
Od tego tygodnia Platforma ma nowy przekaz dnia: dzięki wygranej Komorowskiego już w pierwszej turze, zaoszczędzimy na przeprowadzaniu drugiej. Nie dość, że to obraźliwe dla inteligencji wyborców, to prowokuje do zastanowienia się: na czym Platforma mogłaby oszczędzić przez prawie 8 lat rządów, by nie musieć skąpić na demokracji. Poniżej nasze pięć propozycji.
REKLAMA
Ludzie związani z PO od poniedziałkowego poranka przekonują, że głosowanie na Bronisława Komorowskiego to oszczędność. – Dzisiaj jest taki cel podstawowy do zrealizowania: żeby Bronisław Komorowski został powtórnie wybrany na prezydenta RP i żeby to stało się w I turze. To by nam oszczędziło czekania kolejne dwa tygodnie, ale przede wszystkim byśmy wydali sto kilkadziesiąt milionów złotych mniej – mówił w TVP INFO Mirosław Drzewiecki, były minister sportu, nadal związany z Platformą Obywatelską.
Później tę argumentację podchwycili szef sztabu Komorowskiego Robert Tyszkiewicz, który przekonywał, że warto rozstrzygnąć wybory w pierwszej turze. W wieczornej "Kropce nad i" podobnie przekonywał Michał Kamiński, szef Centrum Informacyjnego Rządu. To bardzo niski argument, bo sprowadza wybory do wydatków. Poza tym mocno uwłacza inteligencji wyborców, bo opiera się na przekonaniu, że dla nich najważniejsze jest pytanie "ile na to wydamy", a nie kto przedstawi najlepsze argumenty.
Poza tym 166,4 mln zł, które przeznaczono w budżecie na wybory prezydenckie to nie tak duża kwota. Szczególnie, jeśli zestawi się ją z dziesiątkami bezsensownych pozycji w budżecie. Miliony i miliardy wydaje się na sprawy, które są niczym innym jak marnowaniem pieniędzy.
Gabinety polityczne ministrów
Funkcjonujące od prawie 20 lat gabinety to głównie miejsca, gdzie zatrudnia się rodzinę i znajomych królika. Trafiają tam młodzi działacze partii rządzącej, którzy zasłużyli się w kampaniach wyborczych albo polityczni emeryci. Każdy gabinet to kilka osób, ale trzeba do tego jeszcze dodać obsługę.
Funkcjonują one w ministerstwach, w Sejmie i samorządach. Tylko pensje w tych pierwszych to ćwierć miliona złotych miesięcznie, czyli ok. 3 mln zł rocznie. Jak podliczyła opozycja, koszty funkcjonowania wszystkich gabinetów to ok. 500 mln zł rocznie. Wystarczyłoby więc na kilka lat wyborów.
Rządowe limuzyny
Oczywiście nikt nie postuluje, by ministrowie jeździli komunikacją miejską czy starymi gratami, ale w wielu resortach flota samochodów jest rozbudowana mocno ponad potrzeby. W 2012 roku ministrów i ich podwładnych woziło 309 samochodów. Koszt ich utrzymania to 5,5 mln zł rocznie. W niektórych ministerstwach flota osiągnęła imponujące rozmiary: MON miał 85 pojazdów, a MSZ 60. Ograniczenie tej liczby nawet o 20 proc. to już miliony oszczędności w ciągu kilku lat.
Finansowanie partii
Walka o odebranie pieniędzy partiom toczy się od lat. Całkowitego odebrania pieniędzy partiom chciała kiedyś Platforma, teraz ten postulat powtarzają głównie ugrupowania, które nie załapały się na pieniądze z budżetu. W 2014 roku do partii trafiło prawie 55 mln zł. Duża część tych pieniędzy idzie na posady dla działaczy.
Ale prawdziwy problem to wyrzucanie pieniędzy na kampanie telewizyjne i billboardowe. Tylko w mało istotnej kampanii do Parlamentu Europejskiego na reklamówki w telewizjach wydano ponad 10 mln zł. W kampanii parlamentarnej te kwoty będą kilkukrotnie wyższe. A to przecież najbardziej powierzchowny i najmniej merytoryczny sposób komunikowania się z wyborcami. To pole do zaoszczędzenia kilkunastu milionów złotych naszych pieniędzy.
Wydatki Kancelarii Sejmu
Posłowie mają w swojej pracy wiele udogodnień, które oczywiście nie są za darmo. Zaczynając od wydatków na biura poselskie, które pokazały jak wielkie jest pole do nadużyć. Wybrańcy narodu mają na to 12,5 tys. zł miesięcznie, z czego opłacają pralnie, horrendalne wydatki na telefony komórkowe czy na taksówki. Razem 67 mln zł rocznie.
Całą oddzielną dziedziną są wydatki na podróże posłów. Zaczynając od egzotycznych wyjazdów do Chin czy Australii, po drogie bilety na podróże po Europie. Kupuje je współpracujące z Sejmem biuro i co jakiś czas dowiadujemy się o niezwykle drogich biletach. Do tego posłowie dostają też ryczałt na paliwo, co daje duże pole do nadużyć, a kilku posłów (łącznie z Marszałkiem Sejmu) musi się z tego tłumaczyć. W sumie na podróże wydajemy ponad 10 mln zł rocznie. Oczywiście posłowie muszą mieć narzędzia do pracy, ale te środki można wydawać rozsądniej.
Brak konsekwencji
Dobrze by było, gdyby politycy byli przekonani do decyzji, które podejmują. Tymczasem często zmieniają zdanie o 180 stopni. Najbardziej jaskrawym przykładem jest tzw. reforma Gowina, która zakładała podporządkowanie najmniejszych sądów większym jednostkom. Koszty tej operacji wyniosły ok. 1,1 mln zł. Później jednak Platforma zmieniła zdanie i postanowiła przywrócić samodzielność tych sądów. Powrót do dawnego stanu to ok. 600 tys. zł.
Tylko kilka przytoczonych przez nas bezsensownych wydatków to setki milionów złotych oszczędności. Tę kwotę można zwielokrotnić zmniejszając zatrudnienie w administracji, ułatwiając prowadzenie działalności gospodarczej czy rezygnując z bezsensownych wymogów (np. budowania ekranów dźwiękoszczelnych w szczerym polu). Niech Platforma zajmie się likwidacją tych absurdów, zamiast wywierać na wyborcach presję, która ma pomóc ich kandydatowi.
Napisz do autora: kamil.sikora@natemat.pl
