"Ofiarom Balcerowicza"cokolwiek się należy? Mogą nimi być nawet 30-letni hipsterzy. "Niektórzy mają pecha"
"Ofiarom Balcerowicza"cokolwiek się należy? Mogą nimi być nawet 30-letni hipsterzy. "Niektórzy mają pecha" Fot. Michał Łepecki / Agencja Gazeta
Reklama.
Sojusz Lewicy Demokratycznej stara się po 25 latach "naprawić" to, do czego politycy tej partii sami przyłożyli rękę. A konkretnie podnosili, bo głosowali za pakietem 10 ustaw, nazywanych planem Balcerowicza.

Plan Balcerowicza

Skutkiem ustaw było znaczne obniżenie inflacji i deficytu budżetowego, likwidacja niedoborów rynkowych i centralnego rozdzielnictwa materiałów, uzyskanie zgody wierzycieli na redukcję zadłużenia zagranicznego, znaczący przyrost rezerw dewizowych.

Plan Balcerowicza jest najczęściej krytykowany za to, że przyczynił się do znacznego spadku stopy życiowej licznych grup ludności, zwłaszcza pracowników niedochodowych przedsiębiorstw państwowych oraz pracowników PGR-ów, tworząc obszary biedy i strukturalnego bezrobocia, które w wielu miejscach trwa do dzisiaj. Czytaj więcej

400 złotych miesięcznie przez okres 12 miesięcy, gdy dochód na osobę w rodzinie osoby uprawnionej nie przekracza wysokości minimalnej emerytury (840 zł) – tak miałby wyglądać zasiłek z "Funduszu Solidarności". Z wyliczeń partyjnych ekspertów od gospodarki wynika, że państwo wydawałoby na ofiary Balcerowicza do 2,8 mld złotych rocznie.
Dr Jacek Kucharczyk z Instytut Spraw Publicznych uważa, że nie ma możliwości przeprowadzenia poważnego badania, które wyodrębniłoby kategorię "ofiar Balcerowicza". – To czysta figura retoryczna, bo tej grupy nie da się zdefiniować, a tym samym wskazać beneficjentów tego odszkodowania – mówi socjolog.
Dla kogo kasa?
Specjalizujący się w historii gospodarczej prof. Wojciech Morawski bez problemu wskazuje jednak "ofiary Balcerowicza". To pracownicy PGR-ów i załogi wielkich zakładów przemysłowych, które zostały uznane za pozostałość socjalizmu i nie przetrwały w nowych warunkach. Są to ludzie, którzy za PRL-u żyli w swego rodzaju biedzie, ale nigdy nie musieli się obawiać, że umrą z głodu. – To poczucie bezpieczeństwa zostało naruszone – mówi prof. Morawski.
Prof. Wojciech Morawski
Szkoła Główna Handlowa

Większość społeczeństwa sobie z tym poradziła, czyli jakieś 60 - 70 proc. Pozostałe 30 - 40 proc. wylądowało na wylocie. To są właśnie "ofiary" o których mówimy, co w pewien sposób pokrywa się z elektoratem Prawa i Sprawiedliwości.

Rafał Chwedoruk z Uniwersytetu Warszawskiego wskazuje na chłoporobotników. – To oni są największymi poszkodowanymi procesu transformacji. Co więcej, nie dostali nic w zamian. Mieszkańcy wielkich miast byli w lepszej sytuacji – mówi politolog.
"Ofiarami" najmłodsi i najstarsi
Prof. Morawski wskazuje także inne, wiekowe kryterium, które można zastosować, by wskazać "ofiary Balcerowicza". Jak mówi, w większym stopniu z nowymi realiami poradzili sobie ludzie młodzi, a w mniejszym starsi. Ci, którzy byli wówczas w wieku przedemerytalnym znaleźli się w bardzo trudnym położeniu. Ale nie tylko. Młodzi, którzy nieco później weszli na rynek także mieli z tym kłopot i mają go do dziś.
– Stosunkowo najlepiej ulokowało się pokolenie powojennego wyżu demograficznego. Ci, którzy mają pesele zaczynają się od cyfr 5 i 6, weszli w nowy system jak w masło. To byli ludzie sukcesu. Gorzej poszło młodszym i starszym, a środek całkiem nieźle odnalazł się po planie Balcerowicza – mówi historyk. Rafał Chwedoruk zauważa jednak, że młodzi mieli czas na to, aby jeszcze zmienić swoje życie. – Szczególnie pokrzywdzeni byli ludzie w wieku średnio-starszym. Tacy, którzy zbliżali się do końca kariery zawodowej, a nagle wszystko się zmieniło i stracili grunt pod nogami – mówi politolog.
Morawski twierdzi, że gdyby przełom nastąpił dziesięć lat wcześniej, czyli za pierwszej "Solidarności", to również on osobiście wyszedłby na tym o wiele lepiej. – Jakieś pokolenie zajmuje stanowiska i się na nich starzeje, a następcy się frustrują – mówi.
Prof. Wojciech Morawski
Szkoła Główna Handlowa

Niektórzy mają w życiu szczęście, drudzy mają pecha i to nie zawsze jest wynikiem czyjejś złej woli. Po prostu tak się zdarza. Nie ma takiej sprawiedliwości, która post factum mogłaby to wszystko wyrównać.

Wielu naukowców zadaje sobie pytanie, czy bieda jest dziedziczna. Jeśli tak, być może również bycie potomkiem ofiary Balcerowicza wpisuje człowieka w ten krąg osób. Prof. Morawski wyjaśnia, że w pewnych środowiskach, szczególnie na wsi, taka pauperyzacja jest trwała i nie sposób się z niej wyrwać. – Biedę się dziedziczy. Ale w ten sposób można rozliczyć równie dobrze Władysława Grabskiego, albo sięgnąć do uwłaszczenia carskiego. Jest jakiś próg rozsądku w kwestii momentu, do którego można się cofać, by wypominać sobie sobie krzywdy – zaznacza historyk.
Ucierpiały całe rodziny
Również politolog Rafał Chwedoruk twierdzi, że za ofiary Balcerowicza moglibyśmy uznać także młode pokolenie, które urodziło się już po upadku PRL-u.
– Z uwagi na specyfikę polskich więzi społecznych, silny komponent rodzinny i to, że młode pokolenie Polaków w znacznym stopniu żyje dziś za to, co wypracowało pokolenie rodziców i inni członkowie rodziny, rzeczywiście można by tak powiedzieć. Trzeba patrzeć na ten problem przez pryzmat różnych nizin społecznych, a nie jedynie kontekst pojedynczych osób – mówi politolog.
Gdy ktoś tracił prawo do mieszkania zakładowego, było to dramatem całej rodziny. Zdaniem politologa, zjawiskiem pokrewnym jest również dzisiejsza emigracja. – Warto zauważyć, że partia Leszka Millera, który zgłosił pomysł pomocy ofiarom Balcerowicza, w dużej mierze zamieszkuje regiony, na których dzisiejsze problemy powstały na przełomie lat 80-tych i 90-tych mówi dr Rafał Chwedoruk.
Dopłacajmy, ale inaczej
Rafał Chwedoruk twierdzi, że aby pomysły wspierania "ofiar Balcerowicza" miałyby sens, to należałoby ich szukać w formie zbiorowej, a nie indywidualnego wyliczania krzywd. – To byłoby utopią. Należy szukać dróg kompensacji rozwoju grup społecznych i regionów szczególnie pokrzywdzonych, aby niwelować różnice w społeczeństwie – proponuje mój rozmówca.
Dr Jacek Kucharczyk zauważa, że powinniśmy rozmawiać o ofiarach PRL-u, a nie Balcerowicza. – Rząd Mazowieckiego, w którym Balcerowicz był wicepremierem odziedziczył po komunistach, w tym po Leszku Millerze państwo które było jedną wielką masą upadłościową – mówi socjolog. Pytanie o to, czy koszty historyczne mogły być mniejsze warto zadawać, ale bardziej właściwe byłoby wypłacanie odszkodowań ofiarom PRL-u, a nie przełomu.
– Tą dyskusje należy zostawić historykom gospodarki. Wiadomo, że niektórzy wyszli na przełomie lepiej, a inni gorzej, bo ludzie wchodzili w nowy ustrój z różnym kapitałem społecznym i politycznym. Ale robienie z tego cyrku politycznego, jak to robi Leszek Miller, kompletnie nie ma sensu i pokazuje wyłącznie, jak schyłkowa formacją jest dzisiaj SLD – podsumowuje szef Instytucji Spraw Publicznych.

Napisz do autora: krzysztof.majak@natemat.pl