Leki na potencję, suplementy diety, specyfiki na wątrobę – wszechobecne reklamy farmaceutyczne potrafią przytłoczyć. Co gorsza, często podają zmanipulowane, wybiórcze bądź po prostu nieprawdziwe informacje. Jakie są największe grzechy takich reklam? Jak najczęściej nabierają nas koncerny? O tym w rozmowie z naTemat Maja Pieńkowska, autorka bloga "Pogromcy Reklam Farmaceutycznych".
Na blog, który prowadzi pani od roku, trafiają recenzje reklam suplementów diety i leków. Jest ich cała masa. Co panią najbardziej w nich uderza?
Jako farmaceutce najbardziej rzucają mi się w oczy właśnie reklamy suplementów diety. Ich mnogość jest przerażająca, a te reklamy coraz częściej zamazują różnice między lekiem a suplementem. Pojawia się coraz więcej niedopowiedzeń, wykreowano wręcz w Polsce modę na suplementy i kreuje się nowe dolegliwości, które dany specyfik ma wyleczyć. Dla mnie przede wszystkim ważne jest, by ludzie, którzy oglądają reklamy, zrozumieli, czym różni się lek od suplementu. Bo tej świadomości teraz nie ma.
Gdzie jest ta różnica?
Lek jest preparatem przebadanym, posiada badania kliniczne, a ilość substancji czynnych ma potwierdzone działanie. Jeśli chodzi o suplement, to te preparaty nie podlegają nawet pod Główny Inspektorat Farmaceutyczny. Nimi zajmuje się inspektorat sanitarny, a więc już na poziomie kontroli pojawia się wiele wątpliwości. To, co najważniejsze, to że suplement ma uzupełniać dietę, a jest kreowany na lek.
Pisze pani o “nieścisłościach”, czasem nawet “oszustwach” w reklamach. Na czym one polegają w przypadku suplementów diety?
Podam przykład. Niedawno pojawił się preparat na niespokojne nogi, który ma status dietetycznego preparatu spożywczego. Tyle że to jest na tyle poważne schorzenie, że powinno się go leczyć lekami, a nie suplementami. Reklama sugeruje co innego. Odsłania ona też niewiedzę ludzi. Wiele osób było zainteresowanych tym preparatem, bo w reklamie widzieli, że pan, który macha nogami i bierze tabletki, śpi spokojnie. Ludzie więc sobie wymyślili, że to może być lek na bezsenność. Ja takie rzeczy słyszę w aptece.
Modne wśród młodych dziewczyn zrobiły się też suplementy diety stosowane przy terapii hormonalnej. Jest preparat, który ma zmniejszyć “działania niepożądane”. I tu jest pole do popisu dla koncernów, bo tych preparatów pojawia się dużo, a one nie mają w składzie niczego, co by jakoś szczególnie działało.
Czy pani głównym zarzutem wobec autorów tych reklam jest to, że reklamowane działanie specyfiku różni się od tego, co mamy w składzie?
Tak, bo zazwyczaj skład jest podkoloryzowany. Z reklamy dowiaduje się, że dana roślina ma zupełnie niespotykane dotąd właściwości. Producenci najczęściej bazują na dodawanych składnikach, które nie wnoszą niczego do danego suplementu, ale przypisuje się im jakieś działanie. Przykład to syrop Herbapec, który ma być na kaszel suchy i mokry. Tymczasem przy składnikach czynnych może działać wyłącznie na kaszel mokry. Jest to kłamstwo, naciąganie prawdy, bo nie ma tam żadnej substancji przeciwkaszlowej. Ja staram się uświadamiać na ten temat internautów i każdego klienta, który przychodzi do apteki. Mówię: “nie dajcie się nabrać na chwyty koncernów”.
Klienci w aptece często odnoszą się do reklam?
Tak, bo one są bardzo sugestywne. Pacjenci często pytają o preparaty z reklamy, choć niekoniecznie nawet znają nazwy i pamiętają, o co chodziło. Ten problem dotyczy głównie osób starszych, które są podatne na manipulacje. I tu jest pole dla misji farmaceutów.
Sporo reklam adresowanych jest też do dzieci. Jakie tam są nieścisłości?
Dzieci i ich rodzice to druga największa grupa odbiorców. Pojawia się coraz więcej preparatów na różne dolegliwości - mniej lub bardziej realne. Ostatnio jest syrop ułatwiający zasypianie. Są preparaty na sytuacje, gdy dziecko je za dużo słodyczy. Z drugiej strony są specyfiki na brak apetytu. Prawda jest taka, że na przykład preparat ułatwiający zasypianie to typowy wkład ziołowy, który teoretycznie ma szanse zadziałać, ale obecne w nim stężenie cukru może wręcz przeszkadzać w zasypianiu. Tak samo preparat na ograniczenie apetytu na słodycze. To tylko zioła. W tym wypadku rzeczywiście blokuje on odczuwanie smaku słodkiego, ale sama postać, czyli słodkie tabletki do ssania, rodzi zastrzeżenia. Nie chcemy dawać dzieciom słodyczy, a dajemy słodką pastylkę.
Inny przykład to nowość, czyli żelki Rutinoscorbin. One mają w sobie witaminę C w dość małej ilości – porównywalnej do obecnej w sklepach gumy Fritt. Przedstawia się jednak te żelki tak, jakby cudownie działały na odporność.
Nieścisłości dotyczą też formy preparatu. W ostatniej reklamie, którą opisywałam - właśnie preparatu na wątrobę - pada hasło “zaawansowana technologia kapsułki, która gwarantuje wysoką wchłanialność”. Ta zaawansowana technologia to zwykła, twarda kapsułka żelatynowa. Wystarczy doczytać i się dowiedzieć, do czego zachęcam.
Które zrecenzowane na blogu reklamy najbardziej panią oburzyły?
Utkwiły mi w głowie przekoloryzowania, jakie mamy w reklamach leków przeciwbólowych. Jakiś czas temu reklamowano “Ibuprom z inhibitorem COX”. Dla ludzi był to sygnał, że jest jakiś nowy, tajemniczy składnik, który może mieć wpływ na moc leku. Stworzono hasło, które przykuwa uwagę, a Inhibitory COX to po prostu grupa leków, do których należy np. Ibuprofen, czyli substancja czynna Ibupromu. A więc masło maślane. Sprytny ruch producenta.
Kolejna rzecz – “Apap extra”. W reklamie pada stwierdzenie, że to lek z dodatkowym aktywatorem, a to po prostu dodatek kofeiny. W przypadku leków jest o tyle lepiej, że czuwa nad wszystkim Główny Inspektorat Farmaceutyczny, do którego można złożyć skargę. Z suplementami diety jest trudniej. Dużym zainteresowaniem cieszą się suplementy na wątrobę. Osoby, które łykają dużo leków, chcą o siebie zadbać i bez robienia szczegółowych badań stwierdzają, że trzeba podratować wątrobę. Kupują więc preparaty, które w składach mają po prostu wszystko. Szkoda wątroby, bo wystarczy na przykład jedna substancja.
Miała pani problemy z koncernami, którym może nie podobać się krytyczne podejście do reklam? Groźby, ostrzeżenia...?
Nie, póki co mam spokój. Mam nadzieję, że tak zostanie. Ja nikomu źle nie życzę, rzetelnie omawiam składy, komentuję reklamy. Zawsze podkreślam, że to moja subiektywna opinia na dany temat. Często zdarza się też, że chwalę reklamy. Na przykład pozytywnym trendem jest podkreślanie w reklamach, że coś jest lekiem, a coś sumplementem. Generalnie jest na szczęście tak, że te dobre leki zostają na rynku, a złe szybko z niego wylatują. Ja tylko chcę, by ludzie zaczęli pewne rzeczy zauważać i interesować się tym, co jest ukryte za reklamami. Z tą świadomością jest tragicznie. Według wszystkich statystyk Polacy są lekomanami i uwielbiają wizyty w aptece. Jestem zdania, że reklamy farmaceutyczne można byłoby trochę ograniczyć. Jest ich za dużo, za duża jest samowolka. Ale wątpię, czy koncerny kiedykolwiek na to pozwolą.