznie związanych z jej zawodem – wyjaśnia moja rozmówczyni. I dodaje: – Poza tym, że uczyła w szkole potrafiła też sprzątać, szyć, gotować. I tym się ratowała wtedy, kiedy sytuacja finansowa stawała się dramatyczna. Kobieta po studiach dorabiała po godzinach jako sprzątaczka, słyszy pani? Tylko dlatego, że mój ojciec nie potrafił zarobić tych śmiesznych alimentów jakie przecież w początkach lat '90 zasądzano.
– Ile miał płacić? – pytam.
– Wydaje mi się, że chodziło o jakieś 200–300 złotych – odpowiada Karolina. – Ale czy to ważne? Ja wiem, że w życiu bywa różnie, raz praca jest, raz jej nie ma, raz pieniądze są duże, raz małe. Ale nawet gdyby on regularnie dawał mamie nie całą sumę, ale 100 albo 50 złotych, pomagał tak jak w danej chwili mógł, chyba bym go tak nie znienawidziła. Bo wie pani co jest w tym wszystkim najgorsze? Nie, nie pieniądze. Tylko ta świadomość, że miał nas obie w dupie. To, że brakuje nam do pierwszego, że mama jest zmęczona a ja na przykład nie dostanę lalki, którą mają wszystkie koleżanki.
– A mama nie próbowała ojca jakoś do tego płacenia zmusić?
– Na początku pewnie tak, ale wie pani jak to jest, kiedy się ma na głowie tyle spraw – pracę, dziecko, łatanie domowego budżetu i całą masę typowych codziennych spraw – to na ściganie takiego kołka po sądach czy posterunkach po prostu nie zostaje czasu. Ani energii.
Tak, wiem, z całą pewnością. Znam masę kobiet w podobnej sytuacji. A dziś przecież zorganizowanie sobie życia wydaje się nieco łatwiejsze, chociażby ze względu na to, że zakupy można zrobić online a po to, by zrobić przelew, nie trzeba biegać na pocztę czy stać w gigantycznej kolejce do bankowej kasy.
– Poszłam do pracy jak tylko się dało – podejmuje na nowo Karolina. – Pracowałam trochę jako kelnerka, trochę jako hostessa. Na ciuchy miałam, na kino też. I tak pracuję do dziś, żeby jakoś się utrzymać. Studiuję dziennie, mam stypendium, jakoś sobie radzę. Udało się jakoś tak, że nie mam poczucia, iż coś ważnego mi w życiu umknęło.
Karolina miała szczęście. Albo raczej szczęście w nieszczęściu. Nie pytana mówi mi o kilkorgu swoich znajomych, którzy w dzieciństwie znaleźli się w podobnej do niej sytuacji. Nie wszyscy mogą o sobie powiedzieć "nic ważnego mi nie umknęło". Część – wskutek problemów finansowych matek – edukację zakończyła na podstawówce. Bo trzeba było pomóc, dorobić – wypielić ogródek wujkowi albo zrobić zakupy starszej sąsiadce. Inni maturę zrobili, ale o studiach nie mieli nawet szans marzyć. Pytam czy i oni zgodziliby się ze mną porozmawiać, Karolina zgodzi się dowiedzieć. Wychodzi z telefonem do drugiego pokoju, ale po powrocie kręci głową i mówi: – Nie wszystkim łatwo o tym mówić, nie zgadzają się. Ani jedno z nich.
– Więc ja, widzi pani, w tej sytuacji ja naprawdę do ojca żalu nie mam – puentuje. – Ja się po prostu na niego wściekam. A to chyba zdrowiej prawda?
Karolina, choć jako studentka ma do tego prawo, nadal nie otrzymuje alimentów od ojca. Nie utrzymuje też z nim kontaktu. Nie widzieli się od ośmiu lat.
Kamil
Kamil Majewski*, kilka lat starszy od Karoliny, absolwent dziennikarstwa. Studia skończył już kilka lat temu. Dziś pracuje w zawodzie i nieźle sobie radzi. Znam go od dłuższego czasu i do niedawna nie miałam pojęcia o tym, że sam też ma za sobą historię z ojcem–alimenciarzem. Mało o sobie mówi.
– Moi rodzice rozwiedli się, kiedy miałem trzy lata, więc całą tę historię znam raczej z opowiadań mamy – wyjaśnia na początek.
Rozmawiamy w biurze, przy zamkniętych drzwiach. Nikt nie może nas słyszeć, ale mimo to chłopak mówi cicho. Mówi też, w przeciwieństwie do swojej poprzedniczki, niebywale spokojnie. Tak jakby postać ojca nie wzbudzała w nim żadnych gwałtownych emocji. Wyjaśnia, że alimenty zasądzono przy sprawie rozwodowej rodziców. Chodziło o kwotę 200 złotych, jakie co miesiąc miały być płacone przez ojca do rąk jego matki. Miały, ale rzadko się tak zdarzało.
– Ponoć od zawsze było tak, że o te 200 złotych trzeba było się ojcu upominać, trzeba było go ścigać – wyjaśnia Kamil. – Mama robiła tak przez jakiś czas, a potem odpuściła.
– Dlaczego?
– Za namową swojego drugiego partnera, a mojego ojczyma – odpowiada. – Ojczym zarabiał na tyle dużo, że starczało dla nas wszystkich. Mógł zapewnić utrzymanie i zapewniał je i mi i mojej siostrze i mojej mamie. On zawsze powtarzał, że skoro facet sam się do płacenia nie poczuwa to żadne z nas go o te alimenty nie będzie ścigać. Może gdybyśmy byli w gorszej sytuacji finansowej, miałby na ten temat inne zdanie. Ale nas było stać nawet na wakacje w Tunezji, co w początkach lat '90 nie było tak powszechne jak dzisiaj. A skoro tak, to bez tych 200 złotych po prostu mogliśmy się obejść.
– A miałeś z nim jakiś kontakt? Czy do tego też trzeba było go siłą zapędzać?
– Moja mama niejednokrotnie o ten kontakt zabiegała, ale ojciec też jakoś mocno się przed tym nie bronił – odpowiada Kamil. I zaraz dodaje: – Z ojcem nie było nigdy tak, że on nie płacił całkiem nic. Od czasu do czasu coś tam dawał.
– Na urodziny i od święta?
– (śmiech) No mniej więcej. Czasem po prostu naszła go jakaś ojcowska wena i wtedy się pojawiał z pieniędzmi i prezentami. Najzabawniejsze jest w tym wszystkim to, że ojciec żył w przekonaniu, że on się jednak w ten sposób do mojego utrzymania solidnie przyczynia (śmiech). I tak to wyglądało do czasu moich studiów.
Kamil wyjaśnia, że to właśnie decyzja o studiach była pewnym przełomem. Wspólnie z mamą uznali, że skoro ojca o alimenty przez tyle lat nikt nie ścigał to teraz tym bardziej to właśnie on powinien wziąć na siebie większą część finansowych zobowiązań wobec syna. Sprawa ponownie trafiła do sądu. Sąd alimenty podwyższył, ojciec na sali sądowej zgodził się je płacić. Ale – tak jak poprzednim razem – nie płacił.
– Mama wtedy nie pracowała, a dochód ojczyma uzyskany za granicą nie wliczał się do jakiejś branej pod uwagę przy przyznawaniu świadczeń z Funduszu Alimentacyjnego sumy – mówi chłopak. – Właściwie dzięki temu tylko się na te 500 złotych z Funduszu załapałem. I potem dostawałem je przez trzy lata.
– Nie pytałeś go nigdy dlaczego tak mało ci pomagał?
– Nie.
– Bo?
– Nie wiem, może to dlatego, że w wielu rzeczach i sytuacjach mogłem polegać na moim ojczymie. I to jemu też dużo więcej zawdzięczam. A może to dlatego, że taki już mam charakter. Wszystko to, co ociągnąłem, to efekt mojej zawziętości i uporu. I tego, że nie lubię się upominać o coś, czego druga strona jawnie nie chce mi dać. Po prostu. Dlatego – z wyjątkiem tych alimentów z Funduszu, które ojciec będzie musiał w końcu spłacić – niczego od niego nie oczekuję i nie egzekwuję. Czasem spotkamy się na piwo, pogadamy o pracy, życiu. Ale to są raczej relacje kumpelskie.
– A jest coś, o czym mógłbyś powiedzieć, że zawdzięczasz to ojcu?
– Przekonanie, że będę odpowiedzialny za swoje dzieci nawet wtedy, jeśli rozejdę się z ich matką – mówi po chwili namysłu, ale nadal bez żadnych emocji. – Ja po prostu zbyt dobrze wiem, że alimenty są potrzebne do zaspokojenia tych codziennych potrzeb dziecka, ale też do tego, żeby ono mogło się uczyć, rozwijać.
Ojciec Kamila ma także córkę z drugiego małżeństwa. Związek również zakończył się rozwodem. Druga żona – podobnie jak matka Kamila – ma problem z egzekucją zasądzonych na dziewczynkę alimentów.
Maciek
– Nie pomyślałeś sobie nigdy: „szkoda, że nie ma albo że nie było taty”?
– Raz tylko chyba.
– Kiedy?
– Kiedyś moja pierwsza dziewczyna powiedziała mi „Maciek*, Ty się do niczego nie nadajesz. Całkiem nie ogarniasz”. I miała rację, bo ja wtedy nawet gwoździa nie potrafiłem w ścianę wbić. Wtedy sobie właśnie pomyślałem, że to pewnie dlatego, że na co dzień nie było przy mnie ojca, który by mnie takich typowo męskich rzeczy i zachowań nauczył.
Ma 28 lat, własne studio produkcyjne i pracę, którą lubi. Jego rodzice są po rozwodzie już dobrych kilkanaście lat. Każde żyje własnym życiem.
Ze stoickim spokojem i wielkim dystansem opowiada o sprawie rozwodowej rodziców. O trwającej kilka miesięcy sprawie o ustalanie alimentów, o tym jak matka przed sądem występowała sama, bo nie starczyło jej środków na adwokata. O tym jak wspólnie – on, mama i brat – domyślali się, że ojciec mógł przekupić sędzinę, która lekceważyła kolejne dowody świadczące o jego wysokich zarobkach. Jak sąd kolejne kwestie rozpatrywał na korzyść mężczyzny właśnie. Mówi jak na jednej z rozpraw zeznawał on i jego brat, o tym, że siłą rzeczy musieli opowiedzieć się przeciwko ojcu podczas gdy na korzyść mężczyzny zeznawali inni członkowie rodziny.
– Ja ten dzień zapamiętam do końca życia, wiesz? – mówi dalej Maciek patrząc mi prosto w oczy. – Fakt, że trzeba było wybrać i powiedzieć „mama jest dobra” a „tata jest zły” i fakt, że naprzeciwko mnie stał wtedy mój wujek, który broniąc mojego ojca wprost stwierdził, że my, ja i mój brat, zwyczajnie kłamiemy.
W sądzie ojciec mojego rozmówcy twierdził, że nic nie ma. I miał na te zerowe dochody papier, bo większość zleceń robił na czarno. W rzeczywistości zarabiał naprawdę porządne pieniądze. Mama chłopców wybroniła się właściwie tylko dlatego, że była jego księgową i po wielu bezskutecznych próbach porozumienia się w końcu zagroziła, że doniesie na niego do skarbówki.
– To poskutkowało. Mama na każdego z nas dostała po 1200 zł, sama też dostała dożywotnie alimenty, bo ze względów zdrowotnych nie mogła wtedy pracować.
– 1200 zł? To całkiem nieźle – mówię.
– Czy ja wiem... – Maciek chwilę się waha. – Nie było źle, ale w domu też się jakoś nie przelewało. Te 2400 zł na utrzymanie dwóch dorastających facetów to nie jest tak spektakularnie dużo.
Po rozwodzie ojciec z matką nie utrzymywał żadnych relacji, z synami też miał ograniczony kontakt. – Jego kontakt z moim bratem był bliski zeru, ja byłem młodszy, więc też inaczej na to patrzyłem i czasem do ojca dzwoniłem – mówi Maciek. – On co jakiś czas też się odzywał a jak już się zjawiał, robił mi drogie prezenty.
– Na przykład?
– Różnie, ale często kupował to, co chciałem. I zawsze najlepsze, największe. Jak mi się zamarzyło akwarium to jechaliśmy na giełdę i kupowaliśmy akwarium, rybki, wszystko. Wtedy sprawiało mi to wielką radość, chociaż dzisiaj mam świadomość, że całe te prezenty były podyktowane bardziej moimi oczekiwaniami niż jego chęciami. I że on w ten sposób też po trochu maskował częstotliwość tej naszej relacji i po trochu próbował mnie może przeciągnąć na swoją stronę. Ale wiesz, ja tak naprawdę nie miałbym do niego wielu zastrzeżeń, gdyby nie to, że z płaceniem mamie pieniędzy był tak strasznie nieprzewidywalny.
I wyjaśnia, że zdarzało się, iż alimenty płacone były w ratach albo nie było ich przez trzy miesiące a potem ojciec wpłacał za jednym zamachem całą zaległą kwotę.
– Kiedyś mama przez pół roku nie dostała żadnych pieniędzy i poszła z tym w końcu do komornika – mówi Maciek. – Ale i tu nie poszło łatwo. Komornik stwierdził, że pomóc nie może. Mimo że moja mama przedstawiła mu całą listę rzeczy, które mógł zająć. Napisała, że ojciec ma komputer, mieszkanie, samochód, napisała gdzie tego szukać, gdzie ojciec pracuje i gdzie przebywa, gdy go nie ma w biurze. A on i tak twierdził, że nic nie da się zrobić. I gdyby nie to, że złożyliśmy na niego skargę w Radzie Komorniczej, nie zobaczylibyśmy ani grosza. A tak ojciec się przestraszył i w końcu zaczął płacić. Ale i tak co miesiąc któreś z nas, albo ja, albo mój brat, albo mama, musiało dzwonić do niego i przypominać, że termin już minął, pytać kiedy będą pieniądze.
– Nie masz pretensji do ojca? Nie pojawia się czasem myśl, że mógł wam trochę bardziej pomagać ?
– Nie, chociaż wiem, że mógł. To nie ulega wątpliwości. Zabezpieczył finansowo swoją nową rodzinę, nam nie zostawiając nic. Dom, który zbudował jest własnością jego nowej partnerki. Ziemia także. Ojciec założył nawet firmę jej córce. Nie narzekam, w ogóle staram się tego nie robić, ale na pewno łatwiej by się żyło ze świadomością, że w razie czego mogę pożyczyć pieniądze od ojca, który je ma niż od matki, która ich nie ma.
Maciek, podobnie jak jego brat, kilka lat temu zrezygnował z alimentów.
*imiona i nazwiska zostały zmienione na prośbę bohaterów
Małgorzata Ohme
psycholog, redaktor naczelna serwisu mamadu.pl
To w jaki sposób ułożą się stosunki rodziców po rozstaniu jest najważniejszym czynnikiem dalszego prawidłowego rozwoju dziecka. Dziecko po pierwsze potrzebuje harmonii, po drugie pozytywnego obrazu mamy i taty.
Nie płacenie alimentów przez ojca przekłada się wielokrotnie na dziecko - generuje napięcie w domu, obniża poziom życia rodziny. Dodatkowo wiele mam wciąga dzieci we własne rozgrywki z ojcem, co powoduje agresję dziecka lub wywołuje poczucie porzucenia czy zaniedbania przez ojca. Dla dzieci informacja o tym, że rodzic nie płaci jest często równoznaczna z "nie kocha", "zapomniał", "nie dba".
Dzieci nie powinni być włączane w sprawy finansowe rodziców. A zarówno mama i tata powinni budować w jego oczach pozytywny obraz drugiego rodzica, nawet jeśli są między nimi konflikty. To niebywale ważne, by dziecko wierzyło, że oboje jego rodzice zwyczajnie są w porządku.
Monika Dreger
psycholog
Dobre, pełne miłości i stabilne relacje dziecka z rodzicami są niezmiernie ważne dla jego rozwoju - psychicznego i emocjonalnego. To rodzice uczą dziecko jaka jest rola matki i ojca, kobiety i mężczyzny, żony i męża, to z ta wiedzą dzieci idą w świat i w życiu dorosłym budują swoje relacje i swoje rodziny.
Zdarza się, że małżeństwa czy związki rozstają się, ale nie oznacza to, że jeden z rodziców rozstaje się także z dzieckiem. Rodzicem pozostaje się do końca życia, a odpowiedzialność za dziecko i jego rozwój powinna nam cały czas towarzyszyć.
Dzieci, które mimo tego, że rodzice się rozstali, doświadczają miłości i opieki obu stron, uczą się także, że mimo trudnych decyzji i trudnych emocji, można współdziałać dla dobra wyższego. To dobra nauka. Jeśli natomiast rodzice rozstają się w gniewie, a dzieci uczestniczą w rozgrywkach miedzy nimi, jeśli stają się narzędziem w tej walce, często zostają bardzo poranione. Te rany bardzo trudno się zabliźniają.
Gdy rodzic nie chce płacić alimentów, w pewien sposób porzuca dziecko. Czasami w ten sposób uderza w drugiego rodzica, zapominając, że nie chodzi tu o dorosłych, ale o jego własne dziecko, o małego człowieka, za którego jest odpowiedzialny, również finansowo. Gdy rodzic unika łożenia na jego utrzymanie, pokazuje, że nie jest ono ważne i tak właśnie dziecko się czuje. Z takim poczuciem często też funkcjonuje przez całe swoje życie - czuję się nieważny, czuję, że nie zasługuje na czyjąś uwagę, na troskę, na szacunek i wreszcie na miłość.