W aferze podsłuchowej politycy PiS nie wykazują bynajmniej postawy kogoś, kto sam niczego się nie obawia.
W aferze podsłuchowej politycy PiS nie wykazują bynajmniej postawy kogoś, kto sam niczego się nie obawia. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Reklama.
Podsłuchy to jedyna broń, której nie oparła się uchodząca przez lata za niezniszczalną Platforma Obywatelska. Choć kilka wcześniejszych afer znacznie mocniej mgło rzucać cień na rządzące od 2007 roku ugrupowanie. Nawet zapomniana już na dobre afera hazardowa nie przyniosła PO aż takich problemów, co ujawnienie akt ze śledztwa ws. podsłuchowych nagrań, z których nie dowiadujemy się nic specjalnie nowego. Tymczasem to te rewelacje sukcesywnie obalają rząd Platformy.
Bo zdaje się, że żadna z wcześniejszych afer nie była od początku tak przemyślana i konsekwentnie wykorzystywana do gry o Polskę. A to zmusza do zastanowienia się, czy aby na pewno te "polskie nagrania" skończą się jedynie na edycji poświęconej Platformie. Pewne fakty z minionego roku wskazują na to, iż wbrew wszelkim pozorom określenie "afera taśmowa w PO", które przyjęliśmy w mediach może okazać się stanowczo zbyt wąskie....

1. Zaskakujące zdystansowanie PiS

- Wyciek akt do internetu spowodował, że ustaliliśmy katalog nazwisk, które pojawiły się w tych nagraniach - poinformowała we wtorek premier Ewa Kopacz. W ten sposób szefowa rządu tłumaczyła decyzje o zdymisjonowaniu ministrów, których dotąd nie kojarzono jako bohaterów afery podsłuchowej. W Platformie za utworzenie tego katalogu wzięto się stanowczo zbyt późno. Pytanie, czy lepszej profilaktyki pod tym względem nie zastosowano już zaraz po pierwszej odsłonie afery w Prawie i Sprawiedliwości...?
Co prawda żaden z prominentnych polityków ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego nie był bohaterem opublikowanych dotąd nagrań, ani nawet nie znalazł się na atrakcyjnej dla zleceniodawcy podsłuchów VIP-owskiej liście osławionej restauracji "Sowa & Przyjaciele". Tym, co każe jednak przypuszczać, że i część polityków PiS żyje od roku w niepokoju jest zaskakująca powściągliwość tego ugrupowania w piętnowaniu afery.
logo
W czwartek sejmowe ławy zarezerwowane dla PiS świeciły pustkami. Posłowie tej partii woleli czcić kolejną "miesięcznicę smoleńską" zamiast piętnować PO za aferę. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Przy znacznie mniej medialnych problemach Platformy Jarosław Kaczyński, Mariusz Błaszczak, Beata Szydło, czy Antoni Macierewicz uparcie i co chwila domagali się dymisji całego rządu i starali się doprowadzić do obalenia gabinetów Donalda Tuska w sejmowym głosowaniu nad votum nieufności. Dziś PiS kończy na kilku nieco kąśliwych wobec rządu briefingach i wystąpieniach w programach publicystycznych.
Być może spowodowane jest to faktem, że ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego nie ma ochoty przemęczać się tuż po zwycięskich wyborach prezydenckich i na kilka miesięcy przed coraz bardziej realnym sukcesem w walce o miejsca w Sejmie i Senacie. Zastanawiające jest jednak, że ta bierność i zdystansowanie do afery podsłuchowej cechuje PiS od samych jej początków. Przed rokiem nic nie wskazywało, że PiS będzie mógł biernie przyglądać się upadkowi PO, a jednak i wówczas największa partia opozycyjna jakby za szybko straciła wiarę w potencjał wynikający z podsłuchanych rozmów polityków PO. Szczególnie przez pryzmat czasu wygląda to tak, jakby PiS milczał w obawie o kompromitację własnych członków.

2. Dlaczego dystrybutor nagrań czekałby tak długo?

W tej kwestii odpowiedź jest wyjątkowo prosta. Tego typu kompromitujące materiały robią się użytecznym narzędziem dopiero wówczas, gdy kompromitować mogą aktualną władzę. Nawet jeśli przyjąć kuriozalnie niewiarygodną wersję, iż za wszystkim tym stoją wkurzeni za zepsute im przez państwo interesy biznesmeni i szereg zbiegów okoliczności, można przypuszczać, że nieco nagrań zachowano na wypadek zmiany władzy.
Prawdopodobny scenariusz to także ten, iż właśnie doczekaliśmy się przesunięcia frontu prowadzonej przez Kreml tzw. wojny hybrydowej nad Wisłę. "Zielone ludziki" nie miałyby tu szans, ale niekonwencjonalne działania przy wykorzystaniu biznesmena robiącego interesy na rosyjskim węglu i byłego działacza sympatyzującej z Kremlem "Samoobrony" w postaci Zbigniewa Stonogi mogą już wypaść Rosjanom całkiem skutecznie.
logo
Zbigniew Stonoga działał niegdyś w "Samoobronie", z której wywodzi się też Mateusz Piskorski będący ostatnio najważniejszą tubą rosyjskiej propagandy w Polsce. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
"Można się zabawić w postawienie tezy, że Polska jako gracz w sprawie Ukrainy już chyba nie zagra. A jeszcze niedawno, po aneksji Krymu, pisałem, że wkrótce zaczną się dziać w polityce dziwne rzeczy. Przecież terminy wyborów w Polsce znane są od dawna. Są na świecie tacy, którzy potrafią grać w szachy. Dobrze grać" - napisał w czwartek na swoim facebookowym profilu były oficer wywiadu Vincent V. Severski.
Sugeruje to także fakt, iż Zbigniew Stonoga w ujawnionych przez siebie aktach pominął na przykład te dokumenty, które wskazywały, iż kelnerzy bezpośrednio odpowiedzialni za podłożenie podsłuchów byli przesłuchiwani przez oficerów Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego zajmujących się kontrwywiadem. Z ujawnionych dopiero przez Radio ZET zeznań kelnera Łukasz N. wynika, że funkcjonariusze wypytywali go o ludzi mających związek z rosyjską agenturą w Europie Środkowej.

3. PiS nie jadał u "Sowy"...?

W kontekście prawdopodobnego zamieszenia także polityków PiS w aferę podsłuchową optymistyczny dla wyborców tego ugrupowania może być fakt, iż na ujawnionych wśród "akt Stonogi" list VIP-ów restauracji "Sowa & Przyjaciele" nie znajduje się właściwie żaden człowiek z otoczenia Jarosława Kaczyńskiego. Pytanie, czy aby na pewno podsłuchiwanie ograniczono jedynie do ludzi z VIP-owskich list? Sympatycy PiS pewni, że ich polityczni idole nie są zagrożeni ujawnieniem nagrań ze swoim udziałem przypominają też, iż Robert Sowa był kojarzony jako przyjaciel głównie obecnej ekipy rządzącej, czym odpychał od swojego lokalu VIP-ów z opozycji.
logo
To naprawdę wątpliwe, by politycy PiS do wspólnego stołu siadali tylko przy tego typu okazjach i stronili od warszawskich lokali. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Tyle tylko, że "Sowa & Przyjaciele" to nie była jedyna warszawska restauracja zamieniona w nielegalne studio nagraniowe. Przypomnijmy, iż już przed rokiem ustalono, że wpływowych gości podsłuchiwano także w lokalach "Amber Room" w Pałacu Sobańskich, oraz "Osterii" na Koszykowej. Czyli w szeregu najbardziej prestiżowych i modnych restauracji w stolicy, które znane były z oferowania odpowiedniej troski o VIP-ów. Wątpliwe, by w żadnej z nich ze swoimi partnerami ze świata polityki i biznesu nie spotykali się także ludzie PiS. Musieliby mieć więc wyjątkowe szczęście, że ich nie potraktowano podobnie, jak polityków PO. Jeśli tego szczęścia im jednak zabrakło, zapewne szybko przekonamy się o tym po zwycięskich dla PiS wyborach. Gdy znowu tajemnicze źródło podrzuci nowe nagrania do jednej z redakcji lub wrzuci coś na "chińskie serwery".

Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl